Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Fotoplastykon, kinoteatr, slajdy

Andrzej Kozioł
W fotoplastykonach pokazywano także widoczki przeznaczone wyłącznie dla dorosłych
W fotoplastykonach pokazywano także widoczki przeznaczone wyłącznie dla dorosłych fot. archiwum
Obyczaje. Przy ulicy Szczepańskiej podglądaliśmy świat, którego już nie było. Obok egzotycznych osobliwości można było zobaczyć skąpo przyodziane swojskie dziewoje.

Po co chodziło się na ulicę Szczepańską? Do loteryjnej kolektury, aby kupić ćwiartkę losu. Do „Trzech rybek”, aby wychylić ćwiartkę wyborowej i zakąsić śledzikiem. Na róg placu Szczepańskiego, gdzie zakutane baby, zwane wówczas paskarkami lub spekulantkami, szeptały konspiracyjnie: „Cytryny, DDT. Cytryny, DDT”. Na Szczepańską chodziło się też „Pod Gruszkę” i do krzysztoforskich piwnic – ale to zupełnie inna historia i inne czasy. A w czasie dzieciństwa na ulicę tę szło się przede wszystkim do fotoplastykonu.

I tak było od niepamiętnych czasów, to znaczy od drugiej połowy XIX wieku, kiedy to fotoplastykony, szczyt ówczesnej techniki, podbiły Europę. Przetoczyły się dwie światowe wojny, zmienił się ustrój, a krakowski fotoplastykon trwał i my, dzieci, przeżywaliśmy w nim podobne emocje jak Władysław Krygowski na początku XX stulecia:

Dalekich lat sięgają wspomnienia o fotoplastikonach, które od czasu do czasu odwiedzaliśmy. Usadowienie się na wysokim krzesełku, z którego zawisały nogi i ciągle groziło obsunięcie, należało do przykrych chwil dla małego widza. Ale gdy już się siedziało z oczami utkwionymi w okularach, zawsze dla dziecka rozstawionych za szeroko, wszystkie kłopoty znikały. Wprawdzie patrzyło się najczęściej w jeden okular, ale i tak ten jeden zaczarowany okular przenosił w nieznany świat. Palmy, piramidy, wielbłądy, jakieś góry i wulkany, wyspy, miasta i zatoki – wszystko to przypominało egzotyczne znaczki pocztowe z bajecznymi widokami.

Czym był fotoplastykon? Dookoła ogromnego drewnianego walca stały wysokie krzesła, podobne do barowych stołków. Przed każdym krzesłem w ścianie walca tkwiło coś w rodzaju lornetki, wspomniane przez Krygowskiego okulary. Kiedy usiadło się na krześle, oczywiście z oczami przylepionymi do okularów, kiedy obudziła się trzeszcząca maszyneria, przed widzami sunęły wspaniałe obrazy.

Poganiane przez kornaków słonie i sahibowie w białych garniturach. Wsparci na dzidach Murzyni i biali wąsaci mężczyźni z nonszalancko opuszczonymi strzelbami. Było tak egzotycznie jak w dzieciństwie pana Krygowskiego, a nawet jeszcze bardziej, bo wtedy stereoskopowe fotografie pokazywały kawałek rzeczywistego świata, teraz już tylko historię.

Ba, na przełomie XIX i XX wieku były czymś w rodzaju pierwowzoru późniejszej kroniki filmowej.

W fotoplastykonach pokazywano nie tylko słonie, wielbłądy i piramidy. Także widoczki przeznaczone wyłącznie dla dorosłych, „dozwolone od lat osiemnastu”, jak niegdyś pisano w kinowych repertuarach. Oczywiście nikt z nas, smarkaczy, czegoś takiego nie widział, nie wiadomo nawet, czy ocalały obrazki, na których pląsały częściowo – z rzadka nawet całkiem – obnażone dziewoje. Zdjęcia te, niegdyś uchodzące za stuprocentową pornografię, dzisiaj dziwnie rozczulają. Panienki nie mają nic wspólnego ze wzorcami współczesnej urody. To nie lalki Barbie, ale wprost przeciwnie, dziewuchy, jak się kiedyś mówiło, „przy kości”, grubonogie, przysadziste. No i wyraźnie widać, że nie korzystały z usług chirurga plastycznego...

Fotoplastykon przy ulicy Szczepańskiej nie był jedyną taką atrakcją w niegdysiejszym Krakowie. Działały też inne – przy Sławkowskiej, przy Szewskiej, przy Floriańskiej. Oczywiście miały je także inne miasta, i to nie tylko duże; w Zakopanem fotoplastykon działał chyba aż do lat siedemdziesiątych, rzecz jasna, na Krupówkach.

Fotoplastykony skazane były na zagładę. Stereoskopowe fotografie, dające ułudę trójwymiarowości, musiały przegrać z ruchomymi obrazkami, czyli z coraz bardziej rozpowszechnionymi kinoteatrami. Znów sięgnijmy po wspomnień Krygowskiego:

Od fotoplastikonu na Szczepańskiej jakiż to ogromny skok do kinoteatru. Nie bardzo pamiętam, kiedy to było, ale chyba w 1912 lub 1913 roku, w jakąś środę, bo dzień ten, ustalony już wcześniej, był tak oczekiwany, że powtarzałem sobie: środa, środa, i liczyłem dni do niej. Byłem więc w tę środę po raz pierwszy w życiu w kinie. Właściwie nazywało to wtedy kinoteatr świetlny, a ten, w którym byłem, nazywał się Bajka i mieścił się przy Rajskiej.

Rzecz ciekawa, archaiczne dzisiaj określenie „kinoteatr” miało dość długi żywot. Wydany tuż przed II wojną światową przewodnik pod redakcją Karola Estreichera wymienia krakowskie kinoteatry, wśród nich służące krakowianom przez długie lata, aż do czasów kiedy wszystko się odmieniło i czcigodne niegdyś kina zamieniły się w sklepy, tancbudy, sale wykładowe lub sportowe. Wymienia więc Estreicher nazwy miłe dla ucha mojego pokolenia: „Apollo”, „Uciecha”, „Sztuka”, „Wanda”. I jeszcze poleca „Bagatelę”, będącą wówczas także „teatrem rewiowym”, „Promień” przy Podwalu, L.O.P.P przy Wybickiego (to oczywiście „Wolność” przy placu o tej samej nazwie), „Adrię” przy Starowiślnej, „Atlantic” na Stradomiu („Warszawa”, oczywiście „Warszawa”, kino, które tuż przed śmiercią wróciło do dawnej nazwy), „Świt” przy Straszewskiego...

Fotoplastykony zaspokajały dwie potrzeby, dostarczały egzotykę i po części pokazywały w miarę aktualne wydarzenia – katastrofy, wybuchy wulkanów, pogrzeby, koronacje. Drugą z tych funkcji z czasem przejęła Polska Kronika Filmowa. I znów mówimy o czymś, czego nie zna młode pokolenie. Każdy seans zaczynał się od potężnej melodii, a później następował filmowy przegląd ostatnich wydarzeń. Oczywiście był taki, jaki musiał być – krzepiący i słuszny. Publiczność miała swoich ulubieńców, przede wszystkim polityków. Rodzimego Władysława Gomułkę, który po okresie popularności, jaka wybuchła jesienią 1956 roku, powoli stawał się przedmiotem kpin i bohaterem złośliwych dowcipów.

Na widok genseka Nikity Chruszczowa, samym pojawieniem się na ekranie wywołującego śmiechy, rozlegały się gwizdy i wrzaski. Anonimowość, okryta panującymi w kinie ciemnościami, zapewniała bezkarność. Zresztą nie tylko Kronika Filmowa budziła żywe reakcje sali. Każda erotyczna scena, niewinna według dzisiejszych kryteriów, kwitowana była okrzykiem: „Te, puść te ciało”. A z jakim akcentem wykrzykiwali tę formułę posiadacze najtańszych biletów – za 1 złoty i 25 groszy – siedzący na tak zwanych trzecich miejscach! Z prawdziwie krakowskim, zwierzynieckim, podgórskim akcentem. A publiczność wyła z ukontentowania, tak jakby znów zobaczyła sekretarza generalnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego.

Kronikę filmową zabiła telewizja, i to nie ta poczciwa oraz słuszna, najpierw jedno-, później dwuprogramowa, ale telewizja setek kanałów, z której non stop leją się informacje.

Jednak, jak się rzekło, fotoplastykon był także dostawcą egzotyki. Po wojnie byliśmy odcięci od wszystkiego, co egzotyczne. Dlatego gapiliśmy się na przedwojenne reklamy (czyje? Chyba Wedla), które ocalały w niektórych prywatnych cukierniach. Na plantacjach krzątali się, nieśli wory pełne kakaowego ziarna, Murzyni, już nie czarni, ale tak wypłowiali, że nieomal niebiescy. Dymiły parostatki wiozące do Europy surowiec, z którego miało powstać coś cudownego – czekolada. A po szufladach dogorywały obrazki dołączone kiedyś do czekolad – połyskliwi, półnadzy Murzyni, węże kolorowe jak naszyjniki, czerwono-zielone papugi, pomarańczowe orangutany...

Jeżeli ktoś wyjechał za granicę, nawet do Bułgarii, nie mówiąc o bardziej egzotycznych krajach, po powrocie uważał za swój obowiązek dręczenie znajomych pokazami slajdów. (Polecam opowiadanie Głowackiego „Kongo na Kubusia Puchatka”.)

To też się skończyło. Egzotyka wciska się do domów, a palmy, wielbłądy i piramidy proponuje każde biuro podróży.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski