"Dopadnę cię!" - krzyczał do dziennikarza. Stanął za to przed sądem.
-__Poważnie traktuję groźby Kazimierza Aleksanderka,byłego szefa IVWydziału Służby Bezpieczeństwa wKrakowie - mówił wczoraj przed sądem dziennikarz Maciej Gawlikowski. Już na pierwszej rozprawie były esbek odmówił składania zeznań.
Na rozpoczętym wczoraj w Krakowie procesie obrona wniosła o uniewinnienie lub warunkowe umorzenie sprawy, twierdząc, że oskarżony zachował się tak w stanie silnego wzburzenia, mógł być pod wpływem alkoholu, a ponadto dziennikarz sprowokował go, więc "mógł czuć się zdradzony".
Na czym miała polegać rzekoma prowokacja? Otóż dziennikarz w czasie przygotowywania filmu o przestępczych działaniach funkcjonariuszy SB nagrał ich wypowiedzi ukrytą kamerą. Aleksanderek, który kilkakrotnie spotkał się z Gawlikowskim, wiedział jednak, że rozmawia z dziennikarzem. Nie zdawał sobie natomiast sprawy, że jego wypowiedzi są rejestrowane. Po emisji filmu "Zastraszyć księdza" w I programie TVP zadzwonił do autora, strasząc go w wyjątkowo wulgarny sposób.
- Ponieważ telefon powtórzył się, adwa razy wżyciu byłem pobity przez tzw. nieznanych sprawców, co dziwnie zbiegało się wczasie zmoimi kontaktami zludźmi zSB, bałem się ozdrowie, anawet życie moje i____mojej rodziny - zeznał Maciej Gawlikowski, były opozycjonista, przesłuchiwany jako świadek. Właśnie dlatego złożył zawiadomienie o przestępstwie.
Dziennikarz przypomniał też wczoraj w sądzie, że w materiale nagranym ukrytą kamerą oskarżony mówił m.in. o działaniach funkcjonariuszy IV Wydziału na terenie Watykanu i współpracy z KGB. Świadek tłumaczył też, że użycie ukrytej kamery uzasadnia fakt, iż byli esbecy nie godzą się na rozmowy, jeśli wiedzą, że cokolwiek z nich jest rejestrowane.
W filmie oczy Kazimierza Aleksanderka zostały zasłonięte; pokazano jedynie jego zdjęcie z teczki personalnej z lat 80., kiedy był urzędnikiem publicznym. Fotografia funkcjonariusza znalazła się też na wystawie przygotowanej przez Instytut Pamięci Narodowej w Krakowie pt. "Twarze krakowskiej bezpieki". Można ją także zobaczyć w książce wydanej przez IPN "Obsada stanowisk kierowniczych Urzędu Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa w Krakowie".
Oskarżony nie przyznaje się do winy. W czasie przesłuchania w prokuraturze (sąd odczytał jego zeznania, bo Aleksanderek godzi się jedynie na odpowiadanie na pytania swego obrońcy) twierdził, że dzwonił do Gawlikowskiego tylko po to, żeby uzyskać jego dane i wystąpić przeciwko niemu do sądu z pozwem cywilnym. W czasie konfrontacji przeprosił natomiast za wulgarne słowa, jakich użył.
-Naprzeprosinach za____wulgaryzmy mi nie zależy - powiedział "Dziennikowi Polskiemu" Maciej Gawlikowski. - Co to za____przeprosiny, skoro ktoś grozi, że mnie dopadnie?
Były esbek upiera się jednak, że nie miał złych zamiarów, nawet jeśli autor filmu miał go rzekomo "wmanipulować w____sprawę" i wypaczyć jego wypowiedzi. Twierdzi nawet, że na płocie jego domu po emisji filmu wieszano kartki z anonimowymi groźbami. Tyle że nikt ich nie widział, bo oskarżony miał je spalić, by nie zobaczyła ich żona.
Świadków gróźb ma natomiast Maciej Gawlikowski. Kiedy eksnaczelnik IV Wydziału SB zadzwonił do niego po raz pierwszy, dziennikarz przełączył swój telefon na głośnomówiący i towarzyszący mu reporterzy Telewizji Karków słyszeli wypowiedzi Aleksanderka. Jeden z reporterów stał też obok Gawlikowskiego następnego dnia, kiedy esbek zadzwonił do niego po raz kolejny.
Proces cieszy się ogromnym zainteresowaniem. Sędzia przeniósł rozprawę do większej niż planowano sali - tylu dziennikarzy i znajomych autora filmu przybyło do sądu. (EŁ)
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?