Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Fotoratury pana Karasia

Andrzej Kozioł
Fotografia. Przed jego witryną zatrzymywał się każdy. Fotografowanie było ceremonią.

Kiedy przechodziło się ulicą Szewską, konieczny był krótki postój przed kamienicą noszącą numer 12. Tam, w domu należącym do pana Płonki (tak, tego Płonki, zegarmistrza genewskiego, jak głosił stary szyld), mieściła się pracownia fotograficzna Adama Karasia.

Jeszcze wtedy, w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku, witryny fotografów przyciągały wzrok. W mrowiu legitymacyjnych zdjęć, wśród upozowanych fotografii gabinetowego formatu wisiały oprawione w ramy maturalne tableaux. Na górze spore zdjęcie dyrektora szkoły, poniżej nieco mniejsze nauczycieli, a jeszcze niżej - absolwentów. Chłopcy z szyjami uwięzionymi w krawatach, dziewczęta w białych bluzkach. Jednak przed pana Karasiową witryną nie zatrzymywano się, aby oglądać ten powszedni fotograficzny banał.

W pana Karasiowej witrynie nad nocnym Krakowem, nad Sukiennicami i Wieżą Ratuszową, unosiły się wielkie, szeroko otwarte oczy, a napis na fotografii głosił: „Miasto śpi, ja szukam ciebie”. Mały piesek żałośnie wpatrywał się w obiektyw pod słowami „Tęsknię za tobą”. Puszystowłosa blondynka uśmiechała się zalotnie, nic sobie nie robiąc z sentencji: „Lata przeminą, młodość na fotografii pozostanie”. A wewnątrz, w atelier, nad Krakowem, niczym koza na obrazie Chagalla, unosił się sam pan Karaś, nie pamiętam już, czy Adam, czy też jego brat Wiktor, z którym w latach dwudziestych założył wytwórnię filmową, efemerydę pod nazwą Bracia Karaś.

Oglądając fotomontaże, nazywane przez niego fotoratu-rami, spieraliśmy się, czy pan Karaś jest Nikiforem czy też raczej Chagallem fotografii. A może po prostu poczciwym kiczownikiem, tak naiwnym, że aż uroczym? Jednak najdziwniejszy, najbardziej oryginalny był sposób fotografowania uprawiany przez fotografa z Szewskiej.

Atelier mieściło się w mrocznym, wielkim mieszkaniu, a jego wyposażenie dzisiaj wyglądałoby wręcz mu-zealnie. Pan Karaś usadzał klienta, odpowiednio go oś-wietlał - i zaczynało się! Ruszał adapter, a mistrz Karaś zaczynał mówić. Każdemu serwował inną melodię, inną opowieść. Mnie kazał iść przez zamglone, poranne Planty, po nocy szalonej i biesiadnej. Nagle otworzyło się klasztorne okienko i wyjrzała z niej blada twarz młodej zakonnicy, dziewczyny, którą uwiodłem i porzuciłem...

Kiedy głos pana Karasia wspiął się na wyżyny dramaturgii, szczęknęła migawka. Na zdjęciach zazwyczaj wyglądam głupio, jednak na żadnym nie wypadłem tak idiotycznie jak na tym...

Był też pan Adam znakomitym gawędziarzem. Przy szarlotce, pachnącej, jak Pan Bóg przykazał, cynamonem opowiadał o swoim życiu. O czasach przedwojennej inflacji, kiedy codziennie dostawał wypłatę i zanim zdążył dojść do sklepu Baty, wymarzone buty uciekały w niedostępną dla niego cenę. O zdjęciach niemieckich urzędników, wojskowych i gestapowców, dostarczanych podziemiu. I o benedyktynce, zacnej przedwojennej benedyktynce, którą z przyjacielem popijali na początku okupacji. Tak bardzo rozsmakowali się w tym znakomitym likierze, że aż przyjaciel pana Adama spóźnił się na wykład w Collegium Novum. Kiedy przyszedł - a przecież z Szewskiej do neogotyckiego gmachu UJ tylko rzut kamieniem - ciężarówki z aresztowanymi pracownikami naukowymi już odjechały. Dowodzi to - twierdził pan Adam - że nigdy nie należy wstawać od stołu, dopóki w butelce znajduje się przynajmniej jedna kropla...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski