Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Filantrop, który umie doić krowy. Czyli rzecz o hrabim Donimirskim

Grażyna Starzak
Nie lubi opowiadać, komu i jak pomaga. Bo hrabia Donimirski woli robić niż mówić.
Nie lubi opowiadać, komu i jak pomaga. Bo hrabia Donimirski woli robić niż mówić. Wojciech Matusik
Posiadanie majątku i pozycji społecznej zobowiązuje. I nie chodzi tylko o to, żeby umieć nosić frak i całować kobiety w rękę. W mojej rodzinie dużo bardziej ważne od fraka było to, żeby ten, który coś posiada, zadbał o tych, którzy klepali biedę - mówi Jerzy Donimirski.

Dzieciństwo miał - jakby to powiedzieć - nietypowe. Nietypowe jak na hrabiego. Bo choć Jerzy Donimirski urodził się w Krakowie, wychowywał się w kilkunastohektarowym gospodarstwie pod Olsztynem. - Goniłem za drobiem i cielakami. Jeździłem konno i wozem. Codziennie doiłem pięć krów. Nie było rozrywek' ale to był fantastyczny czas - wspomina. Mieszkał z matką, która pochodziła ze znanej, ziemiańskiej rodziny.

Jej członkiem był m.in. Florian Stablewski, arcybiskup metropolita poznański i gnieźnieński oraz prymas Polski w latach 1891-1906. Inicjator prężnie rozwijającego się w Wielkopolsce katolickiego ruchu społecznego. To on założył "Przewodnik Katolicki", istniejące do dzisiaj pismo, które pod koniec XIX wieku wywierało ogromny wpływ na świadomość religijną, społeczną i narodową Polaków.

W takim duchu - dumy z tego, że jest Polakiem i katolikiem - wychowywał się Jerzy Donimirski. Przy każdej okazji podkreśla, jak dużo zawdzięcza swojemu dziadkowi - Stefanowi Stablewskiemu, przedwojennego oficerowi i politykowi, który w młodości był sekretarzem Bogdana hrabiego Hutten-Czapskiego. Z dziadkiem zamieszkał jako piętnastolatek. W oficynie krakowskiego pałacu Pugetów. Prababka Jerzego kupiła go od swojej siostry' po mężu Puget.

Po II wojnie światowej komunistyczne władze zarekwirowały pałac. "Łaskawie" zgodziły się jednak, by dziadkowie Jerzego zostali w należącej do nich nieruchomości przy ulicy Starowiślnej. W mieszkaniu Stefana Stablewskiego spotykali się na kawie dawni ziemianie. Dla Jerzego były to prawdziwe lekcje historii i wychowania obywatelskiego.

Dzięki międzynarodowym kontaktom dziadka już w czasach liceum podróżował po Europie. Sam zarabiał na swoje podróże, zmywając talerze w Anglii, jeżdżąc traktorem na farmach w Niemczech. W tym ostatnim kraju spędził więcej czasu. Trafił tam w 1985r. wprost z… Afryki. W Maroku znalazł się jako członek studenckiej ekspedycji naukowej. Tylko w ten sposób mógł wówczas wyjechać z kraju. Odmawiano mu paszportu, bo był internowany po tym, jak w 1982 r. wraz z kolegą próbowali na krakowskim Rynku upamiętnić drugą rocznicę powstania "Solidarności".

Z Maroka pojechał do Niemiec. Stamtąd do USA. I to właśnie w Ameryce wstąpił w niego duch przedsiębiorczości. Poszanowanie dla tradycji wyssał z mlekiem matki. Ta mieszanka sprawiła, że po powrocie ze Stanów Zjednoczonych do Polski w 1989 roku zapragnął odwrócić czas. Pierwsze, ambitne zadanie, jakie sobie postawił, to wyremontować pałac Pugetów. - Był w opłakanym stanie - wspomina. - Okna powybijane. Dach przeciekał. Wejście zarosło krzakami. Pomieszkiwali tam złodzieje i menele. Czasami musiałem się z nimi bić.

Najpierw zabrał się za parter. Wynajął pałacowe pokoje na kantor, sklep z tkaninami i antykwariat, a za zarobiony czynsz remontował wyższe piętra. Trwało to siedem lat. Odbudowany pałac przerobił na kompleks biurowy, a za pieniądze z wynajmu inwestował, kupując i remontując kolejne obiekty. Powoli stawał się uznanym fachowcem od rewitalizacji zabytków.
Zamek, a właściwie ruiny zamku w Korzkwi najpierw pokochał i kupił, a dopiero potem odkrył, że należał kiedyś do przodków jego matki. Tam zamieszkał z żoną i piątką dzieci. W pieczołowicie odrestaurowanym budynku z basztą.

Największą frajdę z takiego lokum miały jego pociechy. Starsze, zjeżdżając po stromych, kręconych schodach z góry na dół, czuły się jak w wesołym miasteczku. Na wiosnę i w lecie urządzały wyścigi na rowerkach po zamkowym dziedzińcu, zręcznie omijając pryzmy piasku i stosy kamieni. Po trzech latach musieli się jednak wynieść z Korzkwi. - Żebyśmy mogli spłacać kredyty wzięte na tak potężną inwestycję' obiekt musiał zarabiać. Z naszego mieszkania zrobiliśmy hotel - opowiada Donimirski.

Przyznaje, że lubi się angażować w coraz to nowe przedsięwzięcia. Zaznacza też, że żadnego nie porzuca. - Wszystkie pielęgnuję jak roślinki w ogródku - dodaje z uśmiechem. Tych "roślinek" jest sporo. Pod szyldem Donimirski Boutique Hotels działa pięć hoteli dla najbardziej wybrednych gości. To hotele najwyższej klasy, choć nie ma w nich sal konferencyjnych czy SPA. Jest za to niepowtarzalna atmosfera i oryginalny wystrój.

W Dworze Kościuszko np. odtworzono celę więzienną Tadeusza Kościuszki, w hotelu Gródek, położonym w najstarszej części Krakowa, jest małe muzeum. Wyeksponowano tam znalezioną w tym miejscu przez archeologów pisankę z XII w., średniowieczne łyżwy zrobione z kości i cynowe naczynia. Mieszanka historii i nowoczesności podoba się gościom. Wielu z nich to osoby o nazwiskach znanych z pierwszych stron gazet.
Z kraju i zagranicy. Można to sprawdzić w pamiątkowej księdze. Słowa zachwytu nad atmosferą butikowych hoteli przeplatają się ze słowami uznania dla Donimirskiego za "pielęgnowanie polskich tradycji i wartości".

Tak piszą ci, którzy znają właściciela, działalność przodków i jego samego. Jerzy Donimirski niechętnie tego słucha, bo nie lubi "wszelkiego rodzaju słownych manifestacji". Bo jest człowiekiem czynu.

Założył organizację Hotele Historyczne Polska, która zrzesza właścicieli zabytkowych obiektów z barwną historią. Jest wiceprezesem Domus Polonorum, organizacji zrzeszającej miłośników dziedzictwa narodowego, instruktorem Polskiego Związku Narciarskiego i członkiem Polskiego Związku Łowieckiego.

Od 13 lat działa też w Związku Polskich Kawalerów Maltańskich. Niedawno, w ramach wymiany pokoleniowej, został członkiem zarządu. Koledzy docenili jego determinację w organizacji Opłatka Maltańskiego - ogólnopolskiej akcji charytatywnej, którą zakon organizuje wspólnie z Miejskimi Ośrodkami Pomocy Społecznej.

To nie jedyna akcja, w której uczestniczy. Mało kto wie, że Zakon Maltański był jedną z pierwszych organizacji, która pospieszyła z pomocą medyczną i humanitarną dla osób poszkodowanych w czasie protestów opozycji demokratycznej na Ukrainie. Maltańczycy z Krakowa sfinansowali przyjazd pod Wawel i zapewnili pomoc medyczną dziewięciu rannym na Majdanie. Przyjęli też ich rodziny. Pod koniec marca tego roku zorganizowali aukcję charytatywną, żeby pomóc poszkodowanym.

Goście ochoczo licytowali dzieła sztuki ofiarowane przez znanych artystów. Na aukcję trafiło też pianino słynnego kompozytora Zygmunta Koniecznego. Poza tym wylicytować można było np. polowanie z wybornym myśliwym Janem Potockim, czy profesjonalną sesję zdjęciową w Pałacu pod Baranami. Zebrano 50 tys. złotych.

Jerzy Donimirski nie potrafi powiedzieć, kiedy przychodzi taki moment, że człowiek czuje potrzebę zrobienia czegoś dla innych. Twierdzi, że "to sprawa indywidualna". - W moim przypadku kwestia tradycji rodzinnych. Działalność społeczna, charytatywna, patriotyczna zawsze była obecna w rodzinach moich rodziców i dziadów. Mieli to we krwi. Wiedzieli, że posiadanie majątku, pozycji społecznej zobowiązuje.

I nie chodziło tylko o to, żeby umieć nosić frak i całować kobiety w rękę. Dużo bardziej ważne od fraka było to, żeby ten, który coś posiadał, zadbał o tych, którzy pomagali mu ten majątek pomnażać i tych, którzy klepali biedę nie ze swojej winy. Doszedłszy więc do pewnego statusu finansowego, postanowiłem te tradycje kontynuować. Mam nadzieję, że taką postawę przyjmie też piątka moich dzieci - mówi Jerzy Donimirski.

***
Osób ze szlacheckim pochodzeniem próżno szukać wśród stu najbogatszych Polaków. Być może znaleźliby się na tej liście, gdyby przeprowadzono reprywatyzację. Na szczęście, "w spadku" dostali dobre wykształcenie, znajomość obcych języków i kindersztubę. Dzięki temu nieźle sobie radzą. Pracują jako prawnicy, menedżerowie, ekonomiści. 57-letni Jerzy Donimirski, herbu Brochwicz, wybrał inną drogę kariery.

Zbudował sieć hoteli, kupując i restaurując zabytkowe dwory i pałace. Z innymi "dobrze urodzonymi" łączy go to, że nie wstydzi się przyznawać do patriotyzmu i kontynuuje tradycje działalności społecznikowskiej swoich ojców i dziadów. Prócz wdzięczności i łez radości ze strony tych, którym stara się pomóc, doczekał się też oficjalnego wyróżnienia. Przyznano mu tytuł Filantropa Krakowa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski