19 lutego 1947 Sejm Ustawodawczy uchwalił ustawę konstytucyjną „o organizacji i zakresie działania najwyższych organów Rzeczypospolitej Polskiej”, zwaną później Małą Konstytucją. Gdyby spojrzeć na to wydarzenie od strony formalno-prawnej, można by odnieść wrażenie, że mieliśmy wtedy w Polsce do czynienia z normalnym procesem odbudowy demokratycznych instytucji władzy po wojnie, okupacji i okresie przejściowym (1944-1946); że w Polsce ze zgliszcz wojennych rodzi się demokracja.
Sejm na szczycie piramidy
Bo oto parlament wyłoniony w pięcioprzymiotnikowych wyborach, konstytuuje się i zaraz na pierwszej sesji uchwala akt rangi konstytucyjnej, który określa ustrój polityczny państwa na czas do uchwalenia pełnej już konstytucji (nastąpi to w 1952 roku). Oto ów akt rangi konstytucyjnej stanowi, że władza państwowa jest podzielona, a więc ograniczona.
Suwerenem jest naród i w jego imieniu działa, jako najwyższy organ władzy, Sejm Ustawodawczy (wykonujący władzę ustawodawczą), a podporządkowane są mu Prezydent, Rada Państwa i rząd (w zakresie władzy wykonawczej) oraz sądy (w zakresie władzy sądowniczej).
Nie jest to klasyczny mon-teskiuszowski trójpodział władzy, ale jest to jednak system podziału władzy. Wprawdzie malkontenci już wtedy kręcili nosem na usytuowanie jednego organu władzy (Sejmu Ustawodawczego) na szczycie piramidy, nie wierząc w czyste intencje autorów tego schematu, ale owi autorzy odpowiadali, że jest to uszlachetnienie demokracji monteskiuszowskiej. Później pojawi się termin „ludowładztwo”, ale to już będzie w okresie dalszego udoskonalania systemu, kiedy więzienia zapełnią się „wrogami ludu”.
Bowiem - i tu przechodzimy z poziomu analizy aktu prawnego na poziom analizy realnych stosunków politycznych w Polsce A.D. 1947 - cały ten schemat, zakładający zależności i procedury skopiowane z ustroju parlamentarnej demokracji, był tylko fasadą, a za nią - w oficynie - działa się prawdziwa polityka. Opiszmy najpierw fasadę, a potem oficynę.
Na fasadzie mamy odpowiedzialność polityczną rządu przed parlamentem, immunitet parlamentarny, hierarchię aktów prawnych, niezawisłość sądownictwa, prawa opozycji politycznej, wolność prasy etc. - po prostu ustrój wolności politycznej. Nie na darmo komuniści ogłosili jeszcze w 1944 r., że przed wypracowaniem całościowej konstytucji, będą przestrzegać podstawowych założeń Konstytucji Marcowej. Podobnie i teraz, uchwalając Małą Konstytucję, która też była jeszcze ustrojowym prowizorium, powiadali, że oddaje ona ducha przepisów z 1921 r. Stąd te wszystkie przedwojenne instytucje prawno-polityczne, jak votum zaufania, quorum, reasumpcja głosowania i tuzin innych, które zdobią fasadę. I niezorientowanym każą wierzyć, że demokracja w Polsce pod rządami komunistów ma się świetnie.
Skrytobójstwa i terror
Ale oto za fasadą jest oficyna. A w oficynie jest partia, która zdobyła realną władzę i nie zamierza jej dobrowolnie oddać: Polska Partia Robotnicza. Stąd trzeba było sfałszować wyniki referendum w czerwcu 1946, co było generalną próbą przed sfałszowaniem wyborów 19 stycznia 1947 r.
Przed wyborami Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego nasiliło terror, kierując go głównie na działaczy Polskiego Stronnictwa Ludowego, po tym jak jego lider Stanisław Mikołajczyk odmówił wejścia do tzw. bloku partii demokratycznych, kierowanego przez PPR, gdzie mu oferowano 20 proc. mandatów. Stąd zastraszanie, skrytobójstwa, zaostrzona cenzura w stosunku do prasy PSL-owskiej. Wybory z 19 stycznia 1947 były niby hurra-demokratyczne (pięcioprzymiotnikowe), ale w rzeczywistości realna władza miała instrumenty, by jeszcze przed aktem głosowania odpowiednio - jak byśmy dziś powiedzieli - sformatować przeciwnika i uczynić go możliwie mało atrakcyjnym, a niekiedy niewybieralnym.
Unieważniono listy PSL-u w 10 okręgach środkowej i południowej Polski, obejmujących 25 proc. ludności, niektórzy PSL-owscy kandydaci na posłów w okresie kampanii wyborczej przebywali w aresztach, mężów zaufania tej partii nie dopuszczano do komisji wyborczych, itd., itp. W końcu MBP zachowało niemal pełną kontrolę nad urnami, gdy przewożono je z obwodowych komisji wyborczych.
Oficjalnie PSL zdobyło tylko niewiele ponad 10 proc. głosów. Szef partii zaś oceniał na podstawie wybiórczych danych (tu, gdzie urny udało się ochronić przed zewnętrzną ingerencją), że wynik PSL-u w całym kraju wyniósł ok. 74 proc. Niemożliwe jest zweryfikowanie tej estymacji, nie ulega jednak wątpliwości, że skala wyborczego fałszerstwa była taka, że partia Mikołajczyka została w oszukańczy sposób pozbawiona władzy, a co najmniej wielkiego wpływu na władzę. Opisane machinacje komunistów sprawiły, że PSL zostało zredukowane do roli bezsilnej opozycji - zresztą na tym nie poprzestano, dążąc do jej rozbicia i faktycznego zmarginalizowania, co też się wkrótce stało.
Bierut i szwoleżerowie
Gdy więc mówimy o Małej Konstytucji, musimy pamiętać o owym kontekście ogólnopolitycznym, bo bez niego będziemy zdani na warstwę formal-noprawną, czy też warstwę oficjalnego języka ówczesnej władzy - które dają obraz sielanki, podczas gdy w rzeczywistości uchwalenie tego aktu było etapem totalizacji ustroju Polski.
Widać to było już na pierwszym posiedzeniu inauguracyjnej sesji Sejmu Ustawodawczego, na którym przedstawiciele opozycji próbowali nazwać po imieniu dziejące się bezprawie. Stanisław Mikołajczyk mówił, że PSL uważa Sejm za zgromadzenie, wyłonione „w oszukańczym akcie wyborczym”, a co za tym idzie za nie uprawnione do uchwalenia konstytucji.
Jego przemówienie przerywano wrogimi okrzykami. Inny poseł PSL, Stanisław Wójcik, w imieniu Stronnictwa oponował przeciw ustawie o wyborze Prezydenta Rzeczypospolitej, której projekt został przedłożony 4 lutego i tegoż dnia - nowym zwyczajem - błyskawicznie uchwalony. Głos posła Wójcika nie został - naturalnie - wzięty pod uwagę, a szkoda.
xTen detal pokazuje bowiem w pewnym symbolicznym skrócie, jaka była rzeczywista relacja pomiędzy regułami demokracji parlamentarnej oficjalnie głoszonymi, a realiami życia politycznego.
Normalną koleją rzeczy bowiem, najpierw powinien zostać ustanowiony ustrój polityczny państwa (tu: Mała Konstytucja), a potem na tej podstawie powinny zostać wybra-ne władze, które ów akt prawny dopiero konstytuował.
Otóż tu postąpiono odwrotnie: najpierw wybrano Prezydenta RP, a potem ustanowiono ustrój, w ramach którego taki urząd w ogóle powstał (wcześniej istniał urząd Prezydenta Krajowej Rady Narodowej, czyli przewodniczącego tymczasowego parlamentu, który był zarazem tymczasową głową państwa).
Kandydat był jeden: nazywał się Bolesław Bierut, formalnie bezpartyjny, w rzeczywistości silny człowiek w kierownictwie PPR, przybyły do Polski z nadania Moskwy, wcześniej sprawujący urząd Prezydenta KRN.
Bierut został wybrany 5 lutego, a jego uroczystą inaugurację tak wspominał po latach Stefan Korboński - ówcześnie poseł PSL-u: „Na podwórze wjeżdża szwadron szwoleżerów, w ich środku, w wielkim lśniącym aucie Bierut i Osóbka- Morawski. Chorągiewki powiewają na wietrze, piękne, starannie dobrane konie, potrząsają głowami i brzęczą wędzidła. Kompania prezentuje broń, chyli się sztandar, orkiestra gra »Jeszcze Polska nie zginęła«. Bierut i Osóbka wysiadają, witani u wejścia przez Szwalbego, który ich wprowadza do środka budynku sejmowego. [...] Gdyby nie Bierut i Osóbka mógłbym ulec złudzeniu, że wszystko jest, jak było. [...] Niech więc na zewnątrz jedyną różnicą będzie to, że zamiast Mościckiego przyjeżdża w czarnym cadillacu Bierut”.
Dialektyczna logika
Wedle Małej Konstytucji, Prezydent Rzeczypospolitej był zarazem przewodniczącym Rady Państwa. Ten nowy organ władzy - nie znała go Konstytucja Marcowa - miał m. in. za zadanie nadzór nad pracą rad narodowych, te zaś zastąpiły dawniejszy samorząd terytorialny, z tą różnicą, że w radach zasadą było dążenie do „ludowładztwa” - w praktyce staną się pasem transmisyjnym PPR-u do województw, powiatów, gmin i gromad. Inną kompetencją Rady Państwa był nadzór nad Najwyższą Izba Kontroli.
Inaczej mówiąc, było tak: Bierut (silny człowiek PPR, zresztą stanie wkrótce na czele „zjednoczonej” PZPR) jest Prezydentem RP, jako Prezydent RP jest przewodniczącym Rady Państwa, a jako przewodniczący Rady Państwa baczy na to, żeby Najwyższa Izba Kontroli nie wykryła jakiejś „niesłusznej” nieprawidłowości.
Wszystko to działałoby trochę inaczej, gdyby w Sejmie Ustawodawczym istniała realna opozycja. Ale PPR i MBP pracowały skutecznie, żeby tak się nie stało. Zagrożony aresztowaniem Stanisław Mikołajczyk, w październiku 1947 roku wyjeżdża potajemnie z kraju dzięki pomocy ambasady amerykańskiej, inni „niesłuszni” posłowie jego partii, jeśli nie zdołali uciec, trafiają za kratki. A przecież Mała Konstytucja recypowała - jak mawiali kiedyś konstytucjonaliści - wiele przepisów Konstytucji Marcowej, na przykład ten ustanawiający bardzo rozległy immunitet parlamentarny.
Wszystko to jednak da się dialektycznie wyjaśnić: przepis konstytucyjny o immunitecie przynależał do fasady, zaś praca operacyjna funkcjonariuszy MPB, którzy aresztowali i nadzorowali śledztwa - do oficyny. W logice dialektycznej wszystko się zgadza.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?