Andrzej Smolik dał się poznać jako polski pionier relaksacyjnej elektroniki ochrzczonej przez krytykę terminem „chill out”. Wszystkie jego albumy z minionej dekady zawierały eteryczne kompozycje, od czasu do czasu jedynie ozdobione rozmarzonymi wokalami zaproszonych gości - choćby Noviki czy Artura Rojka.
Z czasem takie leniwe brzmienia przejadły się artyście. Wtedy zwrócił się w stronę akustycznej muzyki, realizowanej na niemal orkiestrowe składy. Pozostał jedynie ten sam senny klimat - bliski klasycznej psychodelii z końca lat 60. No i oczywiście gdzieś tam w tle zawsze tliła się dyskretna elektronika.
Dopiero wydany w zeszłym roku album przyniósł całkowicie inną muzykę w wykonaniu Smolika. Tym razem kompozytor zaprosił do współpracy brytyjskiego wokalistę i gitarzystę - Keva Foxa. Razem stworzyli... folkowe piosenki o nowoczesnym tonie, które ujęły wszystkich nie tylko eleganckimi aranżacjami, ale też momentami dramatycznym sznytem.
- Tak naprawdę wychowałem się na różnej muzyce. Nigdy nie ograniczałem się do elektroniki, z którą głównie kojarzą mnie ludzie. Moje korzenie są w rock’n’rollu, a wręcz w folku, bo wielką miłością darzę Neila Younga czy Paula Simona. Ta fasada, którą jest moja twórczość solowa, nie jest jedynym obszarem moich zainteresowań i nie oddaje ona tego, co mogę robić jako muzyk i producent. Interesuje mnie muzyka szeroko pojęta. Dlatego ta płyta równoważy to, co zrobiłem do tej pory, będąc trochę taką odświeżającą kąpielą - wyjaśnia nam Smolik.
Co ciekawe - album duetu otrzymał niedawno Fryderyka za najlepszą płytę... elektroniczną.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?