Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Egzotycznie. Z naszymi sportowcami wcale nie jest najgorzej

Krzysztof Kawa
Od momentu, gdy Justyna Kowalczyk odpuściła sobie udział w Tour de Ski, morderczy bieg pod Alpe Cermis zniknął z głównego przekazu medialnego w naszym kraju.

Następuje więc dokładnie to, czego byliśmy świadkami w czasach dominacji Roberta Korzeniowskiego. Dopóki startował, wszyscy byliśmy fachowcami od chodu, znając na pamięć sztuczki służące ograniu arbitrów, pilnujących na trasach zgodnego z regulaminem ułożenia stóp na asfaltowym podłożu. Gdy nasz mistrz przeniósł się do gabinetu szefa TVP Sport, dyscyplina z dnia na dzień zaczęła nam pachnieć egzotyką.

To samo dzieje się teraz z biegami narciarskimi. Czy ktokolwiek śledził przebieg rozegranych w ostatnich dniach mistrzostw Polski? No właśnie. A szkoda, bo było co oglądać! Zawody rozegrane zostały w formule open, co oznacza, że mogli w nich wystartować obcokrajowcy. I w Szklarskiej Porębie wykorzystał tę okoliczność Pita Taufatofua z Tonga.

Królestwo, położone na Pacyfiku gdzieś między Nową Zelandią a Hawajami, słynęło do tej pory z zamieszkujących w nim największych na świecie nietoperzy, ale od ponad dwóch lat w dziele rozsławiania wysp dzielnie wspiera je wspomniany obywatel.

Milionom telewidzów dał się poznać jako chorąży podczas igrzysk w Rio de Janeiro, gdy maszerował z flagą półnagi i lśniący zarazem, za sprawą grubej warstwy oleju kokosowego ma się rozumieć.

W Brazylii uprawiał taekwondo i tak zasmakował w olimpijskich rozrywkach, że postanowił pojechać także na igrzyska zimowe. Sęk w tym, że droga do celu wiedzie przez zbieranie punktów Międzynarodowej Federacji Narciarskiej w poważnych zawodach i stąd jego wizyta w naszym zmrożonym kraju.

Gdyby Pita został w Tonga, dziś smażyłby się na plaży w temperaturze 30 stopni. Zwyciężyło jednak zamiłowanie do sportu, przejawiające się w gonieniu (tu rozczaruję panie - już nie półnago) na nartach po śniegu. Owo gonienie na dystansie 15 km, gdy starał się nadążyć za spieszącym po tytuł Dominikiem Burym, udało się połowicznie, bo wprawdzie dobiegł do mety, ale ze stratą ponad 45 minut.

Zaledwie kilka chwil przed nim finiszował Wei Yan Tang z Malezji. I w ten oto sposób dowiedzieliśmy się, że z naszymi sportowcami wcale nie jest najgorzej. Kowalczyk wiedziała, co mówi, gdy onegdaj nazwała Burego „takim naszym promyczkiem w biegach narciarskich”.

Polub nas na Facebooku i bądź zawsze na bieżąco!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski