Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Fotografie

Redakcja
Albo spały w wielkich albumach, jeszcze niekiedy czcigodnych, w aksamitnych okładkach z secesyjnymi wzorami, lub współczesnych, mniej eleganckich, albo wypełniany wnętrza drewnianych kasetek. Kasetki takie kupowało się podczas wakacji - w Zakopanem, w Krynicy, w Sukiennicach. Na ich wieczkach starzy górale z orlimi nosami palili fajki, pyszniły się osty i dziewięćsiły. Tak czy inaczej - w każdym domu było ich, zdjęć, mnóstwo.

Marginałki

Były nieco chaotyczną rodzinną kroniką. Gdzieś - na początku albumu lub na dnie kasetki - wąsate twarze prezentowali dziadkowie, długimi sukniami szeleściły babki. Jeszcze lśniły metalowe guziki mundurów - austriackich i rosyjskich. Jeszcze trudne do zidentyfikowania, cioteczne lub stryjeczne prababki zalotnie zerkały zza wachlarzy. A im dalej, tym bardziej współcześnie. Śluby, chrzciny, pierwsze komunie, wakacje - nad morzem, w górach lub zgoła w jakiejś wiosce, z malwami w tle. I zdjęcia zrobione w atelier - upozowane, wystudiowane. Bajroniczni młodzieńcy wsparci i chwiejne stoliki na pajęczych nogach. Zażywni wujowie, wybałuszający oczy, bo dusiły ich zbyt mocno zawiązane, odświętne krawaty.
Jeszcze robiło się takie zdjęcia, a wyprawa do fotografa była wydarzeniem. Przede wszystkim należało się odpowiednio ubrać - jak na niedzielę, jak do kościoła. Po drugie - pracownia fotograficzna była czymś odrębnym, odmiennym od wszystkiego co codzienne. Nawet sami fotografowie, przynajmniej niektórzy, nosili się artystowsko, młodopolsko, z nieco przydługimi włosami, w dziwnych marynareczkach. A kiedy trafiło się im zdjęcie odmienne od legitymacyjnej sztampy, długo znęcali się nad klientami. Starannie ustawiali reflektory i akcesoria, chwytali delikwentów za głowę i skręcali ją, aż coś trzaskało w szyi - aby osiągnąć artystyczny efekt - postawę i minę, jakich nikt nie przybierał na co dzień. Takie jednak były zasady fotografowania, którym klient musiał się poddać, wkraczając na teren atelier.
Na tego rodzaju zdjęciach wszyscy wyglądali inaczej niż naprawdę. Trochę zmęczeni, trochę przestraszeni, ale jednocześnie bardzo uroczyści, bo przecież do fotografa chodziło się od wielkiego dzwonu.
Jeszcze mało kto miał aparat fotograficzny, nieliczni sami - w łazienkach, komórkach, w dobrze zaciemnionych kuchniach - bawili się w wywoływanie zdjęć. Było to zajęcie fascynujące, może nawet bardziej niż wizyta u fotografa. W czerwieni ciemniowej lampki, w zapachu chemikaliów, z białej kartki papieru powoli wyłaniał się kawałek świata, który później - zamknięty w albumie lub kasetce - miał stanowić niezmienny ślad po nas, z każdym dniem innych, coraz bardziej odmiennych.
AMK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski