Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Filozof w męskiej szkole, czyli nietypowy nauczyciel kilkulatków

Agnieszka Maj
Grzegorz Konstanty  ma 34 lata, jest żonaty, ma 2-letniego syna
Grzegorz Konstanty ma 34 lata, jest żonaty, ma 2-letniego syna Michał Gąciarz
Portret. Uczy dzieci nie tylko czytania i rachunków. Lubi porozmawiać z nimi o rzeczach ostatecznych. O wszechświecie, czarnych dziurach i o tym, skąd się wziął Bóg. - To są problemy, które ich fascynują, choć dorośli nie zdają sobie z tego sprawy - mówi Grzegorz Konstanty.

Z wykształcenia jest filozofem, ale od czterech lat pracuje jako nauczyciel w klasach I-III w prywatnej szkole podstawowej Wierchy w Krakowie. - Filozofia bardzo mi się tu przydaje - mówi Grzegorz Konstanty, zwycięzca plebiscytu „Dziennika Polskiego”, w którym czytelnicy wybierali najlepszego nauczyciel Małopolski 2015 r.

Uczy dzieci nie tylko czytania i rachunków. Lubi porozmawiać z nimi o rzeczach ostatecznych. O wszechświecie, czarnych dziurach i o tym, skąd się wziął Bóg. - To są problemy, które ich fascynują, choć dorośli często nie zdają sobie z tego sprawy. Dla mnie było odkryciem to, jak dużą intuicję filozoficzną mają dzieci w tym wieku - mówi Grzegorz Konstanty.

Na zajęciach dodatkowych rozważają więc, czy możliwe są podróże w czasie albo po co na świecie istnieje dobro i zło. Ale rozmawiają także o piłce nożnej. Większość jego uczniów trenuje w parafialnym klubie sportowym Jadwiga, a Grzegorz Konstanty też jest zagorzałym fanem futbolu. Na porządku dziennym jest więc komentowanie wyników ekstraklasy i dyskusje o transferach w Lidze Mistrzów.

Przekłada się to także na naukę. W pierwszej klasie, zamiast dyktować im nudne dla chłopaków zdania typu „Ala ma kota”, każe pisać „To jest stadion FC Barcelony”. Siedmiolatki wkładają w to zdecydowanie więcej serca.

Tylko dla chłopców

Studiował filozofię, a potem pedagogikę wczesnoszkolną w Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej „Ignatianum”. Był jedynym mężczyzną na roku w sfeminizowanym środowisku kandydatek na nauczycielki najmłodszych klas.

Do prywatnej, męskiej szkoły podstawowej Wierchy trafił z ogłoszenia. - My poszukujemy nauczycieli, którzy są ludźmi ciekawymi, z osobowością. A pan Grzegorz ma charyzmę, chłopcy za nim przepadają - mówi Piotr Milczanowski, dyrektor szkoły podstawowej Wierchy.

Grzegorz Konstanty ma 34 lata, 2-letniego syna, jego żona też uczy w klasach I-III, ale w szkole koedukacyjnej. - Pomagam jej w rozwiązywaniu problemów z chłopcami - mówi.

W szkole, gdzie pracuje, ważna jest nie tylko osobowość, ale także wartości. Szkoła formalnie nie jest katolicka, prowadzi ją świecka fundacja założona przez rodziców. Związana jest jednak ze środowiskiem Opus Dei. - Program wychowawczy mamy oparty o wartości chrześcijańskie. Dlatego poszukujemy wychowawców, którzy wyznają takie same wartości - zaznacza mówi Piotr Milczanowski.

Szkoła wyróżnia się nie tylko tym, że jest przeznaczona dla chłopców. Także kadra jest męska. W gabinecie dyrektora jest sekretarz, a nie sekretarka. Jedyne kobiety, które tu pracują to sprzątaczki. - Szukałem męskiej firmy sprzątającej, ale nie ma takiej na rynku - tłumaczy się dyrektor.

Tego typu szkoły stają się coraz bardziej popularne, m.in. ze względu na wysoki poziom nauczania. Badania australijskiego towarzystwa edukacyjnego pokazują, że osoby, które ukończyły takie placówki, na studiach osiągają znacznie lepsze wyniki niż ich koledzy i koleżanki ze szkół koedukacyjnych.

Szkoła Wierchy też ma bardzo dobre wyniki: w rankingu najlepszych prywatnych szkół podstawowych w Krakowie znajduje się na trzecim miejscu.

Wszystko tutaj przygotowane jest pod kątem rozwoju chłopców. Nawet temperatura jest inna. - Chłopcy muszą mieć niższą temperaturę w klasie niż dziewczynki, bo są bardziej ruchliwi - tłumaczy Piotr Milczanowski. Inaczej trzeba także wydawać polecenia. Do chłopców mówi się krótko, jasno i głośno.

Chłopcy bardziej niż dziewczynki lubią rywalizować. Na lekcjach uwielbiają konkursy. Sami proszą, aby zorganizować powtórkę w formie teleturnieju „Jeden z dziesięciu”.

Dyrektor zapewnia, że brak dziewczynek w szkole jest jej zaletą: chłopcy nie są rozpraszani i mogą skupić się tylko na nauce. A kontakt z płcią przeciwną mają w domu i na zajęciach dodatkowych. - Taki sposób wychowania powoduje, że w stosunku do dziewczynek uczą się postawy rycerskiej. Nie są też wcale nieśmiali w rozmowie z dziewczynami, raczej pełni szacunku - zapewnia dyrektor.

Fundacja Sternik, która założyła szkołę Wierchy, próbowała organizować wspólne bale dla uczniów szkół męskich i żeńskich. Skończyło się to jednak porażką. Chłopcy podpierali ściany w jednym miejscu, dziewczynki w drugim. Do żadnej integracji nie doszło. - To dlatego, że w tym wieku chłopcy interesują się zupełnie czymś innym niż dziewczynki, w innym tempie się rozwijają. Wpedagogice często się teraz zapomina o różnicach między chłopcami i dziewczynkami. Dawniej była to norma, a my wracany do edukacji klastycznej - mówi Piotr Milczanowski.

To, że jest tu inaczej, widać od razu po wejściu. W zwykłej szkole przy drzwiach znajduje się portiernia, na korytarzach można zobaczyć woźne. Tu nie ma ani recepcji, ani woźnych. Za to przy małym stoliku z napisem „dyżurny” siedzi chłopiec w mundurku. To uczeń, który tego dnia został oddelegowany do pełnienia funkcji recepcjonisty.

To także szkoła, w której nie ma dzwonków. W każdej klasie wisi zegar i to nauczyciel pilnuje, aby skończyć lekcje po 45 minutach. Czasami jednak zajęcia trwają krócej, na przykład 25 minut. Dlatego, że chłopcy są zmęczeni i przestają skupiać się na nauce. - Kiedy nauczyciel widzi, że uczniowie muszą rozładować energię, to robi przerwę i pozwala chłopakom się wybiegać. Potem wracają do klasy i od razu widać efekty - mówi Piotr Milczanowski. Nieco inaczej wyglądają także lekcje. Zaczynają się zawsze o 8.15. - Przez pierwsze 15 minut po prostu rozmawiam z uczniami o tym, co się wydarzyło poprzedniego dnia, co jest dla nich ważne - mówi Grzegorz Konstanty.

Zajęć jest więcej niż w zwykłych szkołach: uczniowie mają pięć godzin języka angielskiego w tygodniu, podczas gdy w publicznych - dwie.

Po lekcjach zostają na kółkach zainteresowań, a szkołę opuszczają o godz. 14.15. W świetlicy, która jest czynna do godz. 17, zostają tylko nieliczni. - W naszym modelu wychowawczym czas po szkole to czas dla rodziny. W świetlicy zostają więc tylko te dzieci, których rodzice naprawdę nie mogą odebrać wcześniej, bo pracują - mówi Piotr Milczanowski.

Za karę - dzień bez szkoły

W tej szkole nie stawia się także tradycyjnych stopni. Uczniowie są jednak oceniani. Najgorszą notą jest „sos”, najlepszą „victory”. Nie ma także odgórnie ustalonego czesnego. Rodzice płacą tyle, na ile pozwalają im warunki finansowe. Dzieci w całej szkole jest niewiele - 109, uczą się w małych klasach, po 18-19 chłopców.

Zdaniem dyrektora Milczanowskiego tego typu szkoły się sprawdzają, a dzieci lubią do nich chodzić. W szkole Wierchy jedną z kar za niegrzeczne zachowanie jest to, że uczeń nie będzie mógł następnego dnia przyjść na lekcje.

W inny sposób traktowani są tu także rodzice. W zwykłych szkołach spotykają się z nauczycielami zazwyczaj tylko i wyłącznie na wywiadówkach, cztery razy w roku. Tutaj każde dziecko ma swojego tutora, wychowawcę klasy, który ma za zadanie wspólnie z rodzinami rozwiązywać problemy wychowawcze. Takie spotkania są organizowane cztery razy w roku i przychodzą na nie małżeństwa, a nie tylko mama albo sam tata.

- Pan Grzegorz jest naszym tutorem i prawdziwym autorytetem dla naszego syna. Sam lubi gotować więc uczy też tego swoich uczniów. Zorganizował im zajęcia, na których upiekli pizzę - opowiada Renata Podstolska, mama chłopca ze szkoły Wierchy.

Tata też się angażuje

Fundacja Sternik powstała w 2003 roku. Założyła ją grupa rodziców, którzy chcieli, aby ich dzieci uczyły się według modelu wypracowanego przez związany z Opus Dei Instytut Edukacji Rodzinnej w Barcelonie. Na świecie działa ponad 500 szkół promujących ten styl edukacji: są w Stanach Zjednoczonych. Australii, Hiszpanii. W Polsce takie szkoły są w Krakowie, Warszawie i Poznaniu.

Szkoły męskie to jednak w Polsce wciąż rzadkość, a psychologowie mają sceptyczny stosunek do tego typu eksperymentów. Jolanta Skóra, dyrektor Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej nr 1 w Krakowie uważa, że lepszy dla dzieci w tym wieku jest model koedukacyjny. - Nie jestem zwolenniczką podziału szkół na męskie i żeńskie. Tak małe dzieci nie powinny być izolowane od płci przeciwnej na terenie szkoły, ponieważ nie będą mogły nabyć umiejętności współpracy, które będą im potrzebne w życiu dorosłym - uważa Jolanta Skóra.

Barbara Nowak (PiS), przewodnicząca Komisji Edukacji Rady Miasta Krakowa twierdzi jednak, że takie szkoły są potrzebne. Ich zaletą jest to, że swoje metody nauczania dopasowują do chłopców i dzięki temu mają sukcesy. Poza tym w tego typu placówkach nauczyciele mają większą możliwość ingerencji w życie rodziny, pomagania w wychowaniu. - Wymaga się zaangażowania nie tylko od mamy, ale zmusza się do tego także ojców - mówi Barbara Nowak. Szkoły koedukacyjne też jednak mają swoje dobre strony. - Dobrze więc, że na rynku jest różnorodność, a rodzice mogą wybierać - zaznacza Barbara Nowak.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski