Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Emigracja przetrwania

Redakcja
Z danych, zebranych przez nasze placówki dyplomatyczne, wynika, że Polaków pracujących we Włoszech, w większości nielegalnie, może być nawet około 100 tysięcy

Grażyna Cholewa

Grażyna Cholewa

Z danych, zebranych przez nasze placówki dyplomatyczne, wynika, że Polaków pracujących we Włoszech, w większości nielegalnie, może być nawet około 100 tysięcy

   "To był mój pierwszy miesiąc pracy. Języka nie znałam; ledwie parę słów, więc nie bardzo mogłam porozmawiać z signorą. Któregoś dnia nie wytrzymałam. Wzięłam słownik, znalazłam potrzebne zwroty, poszłam do niej i mówię, że dziecko mnie kopie jak psa; że śpię na ziemi; że mi mało płaci, że jestem traktowana jak spazzatura, czyli śmieć. Ona się strasznie rozzłościła i do mnie: - Nie podoba ci się tutaj, to idź sobie, natychmiast! Wstawiła się za mną babcia: tłumaczy jej, że przecież niech poczeka do rana, ale signora uparła się, że muszę wyjść właśnie w__tym momencie. Wyrzuciła mnie na ulicę o 11 w nocy". (Ze wspomnień pomocy domowej)
   - Polki pracujące we Włoszech nie najlepiej oceniają swoich chlebodawców. Żalą się na złe traktowanie, poniżanie, odbieranie należnych im wolnych godzin i nieustanne dokładanie nowych obowiązków. Nierzadko są zmuszane do pracy cięższej niż zakładała umowa; włoska gospodyni wydziela im jedzenie i nie dotrzymuje terminu wypłat - mówi Agnieszka Małek, doktorantka z UJ, autorka opracowania "Polki we Włoszech". Dlaczego, będąc tak źle traktowane, nie wracają do kraju? Bo wiele z tych kobiet to jedyne żywicielki rodzin. Gdyby nie wyjazd do Włoch, musiałyby stanąć w długiej kolejce w ośrodku pomocy społecznej.
   Masowe wyjazdy do Italii zaczęły się na początku lat 90. Do pionierów na tym szlaku należeli m.in. mieszkańcy okolic Andrychowa. Gdy upadły tamtejsze zakłady bawełniane, do Neapolu pojechała pierwsza trójka pod wodzą Janiny Z., osoby mającej we Włoszech rodzinę. Tam zostały niemal natychmiast zagospodarowane. Oszczędne, włoskie gospodynie szybko skalkulowały, że Polki będą

tańsze i mniej wymagające

od rodaczek. - Początkowo jeździłyśmy na południe Włoch, bo tam było znacznie łatwiej o pracę niż na północy, a policjanci patrzyli na nas łaskawym okiem - wspomina Janina Z. - Dla zapracowanych, zabieganych Włochów byłyśmy jak dar losu. Nie wymagali od nas nawet znajomości języka. Wystarczyło, że umiałyśmy się zająć domem i dziećmi.
   Janina Z. pierwszy raz wyjechała do Włoch dziewięć lat temu. Dzięki niej pracę w Neapolu znalazło sześć innych kobiet. Potem przyjechały następne.
   - Te tzw. sieci migranckie, _czyli wzajemne związki między emigrantami oraz ich rodzinami, oparte na więzach pokrewieństwa, sąsiedztwa lub przynależności etnicznej, odgrywają na obczyźnie istotną rolę. Przede wszystkim ułatwiają stawianie pierwszych kroków w obcym kraju; pomagają w oswojeniu się z nową rzeczywistością - twierdzi Agnieszka Małek. Dowodzi też, że prawie każda kobieta, która decyduje się na wyjazd zarobkowy do Włoch, ma tam wcześniej załatwioną pracę.
   _Sieci migranckie
są często złożone z mieszkańców jednej wsi lub miasteczka. Na południu i południowym wschodzie Polski są takie miejscowości w okolicach Suchej Beskidzkiej, Nowego Sącza, Lublina, gdzie prawie w każdym domu spotkamy kobietę, która choć raz, przynajmniej przez kilka miesięcy, pracowała w Italii. Osoby, które znalazły pracę, starają się ściągnąć kolejnych krewnych; te, które z różnych względów muszą wracać, odstępują swoje miejsce znajomym. Nie zawsze bezinteresownie.
   - Pracę załatwiła mi koleżanka, która od lat jeździ do Włoch. Musiałam zapłacić 800 zł, ale opłaciło się. Sama pewnie bym nic nie wskórała - zwierza się jedna z kobiet. Inna, która też musiała zapłacić za zatrudnienie, zaklina się, że nie odda go za darmo. - Jak będę zjeżdżać do kraju, zażyczę sobie przyzwoitej kwoty. Tu

wszyscy tak robią.

   Nie oddam pracy znajomej, tylko obcemu, godnemu zaufania; znajomej głupio sprzedać - zwierza się jedna z Polek pracujących we Włoszech.
   - W wypowiedziach kobiet często powraca temat handlu pracą - przyznaje Agnieszka Małek. - Osoby przebywające długo we Włoszech, dobrze posługujące się językiem i mające układy we włoskim środowisku, niejednokrotnie czynią z tego stałe zajęcie i źródło utrzymania. Ceny są uzależnione od rodzaju pracy i wahają się od 800 do nawet 2 tysięcy złotych.
   Handel odbywa się przy polskich kościołach, na dworcach autobusowych lub w innych miejscach spotkań rodaków. W Rzymie, w okolicach kościoła św. Stanisława, polski turysta może natknąć się na porozklejane tu i ówdzie karteczki - ogłoszenia osób szukających lub oferujących pracę. W niedzielę, po mszy, sprzedający, wśród których jest najwięcej osób powracających do kraju, sami podchodzą do stojących na uboczu grupek emigrantów i oferują własne miejsce pracy. Podobno w latach 80. w poszukiwaniu zatrudnienia pomagały Polakom siostry i księża z polskiej parafii. Obecnie tylko wyjątkowo pełnią funkcję pośredników, bo nie mogą pomóc wszystkim potrzebującym.
   Doktorantka z UJ ustaliła, że włoski rynek oferuje emigrantom bardzo ograniczony zakres prac. _Kobiety znajdują zatrudnienie w charakterze pomocy domowej, opiekunki do dzieci oraz do osób starszych. Z reguły początkowo jest to praca _na stałce, to znaczy z mieszkaniem przy rodzinie. Wynagrodzenie bywa różne, w zależności od regionu - na północy, np. w Lombardii lub Veneto, bywa wyższe i wynosi w przeliczeniu na złotówki ok. 2 tys. zł na rękę. Drugi, wyższy etap emigranckiego życia Polek we Włoszech to praca dochodzącej do domu pracodawcy, czyli tzw. mezzo fisso.

Ostatnim etapem

swoiście pojmowanego awansu zawodowego jest przejście na godziny, czyli podejmowanie prac w określonych dniach i porach. Praca w tym systemie wymaga jednak od emigrantki znajomości języka i posiadania odpowiednich kontaktów. Daje za to największe profity i względną autonomię.
   Polki we Włoszech najbardziej cenią niezależność od pracodawcy. Trudno się temu dziwić, gdy wysłucha się ich opowieści o tym, jak są traktowane, pracując i mieszkając przy rodzinie. - Byłam na stałce przez pół roku, ale odeszłam. Ciągle tylko słyszałam: "Zrób to, zrób tamto". Traktowali mnie jak pomiotło. Mój pokój był tak mały, że z trudem mieściło się w nim łóżko. A materac był na nim tak wygnieciony, że nie mogłam spać, bo cała wpadałam w dziurę. Przede mną mieszkało tam kilka osób, ale gospodarze nie zrobili żadnego remontu, bo żal im było pieniędzy. Teraz pracuję w pizzerii, od rana do zmroku, ale mam większą swobodę; nikt nie wydziela mi jedzenia, a wieczorem mogę gdzieś wyjść; u państwa musiałam siedzieć z dziećmi - opisuje swoje doświadczenia zawodowe jedna z kobiet.
   Inna czuła się jakby przyjechała z buszu, gdy gospodarze pokazywali kilka razy na dzień, jak ma włączyć pralkę i zmywarkę, żeby jej nie uszkodzić. - A byli tak strasznie skąpi, że w lodówce często miałam tylko dwa jajka i oliwę. Dzieci jadły w szkole; oni w pracy, a ja ciągle tylko płatki śniadaniowe i jabłko. Mięsa kupowali tyle, że starczało dla nich, a do mnie signora mówiła, żebym zjadła co innego, bo mięso dużo kosztuje - żali się kolejna emigrantka.
   W relacjach tych pań, niezależnie od tego, czy pracują w Rzymie, Mediolanie czy Neapolu powtarzają się zwroty: ciągle patrzy mi na ręce, wrzeszczy i jest nieprzyjemna, nie daje odpocząć i wciąż powtarza, że powinnam być jej wdzięczna.
   - Moje respondentki

są jednomyślne

w ocenie wykonywanej pracy i swoich chlebodawców. Mówią o zmęczeniu fizycznym i psychicznym; o konfliktach, złym traktowaniu. W ich wypowiedziach często pojawia się zarzut odbierania im zapisanych w umowie wolnych godzin, niedotrzymywania terminów wypłat, a nawet wydzielania jedzenia i poniżającego, w ich opinii, traktowania - mówi Agnieszka Małek. - Co gorsza, nie mają się gdzie poskarżyć, bo w większości przypadków pracują na czarno.
   Sytuacja Polek pracujących nielegalnie we Włoszech jest i tak lepsza niż emigrantów pracujących na czarno w innych krajach. W Italii mają one przynajmniej mniej lub bardziej realną perspektywę zalegalizowania pobytu, bowiem co kilka lat Włosi organizują akcję legalizacji obecności przybyszów z obcym paszportem. Polacy nazywają to sanatoria, tłumacząc po swojemu odpowiedni włoski zwrot. Starający się musi udowodnić, że przez ostatni rok przebywał we Włoszech i ma tu pracę. O ile łatwo może spełnić pierwszy warunek, bo wystarczy podobno mieć rachunek od lekarza, żeby uznano pobyt, a rachunek można kupić, _o tyle trudniej spełnić drugi, bo włoskie rodziny niechętnie dają zaświadczenie o zatrudnieniu, gdyż wtedy muszą ubezpieczyć pracownika i płacić podatki.
   Z wypowiedzi kobiet przebywających we Włoszech na saksach wynika, że większość z nich _ma świadomość, iż praca na czarno jest bardzo ryzykowna, i to z wielu powodów.
Najbardziej boją się, że coś się im stanie i będą musiały jechać do szpitala albo na policję, a tu ani pozwolenia, ani ubezpieczenia. Zdają sobie również sprawę z tego, że nie wypracują prawa do emerytury. Twierdzą jednak, że nie mają wyjścia, a ich stosunek do tej kwestii najlepiej oddaje taka wypowiedź: Ja teraz myślę tylko o tym, że co miesiąc muszę wysłać swojej rodzinie pieniądze, a nie o tym, co będzie za kilkanaście lat.
   Trudna sytuacja materialna, niemożność znalezienia zatrudnienia, zdobycie kapitału na zaplanowane inwestycje, zapewnienie sobie lepszego startu w życiu - to najczęściej wymieniane przyczyny poszukiwania pracy za granicą. Ten rodzaj wyjazdów zarobkowych socjologowie określają mianem

emigracji przetrwania.

   - Dotyczy większości moich respondentek, które zarobione za granicą pieniądze przeznaczają na zaspokojenie podstawowych potrzeb pozostałej w kraju rodziny. Dla nich emigracja jest koniecznością - podkreśla autorka badań.
   - Kupiliśmy z mężem mieszkanie; wzięliśmy kredyt; mamy długi. Gdy tylko jedna osoba pracuje, nie da się normalnie funkcjonować. Więc jak nadarzyła się okazja, pomyślałam: nie ma wyjścia. Trzeba jechać - zwierza się jedna z kobiet. Inna opowiada, że w Polsce miała sklep, ale interes nie szedł dobrze. Tymczasem jej mąż poważnie zachorował i stała praca w jego przypadku nie wchodziła w grę, a dorywcza, fizyczna, byłaby dla niego zabójstwem. - Nie mieliśmy ani renty, ani emerytury; żyliśmy z marnych dochodów ze sklepiku, przejadając wszystko, również to, co powinniśmy zainwestować - kontynuuje swoją opowieść. - Z czynszem zalegałam prawie cztery miesiące; nie płaciłam za towar; zapożyczyłam się po rodzinie i znajomych. Najpierw starałam się o wyjazd do Stanów, ale nie dostałam wizy. Na szczęście koleżanka załatwiła mi pracę we Włoszech. Jest ciężko, ale nie żałuję swojej decyzji. Nie wiem, co byśmy zrobili bez tych pieniędzy...
   Według oficjalnych danych włoskiego resortu spraw wewnętrznych, pracuje tu oficjalnie ok. 20 tys. Polaków. Miejscowy Caritas, który prowadzi własne statystyki, utrzymuje, że liczbę tę trzeba powiększyć o ok. 19 proc. Z kolei z danych zebranych przez polskie placówki dyplomatyczne wynika, że Polaków pracujących w Italii, w większości nielegalnie, może być nawet ok. 100 tysięcy. Wśród tych, którzy otrzymują pozwolenie na pracę,

przeważają kobiety.

   Wystarczy przyjść na krakowski dworzec autobusowy od strony ulicy Rakowickiej, gdzie zatrzymują się autobusy i mikrobusy kursujące na liniach łączących Kraków, Rzeszów, Lublin z Rzymem, Neapolem, Mediolanem, aby przekonać się, że bliższe prawdy są dane zebrane przez naszych dyplomatów. W okresie przedświątecznym, każdego dnia przyjeżdżały tu z Włoch dziesiątki pań. Na oko około trzydziestki, ale są i starsze. Bywa, że grupami, po kilka, przesiadają się od razu do jakieś innego samochodu: osobowego lub busa z rzeszowską czy nowosądecką rejestracją. Niektóre, ostatnio jest ich coraz więcej, taszczą ze sobą sporych rozmiarów bagaże. Oznacza to, że zjeżdżają do kraju na stałe. Rzadko jest to ich wybór. Częściej są do tego zmuszone. Ich miejsca zajmują Ukrainki, Rosjanki, a ostatnio Rumunki i Bułgarki, które podobno zadowalają się pensją nawet czterokrotnie niższą.
   Myliłby się ten, kto sądzi, że Włosi traktują nas inaczej niż mieszkańców niektórych innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej i Wschodniej. Okazuje się, że tak nie jest. A o Polsce wiedzą bardzo niewiele. - Głównie to, że Polakiem jest papież Jan Paweł II i Wałęsa - twierdzi Agnieszka Małek, autorka opracowania "Polki we Włoszech", pozbawiając mnie złudzeń, co do tego, że Polka jest bliższa kulturowo włoskiemu pracodawcy niż np. Bułgarka lub Rumunka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski