Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Emmanuel Sarki zasłaniał okna i chciał być sam

Rozmawiała Justyna Krupa
Emmanuel Sarki ostatni raz zagrał 15 marca w meczu z Legią
Emmanuel Sarki ostatni raz zagrał 15 marca w meczu z Legią Fot. Szymon Starnawski
Rozmowa. - Miałem momenty, gdy wpadałem w dołek. Muszę jednak podziękować kibicom Wisły. Oni naprawdę mnie wspierali. Na Facebooku, Instagramie - ciągle pytają, kiedy wrócę - mówi piłkarz Wisły EMMANUEL SARKI, który rehabilituje się po ciężkiej kontuzji.

- Pół roku temu zerwał Pan więzadła w kolanie. Jak teraz wygląda Pana dyspozycja?

- Doktor Mariusz Urban i reszta sztabu zrobili świetną robotę. Bo na początku nie wierzyłem, że uda mi się wrócić do takiego stanu po tak poważnej kontuzji. A tymczasem idzie ku dobremu.

- We wrześniu wrzucał Pan na facebookowy profil zdjęcia z futbolówką. Rzeczywiście były już treningi z piłką?

- Te zdjęcia były tylko tak dla żartu. Przez ostatnie tygodnie ciężko trenowałem na siłowni. Chcieliśmy przekonać się, czy będzie jakiś negatywny sygnał od organizmu. Ale nic takiego nie odczuwałem. Kolano nie boli. Dlatego myślę, że za jakieś trzy tygodnie wrócę do normalnego treningu z piłką. Nie mogę się już doczekać. Ciężko pracowałem z Danielem Michalczykiem, by uniknąć urazów mięśniowych. Wcześniej były momenty, gdy musiałem przerwać intensywną rehabilitację, nawet na kilka tygodni, bo moje kolano puchło. Doktor wyjaśniał, że to może być reakcja organizmu po rekonstrukcji więzadła.

- Jak Pan to znosił pod względem mentalnym?

- Czułem się fatalnie. Chłopaki zaczęły sezon, a ja mogłem tylko patrzeć z trybun na ich grę. Serce mnie bolało. Zwłaszcza, jak traciliśmy punkty. Myślałem o tym, jak mógłbym pomóc drużynie, gdybym był zdrowy. Przyznaję, miałem momenty, gdy wpadałem w dołek. Muszę jednak podziękować kibicom Wisły. Oni naprawdę mnie wspierali. Na Facebooku, Instagramie - ciągle pytają, kiedy wrócę. Kibice reprezentacji Haiti też o mnie pamiętają.

- Zastanawiał się Pan, czego brakuje obecnej Wiśle, by częściej wygrywać?

- Ten zespół nie gra źle. Zdarzają się niewykorzystane sytuacje, ale to nie wina trenera. Kazimierz Moskal to świetny facet. To bardzo szczery i prostolinijny człowiek, osoba o wielkim sercu. On jest w stanie podnieść piłkarza, który czuje się nikim i uczynić go kimś. Dlatego go cenię.

- Doznał Pan kontuzji w pierwszym meczu po objęciu zespołu przez Moskala - z Legią.

- Dobrze to pamiętam. W tamtym czasie raczej nie grywałem w podstawowej jedenastce. Tymczasem przed meczem trener zadzwonił, że zagram od pierwszej minuty. Nie mogłem uwierzyć. Potem mówił mi: „Manu, tylko się nie obawiaj.” I rzeczywiście, czułem się pewnie na boisku. Starałem się dać z siebie maksimum, ale niestety - stało się to, co się stało.

- Akurat wtedy życiową formę złapał Donald Guerrier.

- To było trudne. Donald był w fantastycznej formie, a ja podwójnie żałowałem, że nie ma mnie na boisku. On mógłby grać na jednym skrzydle, ja na drugim, moglibyśmy naprawdę „robić różnicę”.

- Te pierwsze miesiące były najtrudniejsze?

- Zdarzało mi się często wracać do domu i zasłaniać wszystkie okna. Nie chciałem nawet za bardzo rozmawiać z ludźmi. Wyłączałem telefon. Chciałem być sam. Teraz to się zmienia, ale jeszcze czasem nachodzą mnie takie nastroje.

- Od kogo w drużynie miał Pan największe wsparcie?

- Na początku dużo ze mną rozmawiał Ostoja Stjepanović. Bo on też przeżywał wcześniej podobne problemy. Oczywiście pomagał mi też Donald. Poza tym, spośród byłych graczy Wisły, Osman Chavez bardzo mnie wspierał i modlił się za mnie. Również Kew Jaliens był bardzo pomocny. Przekonywał, że taka kontuzja to nic nadzwyczajnego w życiu piłkarza.

- Co pozwalało Panu odciągnąć myśli od zdrowotnych problemów? Może Pańskie modowe hobby?

- Po kontuzji musiałem robić coś, by poprawić sobie nastrój. Oglądanie meczów nie pomagało, czułem się tylko bardziej zdołowany. Co ja poradzę, kocham „shopping”, chodzenie po sklepach. Lubię ciuchy i buty. Moi kumple nabijają się ze mnie: ej, jesteś jak baba, kochasz buty! Ale wypad na zakupy mnie relaksuje.

- To jaka jest Pana ulubiona marka?

- Giuseppe Zanotti. Widziałem, że tę markę lubi też żona Maćka Sadloka. Ona też jest zwariowana na punkcie mody.

- Zostało Panu tylko 8 miesięcy kontraktu. Mało czasu, by się pokazać po tak długiej przerwie.

- To fakt, ale nie panikuję. Wcześniej, przed kontuzją, dawałem z siebie wszystko. Teraz nadal jestem częścią zespołu. Dlatego nie martwię się, co będzie dalej. Po prostu chcę wszystkim pokazać, że to nadal ten sam Sarki. Żeby powiedzieli: on nadal ma te piłkarskie atuty! Liczę, że uda mi się zagrać w meczu ligowym jeszcze jesienią.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski