- Czy pani wie, że spotyka się z „królem życia”, bankietów i zabaw?
- Słyszałam o Pańskich krakowskich szaleństwach…
- Proszę pani… To wszystko było i latami trwało. Słynne bankiety popremierowe to jedno. Bo jak to się mówi w teatrze, premiera premierą, szybko przeleci, a potem jest BANKIET. A wieczorami, po spektaklu operetkowym śpiewałem w krakowskich lokalach: „Warszawiance”, „Kaprysie”, „Feniksie”, „Twardowskiej”. Co miesiąc w innym. Czasami z Iwoną Borowicką, wspaniałą krakowską śpiewaczką i cudowną koleżanką, prowadziłem bale, dancingi. Słowem, wiedziałem co to nocne życie. Niejedno człowiek widział: kto przychodzi z nie swoją żoną albo nie swoim mężem, jak się bawią krakowscy notable. Na wołowej skórze można spisać i to w kilku tomach. Ach, te czasy młodości… No więc wiedziałem, co to znaczy bankietować.
- Ponoć oprócz Pana był w każdym lokalu jeszcze jeden „król życia”…
- O tak, oczywiście: PORTIER. To on był tym, który decydował kogo wpuścić. A tłumy chętnych były zawsze. No i miałem też chicagowską przygodę rozrywkową - poproszono mnie o poprowadzenie tradycyjnego od lat w Chicago Wielkiego Balu Krakowa. Gościli na nim już m.in. Anna Dymna, Jacek Wójcicki, Zbigniew Wodecki, Skaldowie, Anna Treter, Leszek Mazan, Mieczysław Czuma i Zygmunt Konieczny. Zabrałem ze sobą zespół, pięknie śpiewającą dziewczynę, czyli Edytę Piasecką, dziś śpiewaczkę Teatru Wielkiego, sam też miałem śpiewać i ruszyłem podbijać Chicago. Razem z Jankiem Nowickim, którego też zaproszono. Bal organizowany jest przez Towarzystwo Przyjaciół Krakowa, zwykle gromadzi kilkuset rodaków z Krakowa, urodzonych czy studiujących tu w młodości. Czy pani wie, że po balu poszliśmy jeszcze pośpiewać i spotkałem wielu kolegów, którzy pamiętali mnie z Krakowa. Zarobiłem wtedy niezły grosz na śpiewaniu. Potem jeszcze raz prowadziłem taki bal, a przed rokiem wielki sukces odniosła tam Marta Bizoń.
- Wróćmy do Pańskich dzisiejszych „ekscesów”. Dziś też Pan się nie oszczędza, publiczność ponoć uwielbia Pański wieczór żydowski „Gdybym był bogaty”.
- Oprócz mnie występują Bożenka Zawiślak, Dorota Helbin, Wojciech Habela oraz Paweł Bieńkowski - pianista. Program złożony jest z piosenek, dowcipów, szmoncesów. Ludzie nie chcą nas puścić ze sceny. Jeździmy z tym programem po Polsce, od 5 lat odwiedzamy regularnie Busko, graliśmy też w Kopalni Wieliczka. Uroczy wieczór. 17 stycznia zagramy w Krakowie.
- Jak wieść niesie jest Pan duszą towarzystwa i jak nikt opowiada w czasie tych programów dowcipy.
- W latach osiemdziesiątych w Teatrze Słowackiego szła sztuka Karola Wojtyły „Brat naszego Boga” w reżyserii Krystyny Skuszanki. Na tę sztukę waliły tłumy. Spektakl zaczynał się od słów śp. Wojtka Zientarskiego: „Skąd bracia przybywacie”. A tu, niespodziewanie, odpowiada wycieczka, która przeciska się przed pierwszym rzędem: „Z Bochni, tylko pociąg się spóźnił”. Ale też zdarzyła mi się wpadka „dowcipowa”.
Otóż bywałem kilkakrotnie jako uczestnik Festiwalu im. Kiepury w Krynicy. Po występach, na bankiecie - znów te bankiety - brałem gitarę i tak, przy wódeczce, grałem i śpiewałem. Pamiętam, że za którymś razem siedziała obok mnie wielka gwiazda, dziś niestety nieżyjąca Ksenia Grey. Zaczęła wspominać, mówiła, że śpiewała z Włodzimierzem Kotarbą, również wspaniałym śpiewakiem. Oboje już dziś mieliby grubo ponad setkę. I mnie się wyrwał niestosowny dowcip: „No tak, słyszałem, że śpiewaliście na otwarciu Barbakanu”. Jak tylko to powiedziałem, od razu zrobiło mi się głupio. Przeprosiłem, ale Ksenia na szczęście miała poczucie humoru.
- A wszystko zaczęło się prawie pięćdziesiąt lat temu…
- Aż nie chce mi się wierzyć. W ubiegłym roku, właśnie w Krynicy, podczas Festiwalu im. Jana Kiepury dyrektor Bogusław Nowak urządził mi z niewielkim wyprzedzeniem, koncert jubileuszowy 50-lecia pracy artystycznej. Chwalić Boga, etatowo jestem związany z Operą Krakowską od 1968 roku, ale wcześniej współpracowałem zarówno z operą jak i operetką. Feta była wspaniała. Podczas koncertu śpiewali: Beata Rybotycka, Jacek Wójcicki, Bożena Zawiślak-Dolny, Michał Kutnik i ja. Dostałem nawet batutę, którą Opera obdarowuje zasłużonych śpiewaków. Śpiewaliśmy z Bożenką m.in. Duet z „Księżniczki czardasza”, oczywiście wykonałem „Jesienne róże”, które tak kocha publiczność. Koncert wypadł fantastycznie, choć upał był nieludzki, bo ponad 30 stopni. Ale nikt nie zemdlał, jubilat też się trzymał dzielnie, a publiczność krynicka, jak zwykle - fantastyczna. Pijalnia była pełniusieńka widzów, nawet miejsc brakowało.
Dzień wcześniej, w ramach „Hejnału” o dwunastej w południe, w muszli koncertowej na deptaku śpiewałem nieśmiertelne „Brunetki, blondynki”, a potem było spotkanie z publicznością. Oczywiście akompaniowałem sobie na gitarze - ona jest nieodzownym moim towarzyszem muzycznym. Podczas koncertu grała też absolutnie fantastyczna Krakowska Młoda Filharmonia pod dyrekcją Tomasza Chmiela.
- Może Pan wymienić choć niektóre ukochane spektakle, w których grał i śpiewał?
- Było ich naprawdę wiele, proszę zwrócić uwagę, że prawie 50 lat „zatruwam” życie publiczności… Na pewno zawsze będę wspominał „Hrabinę Maricę”, gdzie tańczyliśmy wraz z Iwoną Borowicką. Nie mogę pominąć „Opowieści Hoffmanna” w reżyserii nieodżałowanego Bohdana Hussakowskiego - tam miałem chyba największe brawa za partie solowe, taneczne. A jeszcze „Księżniczka czardasza”, „Carmen”, „Skrzypek na dachu” - proszę pani, nie zdążę wymienić. Dużym moim sukcesem był „Carewicz”, którego śpiewałem też po niemiecku, na tournee po Niemczech. Krótko mówiąc: śpiewałem w największych tytułach operowych i operetkowych i kawał świata zjeździłem z przedstawieniami. Występowałem na scenach teatrów Szwajcarii, Francji, Włoch, Holandii, Niemiec, Stanów Zjednoczonych i Izraela.
- W swoim dorobku artystycznym ma Pan ponad 40 ról, przypomnijmy niektóre z nich.
- To między innymi Norman w „Łucji z Lammermooru” Donizettiego, Dancairo w „Carmen” Bizeta, Spoletta w „Tosce”, Janczi w „Wiktorii i jej huzarze”, Iwan w „Carewiczu”. Bóg dał a talent dopomógł, że jestem obdarzony zmysłem scenicznego komizmu i sprawdzam się w rolach charakterystycznych.
A czy zna pani opowieść o Tadku Hołuju i Karolu Wojtyle? Pewnie pani nie zna. Tadek Hołuj, znany z lewicowych poglądów, Tadek Kwiatkowski, nasz znakomity literat i Karol Wojtyła przyjaźnili się. Pewnego razu Wojtyła oznajmił przyjaciołom: kończę z aktorstwem, idę za głosem powołania. - Nie wygłupiaj się Karol, mówi Hołuj, papieżem i tak nie zostaniesz. Na co odzywa się Wojtyła: A jak zostanę, to ty zmienisz poglądy? Ponoć pierwszy list z Watykanu do Hołuja brzmiał: „Tadziu, ja swoje zrobiłem, a ty?”
- A gdzie Pan baluje w tym roku w sylwestra?
- Grzecznie, w domu, z rodzinką.
- Nowy Rok za pasem, ma Pan jakieś skryte marzenia?
- Zdrowym być, bo zdrowia nigdy dość. A poza tym chciałbym, żebyśmy choć raz zagrali nasz żydowski program w Krynicy, gdzie kilkakrotnie brałem udział w Festiwalu im. Jana Kiepury.
Drodzy Czytelnicy! Do zobaczenia już w następnym roku. Ma w dacie „7” - będzie szczęśliwy!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?