Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzikie lasy Beskidu Sądeckiego pełne są kotów z wykrotów

Piotr Subik
Młody ryś na uroczysku Borownice
Młody ryś na uroczysku Borownice fot. Krzysztof Tomasik/Nadleśnictwo Piwniczna
Lubią chodzić własnymi ścieżkami - jak wszystkie kotowate. I wolą trzymać się z boku - jak to drapieżniki. Rzadko dadzą się zobaczyć w lesie, a jeśli już - to patrzą na człowieka, patrzą i wreszcie uciekają. Raczej nie atakują, chyba że są ranne. To największe dzikie koty żyjące w Polsce.

Naprawdę trzeba mieć ogromne szczęście, by spotkać się z nimi w cztery oczy. Nawet w lasach Beskidu Sądeckiego, gdzie żyje ich około dwudziestu. Czyli lekko rzecz biorąc (choć to gruby szacunek) co dziesiąty z występujących w Polsce. Chociaż pewnie są wśród nich także te, które przywędrowały ze Słowacji.

- Rysie są czujne, przezorne. Dlatego nieczęsto rzucają się ludziom w oczy - opowiada Stanisław Michalik, nadleśniczy Nadleśnictwa Piwniczna.

Lubią chodzić własnymi ścieżkami - jak wszystkie koty, i raczej trzymają się z boku - jak wszystkie drapieżniki. To największe dzikie koty nie tylko w całej Polsce, ale też i w Europie. Mają się coraz lepiej, a pomyśleć, że jeszcze kilka dekad temu groziło im wyginięcie.

To nic dziwnego, że rysie upodobały sobie właśnie okolice Piwnicznej. Po pierwsze lasy przypominają pierwotną puszczę karpacką, a gdzie jak nie w niej najlepiej było drapieżnikom. Po drugie, sprzyja im ukształtowanie terenu - półki skalne, wychodnie, „lasy zawalone”, czyli pełne wiatrołomów, a przez to wykrotów, wądołów i jam. Po trzecie, mniejsza niż gdziekolwiek ingerencja człowieka. Na terenie nadleśnictwa prawie 1000 ha to rezerwaty ścisłe lub obszary wyłączone z gospodarki leśnej, gdzie nie prowadzi się ścinki i zrywki drzew. Po prostu raj.

Krzysztof Tomasik, starszy specjalista Służby Leśnej z Nadleśnictwa Piwniczna, pierwszych spotkań z rysiami doświadczył w dzieciństwie, w okolicach Młodowa. Później, już zawodowo, obserwował je wielokrotnie. W pamięć zapadło mu spotkanie na uroczysku Borownice, gdzie z aparatem fotograficznym czekał na nie przez wiele dni. Teraz to o wiele łatwiejsze, bo rysie co chwilę są rejestrowane przez fotopułapki, montowane w lesie miniaturowe kamery, reagujące na ruch.

To właśnie dzięki jednej z nich udało się utrwalić wizytę kociej rodziny w paśmie Jaworzyny Krynickiej. Matka i dwa młode bawiły się kamieniami, podczas gdy trzeci nieustannie zajadał się mięsem upolowanej łani, samicy jelenia. Nie odstępował truchła na krok. - Był najmniejszy z nich, nadrabiał zaległości przed zimą - mówi Krzysztof Tomasik. Zdarza się bowiem, że matka zmuszona jest porzucić najsłabsze dziecko, kiedy nie może wyżywić wszystkich.

Brutalne to, ale prawdziwe; w tym rysie również nie odbiegają od innych zwierząt. - Cały rok są samotnikami, co w świecie drapieżników jest całkiem zwyczajne. Łączą się w pary na krótko - tłumaczy Stanisław Michalik.

Rysie gody, czyli marcowanie, odbywają się na przełomie lutego i marca. Zeszłoroczne młode muszą się już wtedy odsunąć od matki, bo samiec mógłby je zabić. Nie po to wędruje dziesiątki kilometrów w poszukiwaniu samicy, by ktoś mu przeszkadzał podczas rui...

Ciąża trwa około 70 dni, po tym czasie rodzą się dwa lub trzy koty (czasem cztery, a nawet pięć). Samica uczy je polować. Samodzielność osiągają po upływie około roku. Nowo narodzony okaz waży między ćwierć a pół kilo, dorosły samiec - do 40 kilogramów. Czyli to taki kot wielkości psa, choć budową w ogóle go nie przypomina. Ma małą głowę, uszy zakończone charakterystycznymi pędzelkami, grube łapy, bardzo rozbudowane poduszki na nich i chowające się w nich pazury. Myje się językiem i mruczy jak zwykły dachowiec. Ale naprawdę trudno go usłyszeć w lesie. Bezszelestne skradanie się to umiejętność, która pozwala im przeżyć.

Rysie polują inaczej niż wilki. Tamte potrafią zagonić ofiarę na śmierć, rysie zaś atakują na krótkim dystansie. Obserwują ofiarę niewidoczne dla niej, podbiegną kilkadziesiąt, najwyżej kilkaset metrów, nie dadzą jej szans na ucieczkę. A potem uduszą. Czasem nie widać nawet śladu krwi.

- Ekonomicznie wykorzystują upolowaną zwierzynę. Zaczynają od szynki, najbardziej energetycznej. To dowód na ich przezorność, chcą uprzedzić wilki, które mogą podejść do tej samej ofiary. Dlatego na początek zjadają najlepsze kąski - opowiada Stanisław Michalik. I dodaje, że rysie potrafią zjeść sarnę czy jelenia do kości. Wielokrotnie było tak ze zwierzyną będącą ofiarą wypadków drogowych, którą wykłada się dla nich w lesie.

Rysie jedzą też ptaki - na przykład jarząbki, a nawet głuszce, bądź co bądź sporych rozmiarów kuraki, oraz gryzonie - myszy leśne, popielice, koszatki. Kiedy zdarza się „rok mysi”, czyli ten z urodzajem nasion buka, gryzonie bardzo się mnożą. I są podstawą ich wyżywienia niemal przez cały rok. - Do czasu aż nie znikną pod śniegiem - zwraca uwagę Krzysztof Tomasik.

Nie ma się jednak czego bać w przypadku spotkania - ryś patrzy, patrzy i wreszcie ucieka. Chyba że jest pokaleczony, wtedy może zaatakować. Podobnie jak matka w obronie młodych.

Rysie żyły w lasach Beskidu Sądeckiego od zawsze. Ale prawie zniknęły z nich, gdy zabrakło też jeleni - gdzieś w czasach konfederacji barskiej. Rogacze wróciły na Sądecczyznę za sprawą hrabiego Adama Stadnickiego, który ściągnął okazałe osobniki z Czarnohory. Rysie znów miały co jeść. Ale szybko przyszły czasy PRL-u.

Dziczyznę eksportowano za dewizy, więc dygnitarzom nie w smak była rysia konkurencja. Wmówiono ludziom, że to szkodniki, padały więc z rąk myśliwych jeden za drugim. Skóra była trofeum niezwykle pożądanym, a czaszka - prawdziwym cymesem.

Rekordową pozyskał nadleśniczy z pobliskiego Rytra, niejaki Dutka, w 1969 roku. Pewne jest, że nikt tego rekordu już nie pobije.

Rysie były zwierzętami łownymi aż do 1995 roku, kiedy objęto je ścisłą ochroną gatunkową. Trafiły też do Polskiej Czerwonej Księgi Zwierząt - jako zagrożone wyginięciem. Od tego czasu mają się coraz lepiej, co doskonale widać na Sądecczyźnie. Dowodem wydarzenie, które sześć lat temu, w sierpniu 2010 r. miało miejsce w Żegiestowie - kiedy ryś w środku dnia paradował po ulicach wstrzymując ruch samochodów. Wcześniej rzadko wychodziły z lasu, bo w odróżnieniu od wilków nie interesują ich zbytnio zwierzęta gospodarskie...

Ale są też spotkania z rysiami, które zapadają w pamięć z innych, mniej przyjemnych powodów. Takie zapamiętał nadleśniczy Stanisław Michalik. To były lata osiemdziesiąte, czas kiedy w lasach Sądecczyzny panoszyli się jeszcze kłusownicy. Okolice Złotnego, w paśmie Radziejowej, znane od lat tereny występowania borsuków. I to właśnie na te zwierzęta ktoś założył pętle, wnyki, w które złapała się dorodna kotka. - Szarpała się, próbowała uwolnić długo. Ale straciła życie, widok był okropny - przypomina sobie Stanisław Michalik.

Podobny smutek zapanował wśród leśników kilka lat temu, gdy mały kot utopił się w potoku Wierchomlanka. Był bardzo wychudzony, pewnie szedł z matką, woda podmyła mu łapy. Ale taka selekcja to w naturze także nic nadzwyczajnego.

***

Nadleśnictwo Piwniczna zarządza w imieniu Skarbu Państwa lasami państwowymi na powierzchni 13,3 tys. ha, położonymi w Beskidzie Sądeckim, w dolinie Popradu. Obecnie Nadleśnictwo Piwniczna leży na terenie pięciu gmin: Stary Sącz, Rytro, Piwniczna- Zdrój, Muszyna i Krynica-Zdrój. Powierzchnia zasięgu terytorialnego jednostki wynosi blisko 41,8 tys. ha.

Część z nich wchodzi w skład Leśnego Kompleksu Promocyjnego „Lasy Beskidu Sądeckiego”, do którego logo trafił niedawno właśnie ryś.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski