Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Fatalny moment na wysadzenie Emilewicz z fotela szefowej ministerstwa rozwoju. Polska gospodarka może na tym ucierpieć. A idą ciężkie czasy

Zbigniew Bartuś
Zbigniew Bartuś
- W Polsce jest miejsce tylko na jednego szeregowego posła – tym wyznaniem Jadwiga Emilewicz, wicepremier i minister rozwoju, potwierdziła, że Jarosław Gowin, prezes jej partii – Porozumienia – i od zarania kariery politycznej mentor, wraca do rządu. Z dobiegających z Nowogrodzkiej wieści wynika, że – mimo oporów Jarosława Kaczyńskiego, którego zdaniem Gowin popełnił w maju czyn niewybaczalny – lider Porozumienia odzyska należną mu funkcję wicepremiera. A Emilewicz? W wariancie „hard” w ogóle zabraknie dla niej miejsca w rządzie, bo w ramach redukcji liczby ministerstw koalicjanci PiS, czyli Gowin i Zbigniew Ziobro, mają mieć po jednym resorcie zamiast dwóch. W wersji „soft” (?) Emilewicz opuści Porozumienie i zostanie bezpartyjnym ministrem w kancelarii premiera, swego mentora numer dwa. Być może z punktu widzenia graczy, w tym Kaczyńskiego, wygląda to na zgrabną układankę. Ale środowiska gospodarcze, prywatni przedsiębiorcy, starzy wyjadacze i młodzi startupowcy, przyjmują te wieści z narastającym niepokojem. Jeśli jakikolwiek minister cieszy się jeszcze ich zaufaniem, to jest to Jadwiga Emilewicz.

Rekonstrukcja rządu odbywa się w krytycznym dla polskiej (i nie tylko) gospodarki momencie. Rządowa propaganda głosi wprawdzie, że nasz kraj przeszedł przez kryzys niemal suchą stopą, a w każdym razie najłagodniej w Europie, ale prawda jest taka, że słowo „przeszedł” to gigantyczne nadużycie. Kryzys bowiem trwa i trwał będzie, póki szaleje pandemia. Rośnie przez to – śmiertelnie niebezpieczna dla gospodarki - niepewność o przyszłość.

Kto uchroni Polskę przed spiralą śmierci

Owszem, część firm - a nawet branż, jak informatyczna, biotechnologiczna, farmaceutyczna, robotyzacyjna, chemii gospodarczej, spożywcza, logistyczna - nie straciło przez pandemię nawet krzty przychodów, a niektóre nawet wydatnie zwiększyły zarobki. Ale połowa polskiej gospodarki – w tym tak kluczowe branże, jak przemysł przetwórczy i motoryzacyjny, elektroniczny, AGD i meblowy, o najbardziej zarażonych nie wspominając (turystyka, targi, eventy, hotelarstwo, gastronomia), przeżyła do końca sierpnia bez masowych bankructw i grupowych zwolnień pracowników wyłącznie dzięki wykorzystaniu zgromadzonych przez lata własnych zasobów oraz pomocy państwa.

Mówiąc najbrutalniej: zasoby się wyczerpują (w wielu firmach już ich nie ma), a na wsparcie państwa na skalę znaną z wiosny i lata nie ma żadnych szans. Rząd nie ma pieniędzy. Opiewające na zawrotne sumy papierowe czeki, rozdawane hojnie (a ściślej – pokazywane) w ostatniej kampanii wyborczej przez prezydenta Andrzeja Dudę i premiera Mateusza Morawieckiego, pozostaną bez pokrycia, dopóki Unia Europejska nie zdecyduje o przyznaniu Polsce miliardów z funduszu odbudowy oraz nowego wieloletniego budżetu UE (co ma być w nieznanym na razie stopniu uzależnione od oceny stanu praworządności). Jedyne pieniądze, jakie politycy mogli obiecywać w kampanii i jakie mogą obiecywać dzisiaj, to pieniądze unijne.

Nie tylko w kuluarowych rozmowach podczas zeszłotygodniowego Forum Ekonomicznego, które – co jakże symboliczne – odbyło się po raz pierwszy nie w małopolskiej Krynicy-Zdrój lecz dolnośląskim Karpaczu i miało charakter wybitnie elitarny (jego twórca, Zygmunt Berdychowski, przyznaje, że tak może być przez kolejne lata – póki pandemia nie ustąpi), ekonomiści, przedsiębiorcy, menedżerowie podkreślali, że największa próba czeka gospodarkę jesienią. Około miliona firm w Polsce, także wielkich, zatrudniających w sumie kilka milionów Polek i Polaków, będzie musiało sobie poradzić bez państwowego wsparcia, przy nadal drastycznie obniżonych przychodach.

I żeby było jasne: nie mówimy tu tylko o najbardziej zakażonych, czyli turystyce, biznesie targowym i eventowym czy hotelarstwie. Sytuacja w tych branżach przekłada się wprost na sytuację w innych – widać to choćby w mocno dotkniętym pandemią Krakowie; wystarczy zapytać lokalnych kupców i restauratorów, jak spadły ich dochody z powodu zmniejszenia liczby turystów zagranicznych w II kwartale o… 99,3 proc., a latem (czyli po odblokowaniu gospodarki) o 80 proc. A ostatnie prognozy stowarzyszenia przewoźników lotniczych IATA mówią o powrocie ruchu turystycznego „jak przed covidem” w sezonie 2023/24…

Logika kryzysu jest nieubłagana: strach o przyszłość, oczywisty wśród najbardziej dotkniętych pandemią przedsiębiorców i ich pracowników, zaczyna się udzielać przedsiębiorcom i pracownikom z branż teoretycznie dobrze prosperujących; wstrzymuje się zakupy i inwestycje, „bo czasy są niepewne i lepiej gromadzić zasoby”. Ale wstrzymywanie zakupów i inwestycji to fatalna wiadomość dla tych, którzy chcieliby coś sprzedać, dostarczyć, wybudować. Zleceń i zamówień jest i będzie mniej, co osłabi jeszcze koniunkturę – i pogłębi kryzys w różnych segmentach przemysłu.

Tak ważne dla naszej gospodarki i dalszego rozwoju budownictwo – przez kilka miesięcy pandemii, zdawać się mogło, całkiem odporne na wirusa – złapało potężną zadyszkę. I nie będzie lepiej, jeśli deweloperzy, widząc obawy i ubytek klientów, będą silnie ograniczać podaż mieszkań w obronie przed drastycznym spadkiem cen. I póki wydrenowane z pieniędzy samorządy zmuszone będą do wyhamowywania lub opóźniania inwestycji.

To wszystko oznacza mniej sprzedanych materiałów i usług, mniej pracy, niższe dochody Polek i Polaków. I coraz większe obawy o przyszłość – skutkujące dalszym hamowaniem zakupów… Tak powstaje spirala śmierci, przed którą nie zabezpieczy nas żadna rządowa tarcza w wydaniu znanym z kwietnia czy maja – tym bardziej, że (jako się rzekło) państwo nie ma już odpowiednich pieniędzy. Wszyscy – zwłaszcza prowadzący polityczne gry decydenci - musimy sobie uświadomić, że Polska jest w krytycznym momencie swej historii, co wymaga wyjątkowo zręcznej polityki gospodarczej. A takiej nie da się prowadzić bez ścisłej współpracy z kręgami gospodarczymi – organizacjami przedsiębiorców i pracodawców oraz otwartości na opinie ekspertów – także, a może przede wszystkim tych spoza własnej politycznej bańki.

Od przedsiębiorców, reprezentujących ich organizacji biznesu i otoczenia biznesu, doradców podatkowych, radców prawnych, można usłyszeć, że „jedyną osobą w obecnym rządzie, a może nawet całej sprawującej władzę konstelacji politycznej, jest Jadwiga Emilewicz”.

Czy doceniane przez biznes zalety Emilewicz to dla Kaczyńskiego wada?

Paradoks polega na tym, że w realiach wymyślonej przez Jarosława Kaczyńskiego rekonstrukcji rządu opisane wyżej walory Emilewicz mogą być potężną wadą. Polityczni komentatorzy wskazują, że faktycznym celem rekonstrukcji nie jest bowiem – jak twierdzi prezes PiS w wywiadzie dla jednej z tub propagandowych swojej partii – „sprawniejsze zarządzanie państwem w obliczu kryzysu”, tylko przecięcie układów (frakcji, sitw) zagrażających jego jednowładztwu oraz - co na jedno wychodzi - pozbycie się, o ile to możliwe, polityków, którzy za bardzo urośli i jeszcze – nie daj Bóg – zdradzają objawy niezależnego osądu.

Z drugiej strony: Emilewicz jako wicepremier dała mnóstwo czytelnych wyrazów swej lojalności wobec Kaczyńskiego jako „niekwestionowanego przywódcy zjednoczonej prawicy, bez którego nie byłoby całej dobrej zmiany”. Naraziła się przy tym na druzgocącą krytykę nie tylko przeciwników obecnej władzy, ale i sporej części środowiska, z którego się wywodzi – czyli krakowskich konserwatystów. Swoimi lojalistycznymi wypowiedziami nadszarpnęła też reputację wśród części przedsiębiorców. Nie na tyle jednak, by stracili oni do niej elementarne zaufanie. A od tego zaufania – będącego fundamentem współpracy – zależy dziś przyszłość polskiej gospodarki, a ściślej – przyszłość Polski.

Od początku pandemii było wiadomo, że dwiema kluczowymi postaciami w zmaganiach z nią będą ministrowie odpowiedzialni za zdrowie i gospodarkę. Łukasz Szumowski szybko roztrwonił zaufanie, jakim masowo obdarzyli go Polacy, by ostatecznie odejść w niesławie; symptomatyczne, że przytłaczająca większość obywateli nie ma pojęcia, jak się nazywa i kim jest jego następca…

Ciężar ratowania gospodarki wzięła na siebie Emilewicz. To ona – z przerwą na karczemną kłótnię dwóch Jarosławów o majowe wybory (kiedy gowinowcy byli gumkowani z mediów) – stała się twarzą i rzecznikiem kolejnych tarcz. Co oznaczało również zmasowaną krytykę z różnych stron, także tych, do których pomoc trafiała. Emilewicz poruszała się jednak w tej wyczerpującej nie tylko fizycznie, ale i psychicznie rzeczywistości bardzo sprawnie – i z generalnie korzystnym efektem.

Decydują o tym walory, których nie posiadają inni członkowie rządu zjednoczonej prawicy, w tym (niechaj to stwierdzenie nie będzie niedźwiedzią przysługą!) premier Mateusz Morawiecki, który po zwycięstwie PiS w 2015 r. stał się jej mentorem - równie ważnym jak Gowin. Wystarczy się wsłuchać w głos uczestników kolejnych konferencji Forum Przedsiębiorców Małopolski, także ostatniego – XIII, które Dziennik Polski i Gazeta Krakowska zorganizowały w czerwcu w formie hybrydowej (Emilewicz przepytywana na żywo w naszej redakcji, a potem przez godzinę do dyspozycji liderów organizacji gospodarczych i przedsiębiorców występujących zdalnie).

Liderzy organizacji gospodarczych przyznają, że za rządów PiS stracili zaufanie do zdecydowanej większości czołowych polityków tej formacji, ale – nie do Emilewicz. Podstawowy powód: właściwie od początku próbuje ona z uporem maniaka uprościć i ułatwić działalność gospodarczą, czyli czynić dokładnie odwrotnie niż przytłaczająca większość jej kolegów i koleżanek z rządu i parlamentu. Mówią o niej: „kompetentna, energiczna, błyskotliwa – i pomocna”. Wielokrotnie angażowała się w rozwiązywanie problemów firm, branż, czyniąc to przeważnie z dobrym skutkiem. Co najważniejsze: wszystkie pomysły, projekty ministerstwa rozwoju zawsze konsultowała i konsultuje z szeroką reprezentacją biznesu, i dużego, i średniego, i małego, i mikro.

Potrafi rozmawiać ze „starymi branżami”, jak budownictwo, przemysł, ale równie szybko znajduje wspólny język ze środowiskiem startupowców, nowych idei i technologii, geekami z IT.

To są wszystko walory niemal bezcenne w dobie pandemii i kryzysu gospodarczego, z którym z takim trudem mierzą się nawet największe globalne i europejskie potęgi, jak USA, Niemcy, Francja.

Jarosław Kaczyński, jak powszechnie wiadomo, nie darzy gowinowców przesadną estymą i sympatią i gdyby tylko mógł, w sekundę wykopałby ich z rządu. Ale nie może, bo bez nich straci w Sejmie większość. Przez ostatnie miesiące próbował ich zastraszać lub kupić (czyli de facto wcielić do PiS). Nie udało się. Nie powiodła się także (przynajmniej na razie) misja zastąpienia ludzi Gowina (i – z drugiej strony - Ziobry) ludowcami od Władysława Kosiniaka-Kamysza i Pawła Kukiza (choć część kukizowców wierzga).

Zagwozdka państwowca

Jak mówi młodszy kolega Emilewicz z krakowskiego Klubu Jagiellońskiego, celem majowej roszady na stanowisku wicepremiera (czyli zastąpienia Gowina przez Emilewicz) było uratowanie koalicji rządzącej. - Ale nie po to, by zachować stołki, tylko po to, żeby Polska podczas pandemii i grożącej nam katastrofy gospodarczej nie została bez rządu. Stoimy przed największym wyzwaniem od upadku komunizmu i jednym z największych od II wojny. Nie wolno nam się pogrążyć w politycznym chaosie. To jest motywacja Jadwigi. Ona jest państwowcem – przekonuje działacz KJ. I dodaje, że gdyby chociaż opozycja nie była w „totalnej rozsypce”, można by mówić o jakieś alternatywie. A dziś jej nie ma.

Jej przyjaciele z Krakowa mówią, że właśnie jako państwowiec jest gotowa odejść z rządu, jeśli utrzymanie koalicji i rządu będzie tego wymagać. Jednocześnie – również jako państwowiec – ma z tym problem, bo wie, jak wiele ważnych inicjatyw, minitarcz mających chronić polską gospodarkę przed wpadnięciem w spiralę śmierci, właśnie uruchomiła lub uruchamia. Zdaje sobie sprawę – mówią jej to sami przedsiębiorcy – jak ważne dla polskiej gospodarki jest jej zaangażowanie.

Pamiętają, że przez ostatnich pięć lat większość pisowskich ministrów forsowała swe pomysły bez konsultacji z nikim, poprzez nocne głosowania i tzw. wrzutki poselskie w Sejmie. Tymczasem wszystkie projekty pilotowane przez Emilewicz były owocem szczerych i wyczerpujących rozmów z organizacjami przedsiębiorców. Na każdym etapie legislacyjnym projekty jej urzędników były rzetelnie konsultowane z wszystkimi zainteresowanymi.

Ten sposób działania przeniosła Emilewicz do kolejnych miejsc pracy – Ministerstwa Przedsiębiorczości i Technologii (którego została szefową po powstaniu pierwszego rządu Morawieckiego) oraz Ministerstwa Rozwoju (na czele którego stoi od początku obecnej kadencji). Dzięki temu powstały tak ważne regulacje, jak Konstytucja Biznesu, ustawa o sukcesji, ustawa o zatorach płatniczych, mały ZUS (dla mikrofirm) czy 100 ułatwień dla biznesu.

Przedsiębiorcy doceniali te wysiłki, wskazując jednocześnie, że są one często niweczone przez innych ministrów i polityków PiS, z prezesem tej partii na czele, który – w powszechnej opinii liderów biznesu – „nie rozumie gospodarki i nie ma do niej serca”, a w dodatku „uważa, że pieniądze biorą się z bankomatu”.

Jednocześnie szefowie organizacji przedsiębiorców z Małopolski chwalą Emilewicz za szybkie i konkretne reakcje na ich prośby i skargi związane z (nie)działaniem jakichś przepisów lub urzędników. Wielokrotnie zdarzyło się, że problem zgłoszony przez nich podczas Forum Przedsiębiorców znajdował rozwiązanie w ciągu kilku dni czy tygodni. Przedsiębiorcy przyznają, że „to w tym rządzie ewenement”. Podoba im się także, że Emilewicz potrafiła doprowadzić do powstania instytucji Rzecznika Małych i Średnich Przedsiębiorców. Powołany na to stanowisko były poseł PiS Adam Abramowicz okazał się człowiekiem zaskakująco kompetentnym, pomocnym i – jak na PiS – niezależnym od władzy.

Nie wygramy wojny z pandemią bez zaufania i współporacy

Największą zaletą Emilewicz w obecnym kryzysie gospodarczym, ale i największym przekleństwem z punktu widzenia politycznych układanek w PiS czynionych ręką Kaczyńskiego, jest to, że zyskała ona tzw. nazwisko, czyli powszechny szacunek i zaufanie szerokich kół gospodarczych i wielu przedsiębiorców nie dlatego, że tak zdecydował prezes PiS, ale dlatego, że posiada ona wspomniane wyżej, a rzadkie w polskiej rzeczywistości walory. Jest otwarta, ale decyzyjna. Komunikatywna i bardzo energiczna – widać, że jej się chce i że sama mocno wierzy w to, co robi. Dzięki jej pasji udało się rozkręcić wiele inicjatyw służących rozwojowi naszego kraju, a wcześniej „niemożliwych do realizacji”.

Poważanie, zaufanie, wiara, energia – wszystko to ma w tej pandemii i w tym kryzysie ogromne znaczenie. Być może nawet na wagę pieniędzy, których rząd już nie posiada. W wychodzeniu ze spirali śmierci kluczową rolę odegra psychologia przedsiębiorców i ich załóg, wiara w to, że mają w rządzie kogoś, kto ich rozumie i potrafi o nich zawalczyć. Oraz, oczywiście, umiejętność współpracy.

Można nie lubić, a nawet nie szanować Jadwigi Emilewicz z powodu tego, w jakim rządzie jest, albo ze względu na wspomniane wcześniej hołdy wobec prezesa PiS, ale faktem jest, że przez ostatnich pięć lat w całej rządzącej formacji poza nią nie pojawił się dosłownie nikt, komu środowiska gospodarcze byłyby skłonne ufać w tzw. normalnych czasach, a co dopiero w dramacie pandemii. W sytuacji, gdy od tego zaufania i możliwie harmonijnej współpracy zależy los kilkunastu milionów polskich rodzin, wysadzenie Emilewicz z fotela szefowej ministerstwa rozwoju jest pomysłem nie tyle ryzykownym, co fatalnym.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Co dalej z limitami płatności gotówką?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski