Ewa ma smak. Swój własny, indywidualny, wyniesiony z rodzinnego domu i wzbogacany przez lata w trakcie podróży, kulinarnych programów i spotkań. Także tych przypadkowych, w poczekalniach, przychodni czy na przystankach. Tworzy to mieszankę, w której ortodoksyjne przywiązanie do tradycji spokojnie koegzystuje z szaleństwem i skłonnością do eksperymentatorstwa. Ortodoksja przejawia się choćby w tym, że Ewa nie wyobraża sobie wigilijnej kolacji bez smażonego karpia czy zupy grzybowej, odwaga zaś czyni ją namiętną konsumentką potraw dziwnych, serwowanych w miejscach, które wprawiłyby pracowników sanepidu krajów uznanych za cywilizowane w skrajne osłupienie.
- Ciekawość - powtarza Ewa Wachowicz. Bo bez tej szczególnej otwartości na to, czego się nie zna, czasami nie rozumie, do dziś może jadłaby wyłącznie schabowego z ziemniakami. - Co dziwne, cecha ta nie ma nic wspólnego z inteligencją czy znajomością świata - zaznacza.
Ma znajomych, którzy bardzo dużo podróżują, gdy jednak pojawią się w domu u Ewy, proszą o tradycyjnego kotleta. I ona im te kotlety robi.
Robiła je zresztą od dziecka. Mama pozwalała córce zastępować ją w kuchni i przyrządzać „po swojemu”. A ona chciała gotować. Nigdy bowiem nie traktowała tej czynności jako coś obciążającego. „Kura domowa”? -Takie określenie nigdy nie przyszłoby mi do głowy - zapewnia.
Kucharzenie było sposobem na nudę, na naukę czegoś innego niż to, co przekazały jej naturalnie babcia i mama. Ewa chodziła na wszystkie kursy kulinarne w najbliższej okolicy. A że miała ku temu dryg i szybko się uczyła, całkiem zwyczajnie stała się w szkole osobą odpowiedzialną za catering. Na jej głowie były kiełbasa na ognisko, kanapki na wycieczki, przekąski serwowane na imprezach szkolnych.
- Lubiłam to. Cieszyło mnie, gdy mogłam karmić innych, podać im coś oryginalnego - nie kryje. -Pamiętam sylwester, który urządziłam w domu moich dziadków. Kiedy nie miałam na czym podać kanapek, ściągnęłam ze ścian stare, wielkie lustra w pięknych ramach. Koleżanki były pod wrażeniem, a ja dużo lat później zauważyłam, że na takich paterach serwują dania najlepsze restauracje.
Zanim trafiła do takich lokali, były jeszcze studia i akademik, w kuchni którego piekła omlety dla całego piętra. A że smakowały, postanowiła związać swoje życie właśnie ze smakiem. - Udana z nas para - ocenia. -I nigdy się ze sobą nie nudzimy. Dowodem jest szósta, całkiem świeżutka, księga kucharska Ewy Wachowicz, którą jak żartuje, napisała znów dla siebie (by wszystko mieć pod ręką, w jednym miejscu, pogrupowane).
„Ciasta” mają zaprezentować całe bogactwo tego, z czego kuchnia polska może być dumna. -Obok naszych zup, właśnie one pokazują gamę możliwości, odzwierciedlają przenikanie się kultur i rozmaite wpływy, którym ulegaliśmy - podkreśla. -To nasz skarb i powinniśmy się nim chwalić. Choćby świątecznymi babami i mazurkami, okazjonalnymi ciasteczkami, sezonowymi plackami i słodkościami, które zostały przez autorkę zdekonstruowane, przerobione, urozmaicone. - Jest dla każdego, bo zamieściłam w niej przepisy od tych najprostszych, po nieco bardziej wymagające i pracochłonne.
Zachęca do eksperymentowania i do wnoszenia zmian. Wie dobrze, że do pewnych smaków trzeba dojrzeć. Trafić na odpowiedni, życiowy moment. - W dzieciństwie nie jadłam owoców morza, bo ich u nas po prostu nie było. W Paryżu, gdy pierwszy raz podano mi ostrygę, musiałam przemóc w sobie pewną niechęć, by później uznać ją za wyjątkowy rarytas, przysmak- opowiada.
Gotuje. Może nie codziennie, ale stara się, by w domu, kiedy wyjeżdża, zawsze była zupa. Sezonowa, bo Ewa przyrządza dania zgodnie z filozofią pór roku. Więc teraz jest zupa dyniowa i grzybowa. A na deser śliwki w różnej odsłonie. No i gołąbki, bo odgrzewać je można przez trzy dni i są coraz lepsze. Nie oznacza to, że nie lubi jadać w mieście. - Przeciwnie, czerpię z tych wypraw nowe inspiracje, podglądam kucharzy, jak przyrządzają potrawy, jaki mają na nie pomysł. Uczę się w ten sposób - zapewnia.
Kraków jest do tej nauki miejscem znakomitym. Wiele w nich restauracji, do których Ewa wchodzi w ciemno. Bo wie, że się nie sparzy. I wciąż powstają nowe, które pokazują, że w mieście wciąż są ludzie ciekawi. Nowych kultur jedzenia, smaków. Takich, którzy mają apetyt na więcej.
***
Plebiscyt Smaki Krakowa ma stworzyć nietypowy przewodnik, z którym będziecie mogli Państwo smakować Kraków.
Rok temu oddaliśmy do Państwa rąk publikację „Smaki Krakowa 2014”, w której znalazło się 27 najlepszych restauracji w mieście. Te, które od dawna kreują pod Wawelem mody, wyznaczają trendy, a także miejsca nowe, które całkiem niedawno trafiły w gusta smakoszy. Które lokale znajdą się w tegorocznym wydaniu? Sami jesteśmy ciekawi. Kapituła wytypowała ścisłą czołówkę plebiscytu i jest w trakcie testowania dań w każdej z nich. Niebawem poznamy zwycięzców. Cierpliwości!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?