Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Facet z powerem

Redakcja
Z Sebastianem Karpielem–Bułecką, liderem zespołu Zakopower, o zdradzie, męskich spódnicach i o tym, dlaczego w szkole muzycznej był tylko raz, rozmawia Łukasz Gazur

- Ze zdradą ci do twarzy?

– Słucham? Ze zdradą?

No tak...

– To pytanie chyba nie do mnie!

Mówię o zdradzeniu architektury dla muzyki.

– A! Ale ja nie czuję, żebym zdradził architekturę. Co więcej, kilka domów dla znajomych zaprojektowałem. I mówią, że im się podobają, a są nawet tacy, którzy twierdzą, że to dom ich marzeń.

A dla siebie stworzyłeś już wymarzony dom?

– Nie, to jeszcze przede mną. Taki dom to zobowiązanie, stabilizacja. A ja na razie wciąż żyję w biegu, z koncertu na koncert, ciągle w podróży. Na dom przyjdzie jeszcze czas.

Nie masz dość ciągłego życia na walizkach? Przecież dajecie ponad 100 koncertów rocznie!

– Mnie to odpowiada. Nie lubię siedzieć w jednym miejscu, chcę dookoła widzieć zmiany. Poza tym nie wyobrażam sobie życia bez grania. Ono daje mi radość. Wiedziałem, na co się decyduję, choć czasem i mnie muzyczne przygody dziwią, żenują, zaskakują.

Choćby wtedy, gdy z koncertem byliście w Bombaju w dniu, w którym terroryści zaatakowali to miasto? Czułeś, że stykacie się ze śmiercią?

– Koncert graliśmy w hotelu Oberoi, jednym z zajętych wtedy przez terrorystów. Na szczęście dla nas byliśmy tam kilka godzin przed zamachami. To była impreza, gdzie zgromadziło się wielu dyplomatów. O atakach dowiedzieliśmy się już na lotnisku. Na początku byliśmy tym zdenerwowani, rozmawialiśmy, co by było gdyby, ale dwa, trzy dni później już żyliśmy następnym koncertem i nagraniami. Prawda jest jednak taka, że nigdy nie wiemy, co nas czeka. Jadąc na koncert, nie wiem, czy za 10, 15 km nie zginiemy w wypadku drogowym. Do tego nie potrzeba terrorystów. Nie wiemy, co życie dla nas przygotowało.

Czy to znaczy, że trzeba żyć chwilą?

– Tak, trzeba się cieszyć z tego, co nas właśnie spotyka. Dlatego właśnie, mimo liczby koncertów i obowiązków, czuję się szczęśliwy.

No właśnie. Od Opola 2005, kiedy na festiwalu zdobyliście nagrodę za piosenkę „Kiebyś ty”, wciąż nagrywacie, jeździcie z koncertami, gromadzicie tłumy. Jaki jest przepis na sukces?

– Od tego zaczęła się wielka popularność Zakopower, która trwa do dziś. Może sekret tkwi w tym, że cały czas staramy się być lepsi. Próbujemy robić wciąż coś innego, rozwijać się. To na pewno procentuje. Ale chyba najważniejsze jest to, że robimy to wszystko najlepiej, jak umiemy. I ze szczerością płynącą z muzyki.

Wasza najnowsza płyta jest tego dowodem. Dojrzalsza, z głębszymi tekstami...

– Tak, cieszą nas te opinie, bo to znaczy, że nie zatrzymaliśmy się w rozwoju. Przede wszystkim nagrywana jest na żywo, to zapis wspólnego muzykowania w studiu. A że dojrzalsza? Cóż, większość z nas zbliża się do „40”. To chyba nie dziwi, że coraz dojrzalej patrzymy na świat.

A podobno wciąż nie umiesz czytać nut. To prawda?

– Tak, nie umiem i pewnie już się nie nauczę. Ze szkołą muzyczną miałem kontakt tylko raz, gdy odebrałem z niej córkę mojej koleżanki.

To jak uczyliście się grać?

– Podpatrywaliśmy innych muzyków na Podhalu. To oni nas nauczyli.

Wypłynęliście na modzie na góralszczyznę. Trend przeminął, a wy wciąż na topie. Jak to się robi?

– Moda wcale nie przeminęła. Góralska muzyka wciąż jest grana, ma się dobrze jak nigdy. Ale my nie gramy góralskiej nuty. Co najwyżej się nią inspirujemy. Każdy z nas dodaje trochę od siebie.

CZYTAJ DALEJ >>
R E K L A M A


To stąd ten góralski dźwięk doprawiony jazzem czy rockiem?

– Właśnie po to, żeby się rozwinąć, zrobić coś innego, a nie ciągle grać tylko po góralsku. Chociaż tak też lubimy sobie czasem pomuzykować.

No tak. Zaczynaliście przecież jako kapela góralska.

– To prawda. Przez 15 lat graliśmy w knajpach i na potańcówkach. Ale stwierdziliśmy, że nie można spędzić tak całego życia, że trzeba sie rozwijać. Stąd właśnie każdy z nas zaczął dodawać trochę takich dźwięków, które nas fascynują, doszli nowi muzycy, nowe instrumenty.

Na początku góralom nie podobała się Wasza nuta. Uważali ją za profanowanie tradycji.

– Przecież my sami komponujemy, sami aranżujemy. Kilku z nas to górale, używamy gwary. I tyle ma ta muzyka wspólnego z Podhalem. Więc nie ma mowy o profanacji.

A jak znosisz ciągłe zainteresowanie dziennikarzy?

– Gdy się robi coś na szerszą skalę, zdobywa popularność, to trzeba się z tym liczyć i nauczyć się z tym żyć. Jasne, że czasem bywam tym zmęczony, ale to są tylko chwile. Wiedziałem, z czym wiąże się popularność.

Ale nie zdradzasz szczegółów z życia osobistego?

– Bo to są moje sprawy. Osobiste i intymne. Nie wszystko jest na sprzedaż, niektóre sprawy muszą pozostać tylko moje. Nie chcę, by wszystkie osobiste sprawy znalazły się w gazetach. Nie jestem towarem na straganie pod Gubałówką. I dziwię się ludziom, którzy potrafią tak wszystko wystawić na widok publiczny.

A może gdybyś uchylił drzwi do swojego domu i życia osobistego, przestaliby Cię nękać?

– Nie wierzę. Ludzie nigdy się nie zatrzymują, wciąż chcą wiedzieć więcej.

Ale zdarza Ci się opowiadać o tym, że się wychowałeś bez ojca, że jako chłopak nie stroniłeś od alkoholu, albo że nie uprawiasz seksu bez miłości.

– Bo czasem tak jest, że człowiek daje się złapać. Pamiętam ten wywiad do jakiegoś kobiecego czasopisma. Dziennikarka wciąż pytała o takie sprawy i to akurat ze mnie wyciągnęła. Bo kobiety interesuje ta wrażliwa strona. Ale nie wypieram się. Powiem więcej, podtrzymuję te słowa. Nic się nie zmieniło.

A jeśli o twojej wrażliwszej stronie mowa: jak ci się chodziło w spódnicy?

– Bardzo wygodnie. Spodobało mi się.

Czujesz się w awangardzie? Podobno po twoim teledysku do krawców zgłaszali się panowie, którzy chcieli mieć takie długie, czarne spódnice.

– Naprawdę? To dobrze. W Polsce ubieramy się wciąż zbyt mało ciekawie. Przecież to byłaby taka odmiana! My chyba mamy w sobie za mało odwagi na takie eksperymenty. A ja znów mam ochotę na coś podobnego.

Czyli znów zobaczymy Cię w spódnicy?

– Czas pokaże.

A propos życiowych wyzwań. Twoja mama mieszka w Chicago. Nie zastanawiałeś się nigdy, żeby wyjechać do Stanów? Nie korciła Cię taka życiowa przygoda?

– Oj, zastanawiałem się nad tym tuż po maturze. Wyjechałem wtedy na Florydę, do Miami, poznałem tam wielu Polaków i dostałem propozycję, żeby tam zacząć studia architektoniczne. Nie dość, że nauka, to jeszcze tak tam jest przyjemnie. Leżałbym sobie pod palmą. Ale przeważyła miłość do góralszczyzny i Podhala. Pomyślałem: a z kim ja tam będę grał po góralsku? No i wróciłem.

Rozmawiał: ŁUKASZ GAZUR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski