Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Egipski potrzask

Redakcja
Po przewrocie w Kairze w świecie zapanowała konfuzja. Egipt jest symbolem ukochanej przez świat Arabskiej Wiosny, a "dzieci z placu Tahrir”, które za pomocą Facebooka i Twittera potrafiły obalić dyktaturę, stały się globalnymi bohaterami.

Luksus własnego zdania: JAN MARIA ROKITA

Wyborcze zwycięstwo Bractwa Muzułmańskiego, jak i sposób sprawowania władzy przez prezydenta Mursiego, nie budziły już wprawdzie entuzjazmu. I szło nawet nie o jakąś nadmierną skłonność teokratyczną nowej władzy. Mursi popełnił trzy wielkie błędy polityczne. Nie oparł się typowej dla Trzeciego Świata tendencji do koncentracji pełni władzy, wzbudzając obawę, iż kraj ponownie zmierza w stronę tyranii.

Nie zawarł pokoju z armią, grającą nad Nilem pierwszoplanową rolę polityczną. I wzbudził niechęć wpływowych arabskich monarchii znad Zatoki Perskiej, wyłamując się z sunnickiego antyirańskiego frontu. Więc rozczarowane "dzieci Tahrir”, podatne na manipulację za strony armii, zafundowały mu wielką falę rozruchów. Armia dokonała reszty, nie po raz pierwszy w dziejach Egiptu, sprawnie przeprowadzając przewrót. Zaś sunniccy szejkowie pośpieszyli z politycznym poparciem dla nowego reżimu. Nawet słynący z przebiegłości emir Kataru, który za sprawą swojej telewizji Al Jazeera był najbardziej zaangażowany we wspieranie skutków Arabskiej Wiosny, z pewnym ociąganiem, ale przyłączył się do sunnickiego frontu.

Ów nastrój satysfakcji nie udzielił się jednak ani politykom zachodnim, ani zachodniej opinii publicznej. Rząd Obamy oznajmia jedynie, że w sporach egipskich nie zamierza występować po niczyjej stronie, dając tym jasno do zrozumienia, że stracił właśnie rozeznanie co do tego, jaką politykę dalej prowadzić wobec Egiptu. Rządzący demokraci – jak wpływowy senator Jack Reed – starają się wykazywać publicznie względny optymizm, z nadzieją traktując płynące z Kairu zapewnienia o planie rychłego doprowadzenia do przyspieszonych, wolnych wyborów. Ale już radykalnie odmienny punkt widzenia prezentuje niedawny kandydat republikanów do prezydentury John McCain. W imieniu opozycji wzywa prezydenta do rewizji tradycyjnie przyjaznej polityki i zawieszenia pomocy dla Egiptu, gdyż jak mówi: " W Kairze wojsko obaliło demokratycznie wybranego prezydenta”. W Ameryce z dnia na dzień prysł właśnie wieloletni konsensus dotyczący Egiptu, nakazujący – jeszcze od czasów prezydenta Sadata i pamiętnego pokoju w Camp David – utrzymywać ten wielki kraj w charakterze amerykańskiego "lotniskowca” na Bliskim Wschodzie, gwarantującego zarówno amerykańskie wpływy, jak i pokój dla Izraela.

Amerykanie – podobnie zresztą jak Europejczycy – nie wiedzą już, czy mają się teraz jeszcze raz cieszyć z kolejnego przewrotu w Kairze, razem z "dziećmi z Tahrir” i monarchami znad Zatoki, skoro obalony został właśnie rząd islamistyczny. Czy wręcz przeciwnie, mają się martwić o demokrację, która właśnie w bólach została w Egipcie ustanowiona w efekcie Arabskiej Wiosny, a teraz armia ze wsparciem ulicznej ruchawki właśnie ją – w najlepszym razie – na jakiś czas zawiesiła.

Prawdziwy kłopot tkwi w tym, że kairski przewrót uwikłany jest w głęboki i nieusuwalny paradoks polityczny. Zabawne jest obserwować, jak liberalni przeciwnicy islamistów dokonują teraz bez skrępowania jawnej zmiany znaczenia słów. Na przykład świetny ekspert i szef ośrodka analitycznego w Berkeley, tłumaczy w amerykańskich mediach, iż używanie przez McCaina terminu "zamach stanu” jest w tym przypadku nadużyciem. W Kairze wojsko aresztowało wybranego w wyborach prezydenta wraz z przywództwem partii rządzącej, rozwiązało parlament, zawiesiło konstytucję i aresztowało nawet zespół prorządowej telewizji. Ale wszystko to nie jest "zamachem stanu”, tylko "korektą rewolucji”, jak zapewniają nowe władze Egiptu. Ta cała konfuzja bierze się z prostego faktu, że w Egipcie – podobnie jak niegdyś w Algierii albo w Turcji – każda próba zaprowadzenia demokracji oznacza oczywiste zwycięstwo zwolenników rządów islamskich, którzy stanowią w tych krajach po prostu większość.

W Turcji islamiści – z licznymi ostatnio kłopotami – zawarli układ z armią i jak dotąd udaje im się obronić zarówno demokratyczną władzę, jak i umiarkowany kierunek polityki. W Algierii – dokładnie odwrotnie – wojskowy przewrót zamienił kraj w piekło anarchii i terroryzmu. Jeśli więc nowe władze Egiptu wypełnią swoje przyrzeczenia i przywrócą demokrację – władza znajdzie się i tak w rękach partii islamskich. Szczęściem byłoby, gdyby za drugim podejściem ich przywódcy nie popełnili na powrót wszystkich błędów Mursiego. Ale każde inne rozwiązanie oznacza, że muszą spełnić się kasandryczne proroctwa głoszone dziś w Moskwie przez Putina. I nad Nilem rozpocznie się krwawa i przewlekła wojna domowa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski