18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dzisiaj młodzi chłopcy zadowalają się byle czym

Redakcja
Od kilku tygodni pojawiają się głosy, że jest Pan jednym z kandydatów do objęcia funkcji dyrektora polskiej reprezentacji. Czy otrzymał Pan taką propozycję ze strony szefów PZPN? - pytamy mieszkającego na co dzień w Belgii Włodzimierza Lubańskiego.

WŁODZIMIERZ LUBAŃSKI. - Jestem gotowy pomóc w sportowych przygotowaniach do Euro 2012 - mówi legendarny piłkarz

- Nie. Nigdy nie dostałem konkretnej oferty z PZPN. Gdyby się pojawiła, to siadamy przy stole i ustalamy, na jakich warunkach miałbym pracować, co chcemy osiągnąć itp. Na razie były tylko zapytania dziennikarzy. Mówiłem, że jeśli padnie propozycja współpracy, jestem do dyspozycji. Nie miałbym problemu z zakończeniem pracy jako asystent trenera Lokeren.

 Byłby Pan gotów na współpracę z PZPN także w innej roli?

- Mając doświadczenie jako piłkarz, trener i menedżer mógłbym pomagać w przygotowaniach reprezentacji do Euro 2012. Ten projekt jest projektem wszystkich Polaków, bo za ich podatki budowane są stadiony, drogi czy hotele. Jego część administracyjna jest zabezpieczana przez państwo. Za część sportową odpowiadają ludzie z PZPN. Jeśli ktoś chciałby mnie włączyć do tej części, to jestem otwarty na propozycje.

 W Bayernie Monachium od lat rządzą byłe gwiazdy klubu: Franz Beckenbauer, Karl-Heinz Rummenigge i Uli Hoennes. Czemu polskim futbolem nie kierują - z wyjątkiem Grzegorza Laty - byli wybitni piłkarze? Ba, część z nich jest ze sobą skłócona...

 - Bayern to dobry przykład. Wymienione osoby mają bardzo duże doświadczenie jako piłkarze i najwięcej do powiedzenia jako działacze. Nasza - moja, Laty, Bońka, Tomaszewskiego - generacja była generacją wyjątkowych piłkarzy, niezwykle zdolnych. To, że po zakończeniu kariery każdy ma inne zdanie, jest czymś normalnym. Nie wszyscy muszą się zgadzać ze sobą.

 Od ponad roku prezesem PZPN jest Pana były kolega z kadry i Lokeren Grzegorz Lato. To na niego spadają największe gromy za fatalny wizerunek związku w oczach mediów i kibiców. Jak z belgijskiej perspektywy ocenia Pan jego pracę?

 - Grzegorz został wybrany w najtrudniejszym okresie polskiej piłki. Wiadomo było, że nie będzie mu łatwo. Parę rzeczy mógł zrobić inaczej. Popełnił dwie gafy medialne. Zaraz po swoim wyborze ogłosił, że jeśli Ukraina nie będzie mogła zorganizować z nami Euro 2012, to zrobią to Niemcy. Potem w telewizji oświadczył, że zwolnił Leo Beenhakkera. Lato to człowiek niezwykle ambitny, popełnia błędy, ale jego pracę będzie można ocenić dopiero po zakończeniu całej kadencji.

 Lato kieruje organizacją, której szefowie zyskali miano "leśnych dziadków", "betonu", spadkobierców PZPR, przedstawicieli najbardziej znienawidzonego związku w Polsce. To efekt wielu błędnych i dziwnych decyzji władz PZPN.

- Grzesiek podjął się bardzo trudnego zadania. Kto z nim pracuje - to jego sprawa. Mnie trudno to komentować. Jako bardzo dobry kolega, dobrze mu życzę. Społeczeństwo jest negatywnie nastawione do PZPN. Ale trzeba sobie w tym momencie zadać pytanie - dlaczego? Czy dlatego, że związek źle działa, czy dlatego, że nasz futbol nie ma wyników? Na pewno za to, co się stało w naszej piłce, część odpowiedzialności spada na PZPN. Jest mi przykro, bo przez lata reprezentowałem kraj i z kolegami przyczyniłem się do tego, że PZPN mógł zarobić bardzo dużo pieniędzy.

 Jednym z głównych zarzutów wobec PZPN jest brak konkretnego programu walki z korupcją. Jest Pan zaskoczony jej rozmiarami, co wyraża się zatrzymaniem przez CBA już ponad 300 osób, w tym znanych sędziów i trenerów, a nawet członków władz związku?

 - To, co mnie najbardziej uderzyło, to fakt, że były szef polskich sędziów był bezpośrednio zamieszany w układ korupcyjny. Do futbolu zostały wprowadzone duże pieniądze. Była to pokusa, żeby sobie dorobić. Pokusa tak silna, że choć wiadomo, iż takie zachowanie jest naganne, wielu jej uległo.

 Ale wielu z nich - sędziów, trenerów, piłkarzy i działaczy - choć są podejrzani o korupcję nadal prowadzi mecze i drużyny, gra i pracuje w klubach, bo zasłaniają się domniemaniem niewinności. Czy czekając na wyrok sądu nie powinni zejść z futbolowej sceny?

- Dla mnie ktoś podejrzany, ale jeszcze nie osądzony, jest prawnie niewinny. Uważam jednak, że z moralnego punktu widzenia ludzie, którzy są podejrzani o korupcję w piłce, powinni się wycofać z działalności w futbolu. Byłoby dobrze, gdyby na pewien czas nie uczestniczyli w działalności i czekali na werdykt sądu. Gdyby ten był dla nich korzystny, mogliby wrócić do futbolu.

Jak Pan sam zauważył, w polskiej piłce są coraz większe pieniądze. To niejako wymusza korzystanie przez PZPN i same kluby z armii specjalistów od finansów, marketingu, prawa. Tymczasem działacze tak zwanej starej daty niechętnie dopuszczają młodych, wykształconych ludzi do sterów...

 - W momencie, gdy do futbolu weszła duża kasa, kluby stały się wielkimi firmami, w których konieczne jest odpowiednie funkcjonowanie działu księgowości, finansowego i tak dalej. Dlatego prezesi klubów muszą zatrudniać menedżerów, prawników, finansistów. To samo dotyczy PZPN. Jest to możliwe przy mądrej polityce kadrowej, którą musi kierować prezes.

Problemem w polskim futbolu są też licencje dla klubów, przy wydawaniu których PZPN stosował różne miarki. Na uchybienia jednych klubów reagował stanowczo, a innych - jak ŁKS Łódź przed tym sezonem - przymykał oko, sugerując Komisji Licencyjnej, co powinna robić. Jak to rozwiązuje się w Belgii?

 - Do otrzymania licencji najważniejsze są trzy rzeczy: stadion, bezpieczeństwo i budżet. Do tej pory nie było problemów z wydawaniem licencji. Kluby mają odpowiednie stadiony, są dobrze zabezpieczone. Na dochody z kluby składają się pieniądze uzyskane z biletów i praw telewizyjnych oraz gwarancje bankowe. Teraz kłopoty finansowe przeżywa I-ligowy Moeskroen i wkroczył do niego likwidator.

 Wspomniał Pan o stadionach. W Polsce panuje boom na piłkarskie obiekty. Trwa program Orliki 2012, kluby budują nowe, duże stadiony. Pytanie tylko, czy kluby będą zarabiać na siebie, bo trudno przypuszczać, by na każdy meczu był komplet widzów?

 - Sam otwierałem wiele boisk w ramach akcji Orliki. To bardzo dobrze, że one powstają. Oby tylko nie zapomniano, jak je odpowiednio wykorzystać. Boiska te mają sztuczną trawę, na której piłka nie podskoczy, można ją kontrolować. Dzięki temu można - bez względu na warunki pogodowe - ćwiczyć technikę: podania, strzały, żonglerkę. Duże stadiony powinny służyć nie tylko piłkarzom. Podam dwa przykłady z Belgii. Na stadionie Anderlechtu Bruksela znajdują się dwie restauracje, kawiarnia, sklep z pamiątkami, sale konferencyjne. Na obiekcie Lokeren jest duża sala, w której po meczach odbywają się spotkania z udziałem kilkuset osób, które jedzą posiłek i oglądają występy muzyków. Organizowane są także wesela. To wszystko przynosi pieniądze. Dlatego polskie stadiony muszą być tak budowane, żeby "żyły" cały tydzień, a nie tylko w dniu meczu.

 A jak budować polski futbol, by młodzież coraz śmielej trafiała do ligowych klubów? Polscy juniorzy co jakiś czas odnoszą sukcesy na międzynarodowej arenie, ale nie ma to przełożenia na ich grę w seniorach. Dla wielu z nich ten przeskok bywa zabójczy. Giną w futbolowej szarzyźnie...

 - O szkoleniu młodzieży mówi się od lat 60. Skoro twierdzi się, że było i jest słabe, zadam pytanie: Jak to się stało, że my robiliśmy dobre wyniki? Może trzeba przenieść wzorce z tamtego okresu do dzisiejszych czasów? Gdy otwierałem boiska Orlików zadawałem sobie też inne pytanie: Kto ma uczyć młodzież kunsztu piłkarskiego? Muszą to robić trenerzy-praktycy, którzy się na tym znają. Jeśli bowiem będą to czynić tak zwani trenerzy książkowi, którzy nie potrafią pokazać, jak zagrać piłkę, to nic z tego nie będzie.

Wiemy już, kto powinien szkolić młodzież. Nasuwa się pytanie - jak? Według jednego wzorca czy w zróżnicowany sposób?

 - Moim zdaniem, nie powinno być jednego schematu, bo czasami ma się piłkarzy do takiego systemu gry, a czasami do innego. W Holandii niektóre kluby stosują zasadę, że od trampkarzy do pierwszego zespołu wszyscy trenują w taki sam sposób. Nie jestem tego zwolennikiem. Jeśli bowiem nie osiąga się sukcesu w postaci na przykład zdobycia mistrzostwa kraju czy wprowadzenia jednego czy dwóch juniorów do pierwszego zespołu, to po co kontynuować takie jednolite szkolenie? To indywidualności często decydują o wynikach drużyn. A improwizacja w grze jest jednym z elementów piękna futbolu.

 Pięknie byłoby, gdyby Euro 2012 zaowocowało jeszcze większym niż dotychczas wzrostem zainteresowania futbolem ze strony młodzieży. Jest taka szansa?

- Tak. Wszystkim zależy na tym, żeby mistrzostwa Europy wypadły jak najlepiej. Młodzi ludzie będą się przyglądać, jak będą wyglądały mecze na nowych, kilkudziesięciotysięcznych stadionach, będą chodzili na treningi drużyn. To naturalny sposób pobudzenia chęci zaistnienia w przyszłości na podobnej imprezie. Pamiętam, jak w 1959 roku poszedłem z ojcem na mecz z Hiszpanią na Stadion Śląski (w eliminacjach mistrzostw Europy Polska przegrała 2-4 - przyp. J.F.). Na trybunach 100 tysięcy widzów, doping, brawa. Na boisku wielkie gwiazdy. Myślałem sobie wtedy: Jak ja bym chciał zagrać w takim meczu. Wyobrażam sobie, że podczas Euro 2012 wielu młodych ludzi będzie przeżywać to samo, co ja wtedy w Chorzowie.

 Pan na chorzowskim gigancie i wielu innych stadionach wielokrotnie potwierdzał swój talent, który poparty był jednak wielką pracą na treningach. Dziś wielu utalentowanych graczy dwa razy dobrze kopnie piłkę i zdobędzie gola, a już kreuje się ich na gwiazdę. A oni zadawalają się tanim pochlebstwem.

 - Piłka nożna jest grą zespołową, ale można ją poprawić indywidualnymi umiejętnościami. Tylko trzeba nad tym pracować aż do uzyskania perfekcji. Piłkarz musi trenować z pasją, chcieć się ciągle uczyć, ćwiczyć dodatkowo w wolnym czasie. Wtedy może coś osiągnąć. A dziś młodym chłopcom brakuje chęci osiągania czegoś więcej i więcej. Zadawalają się byle czym.

 Beenhakker zadowolił się awansem reprezentacji na Euro 2008, co wielu uznało za duży sukces. Słusznie?

- To nie był sukces, tylko dobrze wykonana robota. Awans do finałowego turnieju był wyjątkową sprawą, bo wcześniej nie uczestniczyliśmy w mistrzostwach Europy. Sukcesem jest jednak to, co się osiąga podczas finałów.

 A nasza drużyna nic nie osiągnęła. Mimo to Beenhakker pozostał na swoim stanowisku i nadal pouczał Polaków, co i jak mają robić, nie przyjmował krytycznych uwag wobec siebie...

- Trudno, żeby nie stał się bufonem, skoro za awans do mistrzostw Europy prezydent odznaczył go Krzyżem Zasługi. Byłem oburzony, że tak dewaluuje się odznaczenia państwowe. Wolałbym, żeby były one wręczane dopiero wtedy, gdy Polacy zdobywają miejsca na podium wielkich imprez.

Najpierw jednak trzeba się do nich zakwalifikować. Tymczasem nasza drużyna w mistrzostwach świata nie zagra. I Beenhakker musiał odejść. Nie za późno? Nawet pamiętając, że za jego wcześniejsze zwolnienie PZPN musiałby zapłacić duże odszkodowanie, bo poprzedni prezes Związku Michał Listkiewicz przedłużył umowę z Holendrem jeszcze przed Euro 2008.

- Wielka szkoda, że nie awansowaliśmy, bo nasza grupa eliminacyjna była do wygrania. Słowacja i Słowenia, które nas ograły, to przeciętne drużyny europejskie. Kiedyś my ogrywaliśmy najlepsze ekipy świata. Beenhakker w pierwszym okresie swej pracy zdobył duże zaufanie zawodników i kibiców. W miarę upływu czasu oczekiwania były coraz większe. Po nieudanych mistrzostwach Europy zawód kibiców był ogromny. Atmosfera wokół kadry zrobiła się gorąca. Listkiewicz wierzył, że Beenhakker doprowadzi reprezentacje do mistrzostw świata. I Leo to wykorzystał. Nasz zespół w eliminacjach grał jednak bardzo nierówno. Rozegrał dobry mecz z Czechami, ale inne miał słabe. Motywacja zawodników spadała. I nie awansowaliśmy.

Przez 2,5 roku kadra będzie się przygotowywać do występu w Euro 2012. Jak wykorzystać ten czas? Odmłodzić kadrę, czy dać szansę starszym graczom? Robić selekcję przez rok, a potem zgrywać drużynę, czy do końca szukać optymalnego ustawienia?

- W reprezentacji powinni grać najlepsi zawodnicy w danym okresie. Jeśli ktoś w czasie Euro będzie miał 34 lata, ale selekcjoner uzna, że przyda się drużynie, powinien w niej grać. To samo dotyczy dzisiejszego 17-latka. Nie wyobrażam sobie, żeby Franciszek Smuda nie wybierał zawodników będących w najlepszej formie. Selekcja powinna trwać cały czas, w każdym meczu. Nie może jednak dochodzić do dewaluowania pojęcia reprezentant kraju, do czego doprowadzali niektórzy selekcjonerzy, sprawdzając ponad 60 zawodników.

W najbliższy weekend w Warszawie odbędą się dwa ważne wydarzenia: w sobotę uroczystości z okazji 90-lecia PZPN, a w niedzielę zjazd sprawozdawczy PZPN. Będzie Pan na nich obecny?

- Tak, otrzymałem zaproszenie z PZPN i przylecę do Polski. Będę na jubileuszu związku, bo sam tworzyłem część jego wspaniałej historii i wpadnę na krótko na obrady zjazdu PZPN.

ROZMAWIAŁ: JERZY FILIPIUK, LOKEREN

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski