Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Frajerów walić po rogach

Redakcja
FOT. TOMASZ HOŁOD
FOT. TOMASZ HOŁOD
ROZMOWA z WŁADYSŁAWEM FRASYNIUKIEM, legendarnym przywódcą Solidarności, prywatnie - właścicielem firmy transportowej, z pasji - bokserem.

FOT. TOMASZ HOŁOD

- Wraca Pan na ring? Polityczny ring?

- Nie mam zamiaru. Mamy do czynienia z takim kryzysem w polityce, że nie ma do czego wracać.

- W internecie, pod każdą Pana wypowiedzią, huczy: "Władku, wróć!".

- Polityka to jest gra zespołowa, a ja nie widzę, z kim miałbym grać. Poza tym polityka dzisiaj to jest nieustający spór - coś, co uważam za kompletną porażkę.

- Niektóre spory są budujące.

- Ale nie te, które są na naszej scenie politycznej. Proszę zobaczyć, kto dzisiaj jest w Sejmie. Kto jest u sterów władzy. Mimo że już ponad 20 lat żyjemy w wolnym kraju, to ludzie wchodzą w politykę z powodów koniunkturalnych, z powodu kasy. Kusi ich pensja posła zawodowego. Nie angażują się w politykę z powodu swojego systemu wartości. Wystarczy popatrzeć na Platformę Obywatelską - partię, która jest partią umiarkowaną i na którą z nadzieją patrzy część Polaków. Mamy w niej ludzi zebranych od Sasa do lasa. Nie ma żadnego systemu wartości, który by powodował, że ci ludzie mogliby porozumiewać się półzdaniami. W PO są wszyscy - od konserwatystów po lewaków. I mam wrażenie, że nikt nawet nie próbuje toczyć sporu o to, czym - jeśli chodzi o wartości - ma być Platforma. PO od czasu do czasu puszcza oko, że jest partią liberalną, ale z powodów koniunkturalnych zapisała się do europejskiej rodziny partii ludowo-chrześcijańskich. A im daleko do liberałów.

- Czyli daleko do Pana.

- Jestem liberałem. Dla mnie każda rzecz związana z wolnością jednostki jest godna podjęcia i dyskusji, i działania. Dla mnie jest oczywiste, że aborcja jest elementem decyzji człowieka. Kobieta ją podejmuje, a jak ma partnera, to z partnerem ją podejmuje.

- Eutanazja?

- Dopuszczalna, bo jeżeli mamy prawo do godnego życia, to powinniśmy mieć też prawo do godnej śmierci. Nie wiem, czy to jest problem do uregulowania prawnego. Ale ze swojego liberalnego założenia uważam, że to jest temat wart tego, by się nad nim pochylić. Fundamentem polityki powinien być system wartości, z którego powinna płynąć jakaś oferta polityczna. Jestem dużym sympatykiem Janusza Palikota, ale nie wiem, kim on jest i kim chciałby być. Polityka jest jak kabaret Lipińskiej. Grać? Grać! Ale grać tak, jak chcą Polacy, jak mówią sondaże, to, czego publika sobie życzy.

- Mówi Pan, że kiedy patrzy na polskie życie polityczne, to ma Pan wrażenie, że wraca ono do czegoś, co pamięta Pan od czasów PRL-u.

- Bo Sejm mnie zdumiewa: Janusz Palikot, bogaty przedsiębiorca, twierdzi, że państwo powinno budować fabryki, tak samo uważa Donald Tusk. Waldemar Pawlak i PSL nigdy z tego państwa, które powinno budować fabryki, wychodzić nie chciał. SLD? Zawsze uważało, że to państwo powinno budować fabryki. Jest taki dowcip z lat 70. Sekretarz partii przyjeżdża na wieś i mówi: "Towarzysze chłopi, zbudujemy wam chodniki". Na sali cisza. "Zbudujemy wam ulice". Cisza. "Towarzysze, zbudujemy wam dom kultury". Cisza. "Towarzysze chłopi - most wam postawimy". Na co podnosi się głos z końca sali: "Towarzyszu sekretarzu, rzeki u nas nie ma". "Rzekę, k..., też postawimy". I mnie się wydaje, że wszyscy politycy obiecują, że nam rzekę wybudują: to, co mówią, jest odrealnione, a ich spory międzypartyjne są z kosmosu. To, co robi Prawo i Sprawiedliwość, to jest odwoływanie się do mentalności PRL-owskiej. Tak samo robi PO. Do tego Platforma jest partią konserwatywną w sprawach światopoglądowych, a populis-tyczno-roszczeniową w sprawach gospodarczych. Powtarzam: nie miałbym z kim pracować w Sejmie.
- Donaldowi Tuskowi udaje się pracować, i to drugą kadencję, z prawie tymi samymi ludźmi.

- Tusk znakomicie funkcjonuje tylko wtedy, kiedy jest w sporze z Jarosławem Kaczyńskim. Kiedy mu Kaczyński nie daje paliwa, to się okazuje, że jest politykiem mało ciekawym. Tak jak to było w czasie jego ostatniego wystąpienia programowego w parlamencie. Właściwie bez ikry. I jeszcze przykrość Tuskowi sprawił Kaczyński, bo zabronił swoim ludziom zadawać pytania i premier nie miał możliwości rozkręcenia się. Dlatego musi się popisywać "wiedzą" w innych dziedzinach. Bo czym ostatnio się premier zajmuje? Komentuje mecz Polska-Anglia, techniczne problemy niedoróbki dachu nad stadionem. Właściwie komentuje wszystkie wydarzenia - i mam takie wrażenie, że kiedy patrzymy na media, to powinniśmy wściec się, bo oto politycy zabrali nam nasze poletko. Bo to my, Polacy, powinniśmy komentować takie wydarzenia, a nie oni. A tu wychodzą przed kamery kolejni ministrowie i komentują rzeczywistość. Oni zapomnieli, że są od podejmowania decyzji, rozwiązywania problemów - na tym polega zarządzanie czymkolwiek, a zarządzanie państwem jest sto razy trudniejsze. Niestety, w PO nie ma woli, żeby podejmować jakiekolwiek decyzje, zmusić się do jakiegokolwiek zarządzania.

- Kiedy się podejmuje decyzje, trzeba brać odpowiedzialność.

- Policja, sądy, urzędy skarbowe - wszędzie widać nieobecność państwa, które jest dramatycznie słabe. Rezygnuje z zarządzania, monitorowania procesów, które się dzieją. Mar- twota. Dużo się tylko ludziom obiecuje. Moim zdaniem wygląda to tak: mnóstwo młodych ludzi siedzi i robi analizy dla rządu, co się lepiej sprzeda. Szukają sposobów na poprawienie słupków w sondażach, bo w partiach nie ma myślenia o państwie, o jego modernizacji, budowaniu potęgi czy zamożności polskiego społeczeństwa - jest tylko PR, PR i jeszcze raz PR.

- Czysty populizm?

- Tak, bo jesteśmy społeczeństwem, które przez lata funkcjonowało w systemie totalitarnym. Jesteśmy biedni, a bieda i cierpienie wykrzywiają ludzi, demoralizują ich jeszcze bardziej. W związku z tym populizm jest czymś, co cały czas trafia na podatny grunt.

- Wszystkie środowiska stają się populistyczne, nawet środowisko naukowe?

- 20 lat w wolnej Polsce, 30 lat po Sierpniu, a ja mam wrażenie, że wszystko spsiało. Kiedyś tytuł profesora oznaczał rzetelną wiedzę z dziedziny, którą reprezentował. Był osobą publicznego zaufania.

- Autorytet.

- I on mógł być z SLD, z PiS, od Korwin-Mikkego, ale jak przychodziło do debaty i on był specjalistą od prawa, to się rzetelnie swoją wiedzą posługiwał. Teraz mam wrażenie, że słowa "rzetelność" i "przyzwoitość" przeszkadzają w życiu publicznym.

- Był Pan w wielkiej polityce, kiedy Polska się zmieniała.

- I dlatego mnie śmieszy, kiedy słyszę to, co mówi Donald Tusk, że mamy w państwie trudną sytuację. Dramatyczną to mieliśmy my, za rządów Tadeusza Mazowieckiego: dramatycznie pusta kasa, nawet z wartością ujemną, kolosalna hiperinflacja, i sytuacja, kiedy nie było wiadomo, czy nie powstanie partyzantka służb bezpieczeństwa. Nic nie było pewne. Sejm kontraktowy, o którym się przez lata mówiło obraźliwie, urasta dziś do rangi tytana pracy, bo to ci posłowie zbudowali fundament wolnego państwa. I kiedy słyszę, jak Tusk mówi, że polskie społeczeństwo interesuje tylko "ciepła woda lecąca z kranu", to we mnie wrze. I ciśnie mi się na usta najgorsze słowo, które znam ze swojego robotniczego podwórka. To Gomułkę przypomina. Nawet nie Gierka, jeżeli w taki sposób mówi się o oczekiwaniach polskich obywateli. To jest tak dalekie od naszych ambicji, że się płakać chce. Musi się coś wydarzyć, żeby to wszystko pękło.
- Co takiego?

- Ta druga strona, która nie jest w parlamencie i nie pobiera pensji, musi się wkurzyć. I zacząć tupać. Politycy nie są tytanami walki, to nie są "faiterzy". Trzeba nimi wstrząsać i krzyczeć głośno: "Mówcie do rzeczy".

- Dlatego Pan w publicznych wypowiedziach klnie?

- To, co myślę, mówię często w sposób radykalny. Często świadomie, bo to słowo - ostre, wulgarne - czasami jest potrzebne. Bo bez tego słowa wchodzi się w jałowy spór. Politykom się wydaje, że jak nie podnosisz głosu, to jesteś słaby. W polityce obowiązują takie zasady jak w więzieniu: ten, który się nie stawia, jest frajerem - nie rzuca mięsem, nie walnie między oczy. A jak frajer, to się go wali po rogach! I myślę, że politycy patrzą na Polaków jak na frajerów.

- Ostatnio powiedział Pan, że Polacy nie idą w marszach niepodległościowych, i nie świętują, bo w tym czasie "zap..." w pracy.

- Uważam, że gdy używam ostrego słowa, które uchodzi za wulgarne, i to nie jest przecinek, tylko jest elementem podkreślenia pewnego dramatyzmu sytuacji, to mam do tego prawo. Bo dzisiaj rządzący zarezerwowali sobie prawo do tego, by na nas pokrzykiwać. Nie krzyczą w sposób ordynarny, ale krzyczą. Co rusz serwują nam półprawdy, co rusz pouczają i jesteśmy bezradni. Nie mamy, jako społeczeństwo, trybuny, żeby im odpowiedzieć. I dlatego z całym wyrachowaniem, na pytanie dziennikarza, jak odpowiedzieć na wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego na zjeździe Solidarności, kiedy wspominano wydarzenia sprzed 30 lat, odpowiedziałem: "Jarku, nie p..., nie było cię tam". Bo uznałem, że to słowo przecina. Bo jak odpowiedzieć na nieprawdziwe sugestie - mocno i ostro, by dotarło. Pamiętam czasy Solidarności" kiedy mieliśmy strajki, i kiedy były problemy w komuni- kacji między ludźmi. Najlepsi mówcy z naszego regionu nie byli w stanie dotrzeć do robotników. I kiedy zacząłem mówić ich językiem: "k...", "sp..." - to gasiłem te emocje w pięć minut. Nie wyobrażam sobie, by moje dzieci nie znały języka ulicy. Moje dziecko idzie na dyskotekę, w miarę bezpieczną, i dochodzi do zderzenia z jakąś agresją. Czy użyje języka: "Bardzo pana proszę, uprzejmie proszę, żeby się pan zachował przyzwoicie". Nie, bo stanie się obiektem agresji. A kiedy powie: "Pal gumę frajerze" - to gość się zastanowi, z kim ma do czynienia.

- Wulgaryzm w zwykłych rozmowach razi, a rzucanie mięsem publicznie jeszcze bardziej.

- Rozmawiałem wielokrotnie z prof. Janem Miodkiem, bo często się spotykam z młodzieżą i nie wiedziałem, jakiego w tych kontaktach użyć języka, opowiadając o tamtej epoce. Trudno opowiadać o więzieniu, nie opowiadając więziennym językiem. I 15 lat temu dostałem od Jana Miodka rozgrzeszenie: "Bez przesady. To są polskie słowa i jeżeli nie są używane zastępczo, jako przecinek, a zdanie jest gramatycznie zbudowane, i wiadomo do czego się odnosi, to spokojnie można rzucić mięsem". Choć muszę przyznać, że w więzieniu nie można było, ot tak, rzucić sobie "k...", bo współwięzień mógł pomyśleć, że się mówi o jego kobiecie, żonie, matce, siostrze. I to było obraźliwe. Dlatego trzeba było powiedzieć "k... twa": wtedy było wiadomo, że chodzi o jakąś tam, obcą k.... Żeby było jasne: nie jestem zwolennikiem nadużywania wulgaryzmów - bo wtedy w debacie politycznej tylko by "panienki" fruwały. Politycy mieliby nad nami przewagę mówiąc ostrym językiem. Ale my, społeczeństwo, mamy prawo do tego, żeby od czasu do czasu powiedzieć władzy: "A wy co, k..., rzekę nam chcecie budować?". Kiedy patrzę na to, co się dzieje na przykład w Trybunale Konstytucyjnym, to się we mnie krew gotuje. I kiedy wchodzą tam ludzie za zasługi partyjniackie, to środowisko prawnicze, uniwersyteckie, a także palestra powinni powiedzieć - ostro, zdecydowanie: "K..., co to jest?".

Rozmawiał ROBERT MIGDAŁ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski