Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Frankenweenie

Redakcja
Tim Burton jest twórcą, któremu najlepiej wychodzi opowiadanie bajek. Bajek wyjątkowych. Takich, w których treść dorosła miesza się z infantylną fantasmagorią.

Rafał Stanowski: FILMOMAN

Problem jednak w tym, że każdy kiedyś dojrzewa. Ponad 50-letni dziś reżyser długi czas cierpiał na trudne do wyleczenia spoważnienie. "Planeta małp”, "Dużą ryba” czy "Alicja w Karinie Czarów” pokazywały dobitnie, że Burton zgubił drogę, którą się poruszał w latach 90. Skończył definitywnie z kręceniem niszowych filmów, jak "Edward Nożycoręki” czy "Sok z żuka”. Próbował odnaleźć się w świecie superprodukcji, w którym drogę artystyczną wyznaczają dolary i słupki oglądalności, a nie kreatywność twórczej wyobraźni. Sprasowane i dostosowane do potrzeb masowej widowni scenariusze okazały się gwoździem do trumny, w której zamknięto artyzm Burtona. Przekonywały o tym niedawne "Mroczne cienie”, które przypominały wypłowiałą kalkę z dawnych filmów amerykańskiego twórcy.

Burton, krytykowany z lewej i prawej, wypunktowany przez krytykę, zdecydował się na ryzykowny pomysł. Sięgnął tam, skąd pochodzi, do swoich artystycznych korzeni. Postanowił odkurzyć swój dawny film, krótkometrażówkę z roku 1984, którą zdobył międzynarodowe uznanie. Oglądamy wariację (i to z naciskiem na słowo "wariat”) historii opisanej we "Frankensteinie” przez Mary Shelley. To nie jest jednak szkolna adaptacja. Burton kocha przepuszczać pomysły przez maszynę popkultury, wypluwając oryginalne, czasami dziwaczne, postmodernistyczne twory. Dlatego zamiast monstrum z wielką głową mamy pozszywanego nicią pieska, który także został wskrzeszony z martwych.

Nie liczmy jednak na bajeczkę dla grzecznych dzieci, w której wszyscy będą się kochać. Burton kocha styl braci Grimm, nasycony mrokiem, gotycką grozą, egzystencjalnym niepokojem. Wystarczy przypomnieć sobie, jakie dreszcze wywoływały filmy reżysera "Jeździec bez głowy”, "Charlie i fabryka czekolady” czy "Gnijąca panna młoda”. Ten ostatni tytuł warto sobie zresztą odświeżyć. "Frankenweenie” z 2012 został nakręcony w podobnej technice, wykorzystuje tradycyjną animację poklatkową. Film nie przypomina jednak polskich potworków, które powstają ciągle w naszej zdeprecjonowanej szkole filmu animowanego. Burton nasycił wizję najnowszą technologią, od efektów komputerowych po obraz 3D. Dzięki temu film ma posmak dawnego kina, budzi sentyment i nostalgię, ale nie wygląda archaicznie. Podobny zabieg zastosowali niedawno twórcy głośnej "Koraliny”, z równie spektakularnym efektem.

"Frankenweenie” łączy pozornie sprzeczne emocje. Z jednej strony ujmuje nas bajkowością, przypominając znakomite animacje z czasów dzieciństwa, w których – dosłownie i w przenośni – dominowały pluszowe pomysły. Z drugiej – dojrzałość języka filmowego, którym operuje Burton, przyciąga uwagę widza z dowodem osobistym. Ta mieszanka sprawia, że najnowszy obraz Amerykanina działa mocniej niż czekolada na Charliego. Burton potrafi opowiadać najpiękniejsze bajki na świecie.


FOT. DISNEY

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski