Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Elvisa Presleya życie po życiu

Redakcja
Elvis ma swoich miłośników także w Krakowie, a wśród nich najwierniejszy jest Jan Blajda. Fot. Grzegorz Ziemiański
Elvis ma swoich miłośników także w Krakowie, a wśród nich najwierniejszy jest Jan Blajda. Fot. Grzegorz Ziemiański
Dzisiaj, 8 stycznia 2010 roku, skończyłby 75 lat. Kim by był? Zapomnianą gwiazdą? Starcem w samotności walczącym z otyłością i zadyszką? Idolem swoich rówieśników? Piosenkarzem ciągle wywołującym euforyczne piski nastolatek? Nie wiadomo, bo Elvis Aaron Presley, zwany Królem, zmarł dawno, w sierpniu 1977 roku, w wieku 42 lat.

Elvis ma swoich miłośników także w Krakowie, a wśród nich najwierniejszy jest Jan Blajda. Fot. Grzegorz Ziemiański

Można ich spotkać na całym świecie. Ciągną do Memphis w stanie Tennessee. Przebierają się w presleyowskie kostiumy - białe, obcisłe, wyzłocone. Kiedyś trafiłem nawet do restauracji muzeum Presleya pod Jerozolimą. Oczywiście Elvis ma swoich miłośników także w Krakowie, a wśród nich najwierniejszym jest Jan Blajda.

Wielu wierzy, że jego śmierć była mistyfikacją, że Król ciągle żyje, z ukrycia śledząc swoją nieśmiertelność. Według legendy zamiast ciała piosenkarza skremowano zwłoki jego brata bliźniaka (Elvis rzeczywiście miał bliźniaczego brata, który jednak urodził się martwy) lub woskową kukłę. W rzeczywistości nie wytrzymało serce gwiazdora; Elvis od czasu służby wojskowej w Niemczech nadużywał środków antydepresyjnych, nasennych, antybólowych. Brał pigułki, aby zasnąć, a następnie kolejne leki - aby zniwelować skutki poprzednich, rozczmuchać się z farmakologicznego otępienia. Długi czas po jego śmierci goniąca za sensacjami prasa często potwierdzała pogłoski o ciągle żyjącym Elvisie, z czasem ich ilość zmalała. A jednak Król ciągle żyje. W sercach swoich wielbicieli.

Można ich spotkać na całym świecie. Ciągną do Memphis w stanie Tennessee. Przebierają się w presleyowskie kostiumy - białe, obcisłe, wyzłocone. Kiedyś trafiłem nawet do restauracji muzeum Presleya pod Jerozolimą. Kiedy zjedzie się z drogi prowadzącej z Tel Awiwu, można zobaczyć pomnik Elvisa - duży, plastykowy, stojący przed niskim budynkiem. Za drzwiami też jest presleyowsko - mnóstwo zdjęć, prasowych wycinków, drobiazgów związanych z Królem.

Oczywiście Elvis ma swoich miłośników także w Krakowie, a wśród nich najwierniejszy jest Jan Blajda.

Kiedyś czciciele Króla zaprosili mnie do Śródmiejskiego Ośrodka Kultury w Krakowie. Roman, prezes presleyowców, paradował w krawacie z wizerunkiem Króla, nad estradą czerwienią, granatem i gwiaździstym krzyżem krzyczała flaga Południa. Do fortepianu zasiadł Jan Blajda, który na koniec spotkania wykrzyknął "A teraz torcik!" i z przepaścistej torby wyciągnął własnej roboty pischinger. Było familijnie, trochę jak na wieczorku w domu wczasowym, trochę jak w studenckim klubie, chociaż musiałby to być klub sprzed kilkudziesięciu lat, z czasów młodości uczestników spotkania...

Ba, powstał nawet zespół "Allways in my mind", Jan Blajda grał w nim na kontrabasie, wydawali nawet swój biuletyn, mieli gazetkę.

Później klubowo-presleyowskie życie popłynęło dwoma nurtami, część miłośników Króla pozostała wierna Śródmiejskiemu Ośrodkowi Kultury, część znalazła schronienie w Dworku Białoprądnickim. A w ŚOK-u ostatnio mniej Presleya. Po części dlatego, że prezes Roman trochę niedomaga, po drugie z historycznych i geopolitycznych względów, po trzecie z powodu polskiej głuchoty.

Jak tłumaczy Jan Blajda, zakochany w Królu po uszy, kiedyś, tuż po zmianie ustroju, miłośników Elvisa zachwycał każdy drobiazg. Prezes kupił w Londynie jedwabny krawat z wizerunkiem idola - wszyscy podziwiali i cmokali. Zachwyt budziła nie tylko każda płyta, którą koniecznie trzeba było wspólnie przesłuchać, ale byle głupstwo - breloczek poświęcony Presleyowi, podkoszulek z odpowiednim nadrukiem. Dzisiaj, kiedy otworzył się przed nami świat, kiedy wszystko można kupić przez internet - wypłowiał, spowszedniał urok drobiazgów, kiedyś zdobywanych z takim trudem. Jan Blajda nosi na przykład koszulkę z wizerunkiem Króla i napisem "Elvis Presley Fan Club" - kiedyś rzecz nie do zdobycia, pożądana niczym gwiazdka z nieba, dzisiaj sprowadzona do konfekcyjnej codzienności.

Nawiasem mówiąc, Jan Blajda ma w swojej kolekcji presleyanów prawdziwy rarytas - komplet znaczków pocztowych z wizerunkiem Króla wydanych przez Saint Vincent and the Grenadines - malutkie wyspiarskie państewko na Morzu Karaibskim. Wyspy żyły z eksportu bananów, gałki muszkatołowej, kakao, batatów oraz bawełny, ale kto wie, czy równie atrakcyjnym eksportowym towarem nie stały się znaczki - bardzo zresztą piękne - przedstawiające Elvisa. I nie wiadomo, czy władzami Saint Vincent i Grenadyn powoduje chęć zysku - za kolorowe arkusiki prawdziwy miłośnik Presleya odda duszę - czy też w malutkim kraiku działa lobby czcicieli Króla. Tak czy inaczej - znaczki z Presleyem - to dla Jana Blajdy prawdziwy skarb. Chciał je zapisać w testamencie wnukowi, ale sir Frederick Ballantyne, gubernator generalny (głową państewka jest Jej Królewska Wysokość Elżbieta II) obiecał, że najmłodszy z Blajdów otrzyma kolejny komplet znaczków z wizerunkami Króla. Czy dzięki temu wyrośnie z niego równie wielki jak dziadek miłośnik Presleya? Czas pokaże...

Jak jest z polską głuchotą - drugim powodem obumierania spotkań w ŚOK-u - wiadomo. Jan Blajda - z wykształcenia geolog, człowiek licznych pasji, muzyk amator z absolutnym słuchem - mówi o tym, o czym wszyscy wiemy - w Polsce nie ma tradycji wspólnego muzykowania i wspólnego śpiewania, chociaż mają ją nasi sąsiedzi - Niemcy, Rosjanie, Czesi. No, może wyjątek stanowi Podhale, po trosze Śląsk. A jeżeli kocha się Króla, powinno się śpiewać jego piosenki - twierdzi Blajda. I za przykład podaje klub elvisowski w Bershire, na angielskiej prowincji, do której kiedyś dotarł. Klub działał przy czymś w rodzaju tamtejszego gminnego domu kultury, a wszyscy jego członkowie potrafili zaśpiewać mnóstwo piosenek Presleya, i to w całości, nie tylko kilka początkowych słów...

Jan Blajda kocha Elvisa Aarona Presleya. Za co? Za muzykę, którą dzieli na dobrą i złą i w tym podziale po jednej, dobrej stronie znajdują się Chopin oraz Presley. Kiedy mówię, że dla mnie Król, jego kostiumy, jego filmowe role (a zagrał w kilkudziesięciu obrazach, od "Love me tender" z 1956 roku po "Charro!" z roku 1969), wszystko to pachnie kiczem, nie oburza się, ale z pełną powagą dowodzi, że Presley to nie tylko dobra muzyka, to także kawałek historii Stanów Zjednoczonych, a więc także świata.

Po śmierci Elvisa prezydent Carter powiedział: "Jego muzyka, jego osobowość zmieniły oblicze amerykańskiej kultury. Elvis Presley był symbolem buntowniczego ducha naszego narodu". Blajda dodaje, że jego idol jako pierwszy biały muzyk przekroczył wyraźną niegdyś granicę pomiędzy czarną a białą muzyką. I dzięki temu - twierdzi Jan Blajda - ma swój udział w tym, co przez kilkadziesiąt lat stało się w Stanach Zjednoczonych. Nie tak dawno murzyńskie dzieci do szkoły w Little Rock wprowadzała Gwardia Narodowa, a dzisiaj w Białym Domu zasiada czarnoskóry prezydent...

Janowi Blajdzie jego idol coś zawdzięcza - aleję swojego imienia w stołeczno-królewskim, konserwatywnym Krakowie. A ponieważ przy alei Elvisa Aarona Presleya stoi jego pomniczek, wdzięczność Króla, gdyby rzeczywiście żył, musiałaby być jeszcze większa.

Aleję, prowadzącą w stronę Skałek Twardowskiego, wycięto z ulicy Jana Pietrusińskiego. Minął już okres zmian nazw ulic, wycierania śladów przeszłości - równie radosny, co kłopotliwy, bo pociągający za sobą konieczność zmian tablic z nazwami, pieczątek i druków z adresami, wpisów w dowodach osobistych. Blajda dotarł do radnych stołecznego, królewskiego miasta, spowodował zebranie piętnastu podpisów pod wnioskiem (niektórzy ksenofobicznie reagowali na drugie imię Króla, Aaron) i wreszcie zapadła decyzja - Elvis Presley będzie miał w Krakowie swoją uliczkę, mówiąc dokładniej aleję, wprawdzie w Podgórzu, na uboczu, ale będzie miał...

Z pomnikiem było trochę zachodu. Z kamiennej (wapień karboński - Blajda zna się na tym, nie bez kozery jest geologiem) bryły wyłania się twarz Króla, wyrzeźbiona przez Jerzego Bratańca, autora między innymi wystroju wnętrza zamkniętej już niestety kawiarni "Maska" w podziemiach Starego Teatru. Włosy Presleya ktoś pomalował błękitnym sprayem i Król wygląda wręcz surrealistycznie, jak w taniej, odpustowej peruce. Włosy włosami - może to dowcip, może zwyczajne barbarzyństwo, ale pod pomniczkiem często palą się znicze, leżą kwiaty - a to już dowód, że Elvis ma w Krakowie swoich miłośników, równie oddanych jak Jan Blajda.

Może sam pomniczek po trosze też jest dowodem na to, iż trwają jeszcze presleyowskie sentymenty. Zbudować coś takiego - to nie w kij dmuchał. Skomplikowana logistyka (zajęła się nią Fundacja Miejski Park i Ogród Zoologiczny), pomogła firma Skanska, Budostal 5, wapień karboński zapewnił kamieniołom w Czatkowicach.

Może ludzie, zwłaszcza w pewnym wieku, lubią Presleya, bo kojarzy im się z ich młodością, a może Jan Blajda, który wszędzie i do wszystkich dotrze, potrafi przekazać innym cząstkę swego uwielbienia dla Króla. Potrafił nawet zyskać ks. Jerzego Bryłę, byłego salwatorskiego proboszcza, przede wszystkim jednak duszpasterza krakowskich środowisk twórczych. I w klasztorze Sióstr Norbertanek odbyła się wczoraj msza za duszę Elvisa Aarona Presleya.

Jest jeszcze w planie koncert charytatywny, ale Jan Blajda myśli już o innych alejach imienia znanych muzyków - Armstronga, Piaff, Bono, Raya Charlesa. Bo - jak się rzekło - Jan Blajda uważa, że są dwa rodzaje muzyki, dobra i zła, a ci, którzy uprawiali dobrą muzykę, zasługują na pamięć.

Andrzej Kozioł

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski