Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Elastyczny czas pracy: zbawienie czy niewolnictwo

ZBIGNIEW BARTUŚ
Od miesiąca obowiązują przepisy, dzięki którym firmy mogą w bardziej korzystny sposób rozliczać godziny pracy swych pracowników. To ważne zwłaszcza dla przedsiębiorców otrzymujących i realizujących zamówienia nieregularnie, falami, np. głównie latem. Dotąd mogli rozliczać godziny pracy w ciągu czterech miesięcy.

KONTROWERSJE. Gdy jest praca (zamówienia, sezon), firmy mogą pracować pełną parą, a kiedy jest jej mniej - przyhamować, nie zwalniając ludzi. - Lepiej było wprowadzić niewolnictwo - grzmią związkowcy.

Teraz mają na to rok. Pod warunkiem porozumienia z załogą - związkami zawodowymi lub (gdy ich nie ma) przedstawicielami zatrudnionych.

Minister pracy, Władysław Kosiniek-Kamysz, podkreśla, że takie zapisy obowiązywały już w ramach pakietu antykryzysowego od lipca 2009 r. do końca 2011 r. i się sprawdziły: "miejsca pracy ocaliło ok. 100 tys. Polaków" - mówił. Nie uspokaja to jednak związkowców, którzy domagają się od rządu i parlamentu cofnięcia zmian. Był to główny postulat podczas niedawnego protestu w Warszawie.

- Lepiej było wprowadzić niewolnictwo - grzmiał szef OPZZ Jan Guz. Na argumenty ministra Kosiniaka-Kamysza, że dzięki uelastycznieniu czasu pracy uda się poprawić finansową kondycję firm i zachować wiele zagrożonych etatów, związkowcy odpowiadają, iż "skutki będą dokładnie odwrotne od zapowiadanych". - Stosowanie tych przepisów doprowadzi do spadku zatrudnienia - przekonuje Guz.

Henryk Nakonieczny z "Solidarności" mówi, że w mniejszych przedsiębiorstwach, gdzie nie działają związki (95 proc. firm), pracownik nie ma nic do gadania i - pod groźbą zwolnienia - podpisze każde porozumienie. - Zgoda załogi na uelastycznienie staje się fikcją - uważa Nakonieczny. Przyznaje, że cztery lata temu związki zgodziły się na podobne rozwiązania, ale "tylko na określony czas i pod warunkiem uzyskania gwarancji zatrudnienia". - Teraz ich nie ma - dodaje.

Halina Tulwin, szefowa departamentu prawnego Głównego Inspektoratu Pracy, odpowiada, iż w czasie obowiązywania pakietu antykryzysowego inspekcja kontrolowała każdego pracodawcę stosującego elastyczne rozliczanie czasu pracy i uchybienia nie były częste. Teraz ma być podobnie, bo przepisy każą pracodawcom przekazywać do PIP wszelkie porozumienia z pracownikami w sprawie elastycznego czasu pracy. Inspekcja będzie je sprawdzać i - jeśli trzeba - interweniować.

O co w ogóle tyle hałasu? Największe kontrowersje budzi możliwość takiej organizacji pracy, że pracownicy będą w niej spędzać po 12 czy 16 godzin na dobę, a nawet całą dobę. Sęk w tym, że w niektórych profesjach i firmach bywało tak już - zgodnie z prawem - wcześniej, przed wejściem w życie nowych przepisów. Całodobowe dniówki mieli np. ochroniarze. Zmieniło się tylko (i aż) to, że dotąd rozliczało się czas przeważnie w ramach jednego miesiąca (tak, by wychodziło średnio 40 godzin tygodniowo), a teraz będzie to można robić w okresie jednego roku. Przykładowo: jeśli ktoś wcześniej pracował w jednym tygodniu po 12 godzin na dobę, to w następnym często "odbierał" to sobie, pracując po 4 godziny. Teraz - za zgodą załogi - może być tak, że przez pół roku wszyscy pracują po 12 godzin dziennie, a przez kolejne pół - po 4; otrzymując - co istotne - takie samo wynagrodzenie podstawowe. Ważne jest przy tym, że pracownik ma mieć 11 godzin odpoczynku w ciągu doby i 35-godzin nieprzerwanego wypoczynku w ciągu tygodnia. Przepisy nie uległy tutaj zmianie (szczególną ochroną objęte są nadal grupy pracownicze np. młodociani czy kobiety w ciąży).
Pracodawca może natomiast bezkosztowo wprowadzić ruchome godziny rozpoczęcia pracy, np. jednego dnia od 10., a następnego od 7. rano (dotąd obowiązywał odstęp minimum 24 godzin); zresztą takie rozwiązanie pasuje też wielu pracownikom, bo mogą pozałatwiać własne sprawy. Możliwe jest też wprowadzenie pracy przez sześć dni w tygodniu, ale tak, by na koniec okresu rozliczeniowego czas pracy danego pracownika nie przekraczał dopuszczalnych norm; czyli w ciągu najdalej roku pracodawca musi "oddać" (w postaci wolnego) wszystkie przepracowane ekstra dni.

Po co to wszystko? Aby firmy mogły lepiej, bardziej elastycznie reagować na koniunkturę gospodarczą lub jej brak: kiedy jest praca (zamówienia, sezon), robić pełną parą, a kiedy jest jej mniej - trochę zwolnić, ale NIE ZWALNIAĆ ludzi i nie obniżać pensji. Tak twierdzi rząd. To samo mówią pracodawcy. Centrale związkowe są na "nie". Ich zdaniem pracodawcy zaoszczędzą (do 400 mln zł), głównie na nadgodzinach. A to oznacza, że pracownicy stracą.

[email protected]

Komentuje dla nas Janusz Chwajoł, Małopolska Izba Rzemiosła i Przedsiębiorczości

Rada dla zz

Najbardziej elastyczny czas pracy mają właściciele małych firm, czyli 90 proc. pracodawców w Polsce. Zasuwają po 12 godzin dziennie. Codziennie. Ja od 40 lat jestem robotnikiem, zaopatrzeniowcem, sprzątaczką, kierowcą. Równocześnie działam w izbie i innych organizacjach gospodarczych. Robię to z tego samego powodu, co związkowcy - żeby rządzący i zwykli ludzie usłyszeli nasz głos. Z jedną różnicą: my, przedsiębiorcy, działamy społecznie, a liderzy związkowi biorą za to grubą kasę. Mam dla nich radę: popracujcie na swoim, zobaczcie, jak się zarabia pieniądze. Na pewno łatwiej będzie wam zrozumieć, czemu służy elastyczny czas pracy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski