Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Efektowna oczywistość przypadku

Urszula Wolak
„11 minut” to kandydat do Oscara
„11 minut” to kandydat do Oscara Archiwum
Lubię kino. Krótką historię ludzkiego życia zawarł w swoim ostatnim filmie „11 minut” Jerzy Skolimowski. Dzieło jest polskim kandydatem do Oscara. Pod jego oszałamiającą i imponującą formą kryje się światopoglądowa oczywistość skrojona jakby nie na miarę wybitnego i dojrzałego reżysera. Losy wszystkich postaci spotykają się w jednym kluczowym momencie. Nie wiadomo jednak wtedy, czy śmiać się, czy może płakać razem z bohaterami.

Zazdrosny mąż, pociągająca aktorka wplątana w niecną intrygę, młodzi ludzie uprawiający wysokogórską wspinaczkę, dziewczyna z samobójczymi myślami, nauczyciel z mroczną przeszłością, ratownicy z pogotowia zderzający się z nieprawdopodobnym dramatem rodzinnym, malarz kontemplujący miejski pejzaż i zdezorientowany młodzieniec mający do spełnienia pewną tajemniczą misję. To nie wszystko.

Są jeszcze policjanci spoglądający na ten fragment ludzkiej mozaiki za pośrednictwem miejskich kamer monitorujących każdy ich ruch. Życie toczy się normalnym rytmem, ale Skolimowski buduje w nas niepokojące przeczucie, że skończy się ono tragicznie w jedenastej minucie. Nie uciekniemy przed przeznaczeniem.

Tytułowy czas zostaje rozciągnięty do prawie półtorej godziny. Dla głównych bohaterów biegnie z prędkością maratończyka, widzowie mają możliwość pochylenia się na każdą, tylko z pozoru nic nieznaczącą, minutą. Dynamiczne staccato ujęć idealnie jednak oddaje pęd nieprzewidzianych zdarzeń. Wrażenie robią jazdy kamery sunącej jak odrzutowiec za jadącym motocyklistą lub ujęcia oddające stany zaburzonej świadomości jednego z bohaterów po zażyciu narkotyków. Lirycznie robi się natomiast, gdy tempo akcji ulega zwolnieniu. Technika slow motion stwarza przestrzeń do potrzebnej refleksji nad ludzkim losem. Kamera może się zatrzymać, ale nie bohaterowie. Dla nich jest już za późno.

Zachwyt nad formą ma jednak w „11 minutach” swoje granice. Nagromadzenie środków filmowego wyrazu w przewidywalnym finale dzieła zbliża się do cienkiej granicy kiczu. Uczucia zachwytu mieszają się wtedy z nagłymi wybuchami śmiechu, po którym następuje zawód. To wszystko?

Gdzieś w tle jest jeszcze „martwy piksel” widziany przez wszystkich bohaterów - tajemniczy punkt na niebie, twór na monitorze komputera, a może znak - fatum? Niestety, nie zostaje on przez Skolimowskiego twórczo ożywiony. Metafizyka ulatnia się z „11 minut”. A może w ogóle jej w tym filmie nie było?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski