Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Faul na aucie

Redakcja
Do 75 minuty pojedynku Victorii Kurozwęki z LZS Koniemłoty, toczonego w Boże Ciało w świętokrzyskiej klasie A, wszystko było w porządku. Ataki przeprowadzały na zmianę obie drużyny i na zmianę trafiały też do bramek. Choć pierwsi prowadzenie objęli przyjezdni, kwadrans przed końcem było już 3-2 dla gospodarzy. Właśnie wtedy Stanisław D., mieszkaniec Kurozwęk, wierny kibic Victorii, rzucił się na Mariusza Kurasia, atakującego z Koniemłotów, i zaczął go dusić.

Piotr Subik

   Na wstępie, bo to najistotniejsze, nadmienić trzeba, że Stanisław D. to nie byle kto: wtedy jeszcze kierownik Wydziału Edukacji, Zdrowia i Opieki Społecznej Urzędu Miasta i Gminy w Staszowie, przewodniczący Gminnej Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych oraz skarbnik Stowarzyszenia Bezpieczny Powiat Staszowski, a wcześniej dyrektor szkoły w Kurozwękach.
   Na stadionie było wówczas, jak mówią jedni - ćwierć, a jak drudzy - może nawet pół tysiąca ludzi. Tyle że kibice z Kurozwęk widzieli całkiem coś innego niż grupa z Koniemłotów: nikt nikogo nie dusił...

1.

   Mecz toczył się właściwie o nic. Kilka kolejek przed końcem rundy wiosennej, a więc i całego sezonu, wszystkie karty zostały już rozdane. Victoria, na czwartym miejscu w tabeli, nie ma szans na awans, a LZS Koniemłoty - pięć miejsc niżej - może nie obawiać się degradacji, choćby dlatego, że w podokręgu sandomierskim nie ma już niższej klasy rozgrywek. Wynik spotkania nie miał więc żadnego wpływu na układ tabeli. Tyle tylko, że były to derby, bo obie wioski leżą w gminie Staszów i chodziło głównie o prestiż, jak zwykle w takich przypadkach. Do tego większość zawodników Victorii grała wcześniej w Koniemłotach.
   W Kurozwękach o zamieszaniu podczas meczu słyszeli chyba wszyscy. Tak jak dwaj dżentelmeni przy sklepie, którzy jednak przyznają, że naocznymi świadkami bulwersującego miejscową opinię publiczną zdarzenia nie byli: - Kibicujemy, ale na stadion nie doszlibyśmy. Mamy słabe nogi...
   - Takich "jasełek" to nikt u nas jeszcze nie robił - oburza się Henryk Jakubik, były prezes i obecny członek komisji rewizyjnej LZS Victoria Kurozwęki. Uchodzi za osobę dobrze zorientowaną, ale i on incydentu dobrze nie widział. Wie jednak, kto mógł widzieć.
   - A gdzie tam: rzucił się! - macha ręką Stefan Jakubik, kolejny zagorzały kibic futbolistów z Kurozwęk.
   Inni mówią podobnie. - Nic się nie działo! - stwierdza autorytatywnie Maciej Szczepański, od zawsze zaangażowany w działalność klubu, kiedyś jego współtwórca, ojciec sołtysa, kierownika drużyny, który właśnie, niestety, wyjechał. - Piłkarz pchnął D., D. mu oddał i na tym się skończyło. Na boisku nic się nie działo, więc punktów nam nie wezmą. A jak się chce psa uderzyć, to się kij znajdzie. Nawet dwa - _tak mówi o nagonce na D. i artykułach pisanych, jak twierdzi, "z jednego kajetu". Czyli stronniczo, bez uwzględnienia zdania Victorii.
   Obaj kibice przyznają, że mecze piłkarskie to jedyna rozrywka w Kurozwękach.
   Kiedy więc Victoria gra u siebie, wyludnia się rynek (tak miejscowi nazywają centralny plac wsi, która w zamierzchłych czasach miała prawa miejskie). Gdy piłkarze jadą z gościnnymi występami do Baszty Rytwiany albo do GKS Łoniów czy też do Piasta Stopnica lub Zorzy Tempa Pacanów, do samochodów pakują się też jej kibice.
- Czasem naszych jest więcej niż miejscowych - mówi z dumą Henryk Jakubik.
   Oczywiście podczas meczów w kierunku przeciwników i arbitrów sypią się z trybun, a właściwie z okalających boisko ławeczek, słowa powszechnie uważane za obelżywe, zwykle zaczynające się na "k" lub "ch".
   Stanisław D. uchodzi za człowieka zaangażowanego w życie lokalnej społeczności, nawet powierzono mu funkcję prezesa Ochotniczej Straży Pożarnej. Czy lubi wypić? - _A kto dziś nie lubi?
- pyta retorycznie Jakubik, ten z komisji rewizyjnej. - Lubi, tylko, że nigdy nie chodzi po wsi pijany.
   Potwierdza, że w Boże Ciało słońce przygrzewało niemiłosiernie. I może dlatego skończyło się tak, jak się skończyło...

2.

   Kwadrans przed końcowym gwizdkiem Mariusz Kuraś, napastnik przyjezdnych, strzelec nieuznanego przez sędziego gola, który bez problemu radził sobie z defensywą gospodarzy, poczuł na szyi dłonie Stanisława D.
   - Piłka wypadła na aut, w trybuny - _opowiada. - _Chciałem ją wziąć, wyrzucić i wyprowadzić szybką akcję. Pan D. trzymał piłkę i myślałem, że chce mi podać. Rzucił, ale zaraz potem chwycił mnie za szyję i ścisnął - Kuraś doskonale pamięta wszystko, co się działo do tej chwili. Potem stracił przytomność.
   23-letni piłkarz pierwsze kroki, jako junior zaraz po komunii, stawiał w drużynie Zamechu Rytwiany. Barw LZS Koniemłoty broni od trzech lat.
   - Kontuzje są wliczone w ryzyko sportu, ale o czymś takim słyszałem po raz pierwszy. Dziwię się, że zrobiła to osoba publiczna, na stanowisku, mająca przecież swoje lata - mówi.
   I wcale go nie cieszy, że trafi do historii futbolu - przynajmniej lokalnego - jako pierwszy zawodnik, którego podczas meczu omal nie udusił kibic.
   Kiedy Kuraś oprzytomniał, w szpitalu, do którego trafił z podejrzeniem zmiażdżenia krtani i gdzie przeleżał do poniedziałku, zaczął się zastanawiać, dlaczego D. zaatakował właśnie jego.
   - Znaliśmy się praktycznie tylko z widzenia, w życiu zamieniliśmy ze sobą może dwa zdania - rozkłada ręce. - To prawie jak z filmu: człowiek odpowiedzialny za sport w gminie, na meczu piłkarskim, bije zawodnika, do tego może nawet swojego następcę...
   Następcę, bo od trzech lat Kuraś studiuje wychowanie fizyczne w filii AWF w Ostrowcu Świętokrzyskim. Wprawdzie nad łóżkiem nie wiesza już plakatów gwiazd futbolu, ale swoje życie zawodowe chce związać z piłką nożną.
   Mecz dokończono po kilku minutach. Wynik nie uległ zmianie.
   Zanim wezwano policję, Stanisław D. zniknął ze stadionu. - Policjanci znaleźli go dopiero po dwudziestej pierwszej w miejscu zamieszkania. Miał ponad promil alkoholu we krwi. Nie wiadomo, czy pił przed meczem czy potem - przyznaje st. sierżant Aneta Nowak-Lis, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Staszowie.

3.

   - Zrobiło się zamieszanie wśród kibiców, ale czy piłkarz był duszony, tego nie wiem. Takie były relacje świadków. Widziałem tylko, że leżał na ziemi - mówi Andrzej Kruzel, wciąż prezes LZS Koniemłoty (były nowe wybory, lecz zmieniony zarząd nie został jeszcze zarejestrowany), a także dyrektor Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji w Staszowie. - Właściwie byłem na tym meczu przypadkowo...
   Musi się wypowiadać delikatnie, bo pochodzi z Kurozwęk (do Koniemłotów przeprowadził się ledwo kilka lat temu), grał w Victorii, a Stanisława D. zna od dziecka, gdyż wychowywali się na jednym podwórku. Byli nawet tacy, którzy sugerowali, że rozdmuchiwanie informacji o rzekomym duszeniu napastnika to wynik ich zadawnionego sporu. Kruzel zaprzecza temu zdecydowanie.
   Sam uspokajał kibiców obu drużyn, bo przecież zna i jednych, i drugich, żeby nie doszło do bijatyki na boisku: - Emocje na meczach są zawsze duże, a po takim wydarzeniu jeszcze rosną.
   Mariusza Kurasia uważa za dobrego piłkarza. - Niewielkiego wzrostu, ale bardzo ruchliwy, czasem gra jako napastnik, a czasem jako pomocnik. Skromny chłopak, entuzjasta piłki.

4.

   Burmistrz Romuald Garczewski jest kibicem Victorii Kurozwęki, LZS Koniemłoty, a także Leśnika Wiązownica i Pogoni Staszów, bo na terenie gminy istnieją cztery drużyny piłkarskie. Na mecze nie chodzi, bo nie ma czasu: zwykle w soboty i niedziele wypadają spotkania z mieszkańcami.
   Kiedy po ostatnich wyborach objął obecne stanowisko, w listopadzie 2002 r., Stanisław D. od dwóch lat był już kierownikiem wydziału w magistracie. Czy dobrym? - O nieobecnych nie mówi się źle, ale trafiały się małe niedociągnięcia - _przyznaje. I dodaje: - _Bardzo zaangażowany w sprawy sportu, zawsze starał się zrobić wiele rzeczy. Czasem może zbyt wiele...
   Stanowisko szefa Wydziału Edukacji, Zdrowia i Opieki Społecznej jest jednym z najważniejszych w całym Urzędzie Miasta i Gminy w Staszowie. To praca z młodzieżą, jej wychowanie i edukacja, także przez sport, nadzór nad szkołami i placówkami służby zdrowia oraz wydawanie decyzji o bezpieczeństwie imprez masowych.
   Wiadomość o zajściu na stadionie Victorii Kurozwęki dotarła do burmistrza nazajutrz, ale nie mógł od razu rozstrzygnąć sprawy, bo krewki urzędnik w środę i piątek przebywał na urlopie. - Incydent wydarzył się, kiedy był on panem D. a nie kierownikiem D., zresztą nie mogłem podjąć decyzji bez konfrontacji z zainteresowanym - mówi burmistrz, który kiedy tylko usłyszał o zdarzeniu, poczuł się zażenowany i zbulwersowany, ale także zaskoczony, bo nie spodziewał się takiego zachowania po tym człowieku. - Widocznie organizm przestał prawidłowo reagować ze względu na nadmiar alkoholu albo słońca - spekuluje.
   Rozmawiali dopiero w poniedziałek, kiedy Stanisław D. przyszedł i o wszystkim opowiedział.
   - To, co zaszło, ewidentnie nadwerężyło moje zaufanie do niego, bo na tym stanowisku etyczne i godne zachowanie obowiązuje nie tylko w pracy, ale także poza nią. Ponieważ godziło to w dobre imię urzędu, decyzję podjąłem natychmiast - przyznaje Romuald Garczewski.
   Kierownik wyleciał z pracy bez zachowania okresu wypowiedzenia. Powód? Rażące naruszenie obowiązków pracowniczych. Jak każdy ma prawo odwołać się do sądu; czy tak zrobi, tego burmistrz nie wie.
   W Stowarzyszeniu Bezpieczny Powiat Staszowski, gdzie Stanisław D. uchodził za oddanego sprawie społecznika, również bardzo szybko rozstrzygnięto sprawę. Akurat na wtorek zaplanowano wybory nowego zarządu. - Nie przyszedł na spotkanie, więc nie mógł kandydować - cieszy się prezes Władysław Makuch.

5.

   - I tak skończyło się dobrze, bo przecież jak taki bysior rzucił się na małego piłkarza, to mógł go zabić - przyznaje Andrzej Sojda, członek zarządu tamtejszego LZS-u. Jednak też dokładnie nie wie, czy było duszenie czy go nie było...
   - Było na pewno, wzrok mam słaby, ale dobrze widziałem - tak zeznał policjantom Stanisław Wołowiec z Koniemłotów, były piłkarz, od 30 lat działacz sportu wiejskiego.
   Agresywnego mężczyznę udało się odciągnąć od piłkarza, choć nie bez trudu.
   Stanisławowi Wołowcowi w głowie się nie mieści, że mogło dojść do takiego zdarzenia, bo wcześniej nie spotkał się z podobnym przypadkiem agresji kibica na stadionie na żadnym szczeblu rozgrywek. - Jak tak dalej pójdzie, jeżeli na boiskach nie będzie ochrony albo porządkowych w kamizelkach, a tam nie było, może stać się to standardem. A pan D.? Można powiedzieć, po sportowemu, że strzelił sobie samobójczego gola...
   Mariusz Kuraś przyznaje, że w przypadku utarczek z kibicami zawodnik jest zawsze na straconej pozycji: - Kibic, jeśli tylko stoi na swoim miejscu, może wykrzykiwać, co zechce. Gdybym ja przeklął do niego i wdał się w dyskusję, zaraz zobaczyłbym czerwoną kartkę.
   Nie udało nam się dowiedzieć, co kierowało urzędnikiem podczas feralnego meczu Victorii Kurozwęki z LZS Koniemłoty. Czy już wtedy był pod wpływem alkoholu? Czym mu się naraził Mariusz Kuraś? Czy rzeczywiście wcześniej odgrażał się piłkarzom z Koniemłotów, jak mówiło kilka osób, za rzekomo zbyt ostrą grę w pojedynku z Pogonią II Staszów? Ponoć najbardziej cięty był na wikarego, piłkarza i nowego prezesa klubu, ale ten akurat w Kurozwękach, z powodu święta, nie zagrał...
   W domu Stanisława D. najpierw długo nikt nie podnosił słuchawki, a kiedy już gospodarz odebrał telefon, grzecznie, aczkolwiek stanowczo, odmówił spotkania i rozmowy. - To jest nieprawda! Nie mam na razie nic więcej do powiedzenia. Kłaniam się! - uciął.
   Andrzej Sojda twierdzi, że nie ma co kopać leżącego, bo urzędnik i tak już poniósł najsurowszą karę.
   Poszkodowany piłkarz dochodzi do siebie w domu, musi jeszcze skorzystać z pomocy poradni laryngologicznej. Wciąż boli go szyja, podejrzewano nawet uszkodzenie kręgów szyjnych. - Wiem, że byłem już jedną nogą po tamtej stronie. Podobno jak leżałem, to jeszcze mnie kopnął. Ktoś powiedział, że może nawet uratował mi tym życie, bo mnie odblokował i mogłem oddychać - mówi. Zapewne powróci do sportu, bo go kocha, ale najpierw musi się przełamać. Nietypowa kontuzja natomiast z pewnością opóźni obronę jego pracy licencjackiej, bo trafił do szpitala akurat w czasie, gdy miał się spotkać z promotorem.
   Jeszcze nie wie, czy będzie sądownie dochodził sprawiedliwości. Przestępstwa przeciwko czci i nietykalności cielesnej ściga się z powództwa prywatnego. Jednak ze względu na osobę, która się tego dopuściła i okoliczności policja wystąpiła do prokuratora rejonowego Wiesława Nowaka o objęcie tego czynu ściganiem z urzędu. Prokurator wyraził na to zgodę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski