Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Fryzjer, Krasula i podkowy

Leszek Mazan
Pierwszym, który opisał Kraków nie widząc go nigdy na oczy był w roku 965 kupiec arabsko-żydowski Ibrahim ibn Jakub: „Karakou to miasto wielkie i bogate, o wielu ulicach i placach, otoczone wzgórzami, na których krzewi się winorośl”.

Pochlebne recenzje wystawiali nam przez wieki przybysze z innych stron świata. Wśród Rosjan zdania były podzielone: Ilja Riepin zachwycał się okrutnie („Ileż wspaniałego gotyku przed oczami!”), Okudżawa śpiewał o nas wspaniałe piosenki, car Mikołaj I pochylał z szacunkiem głowę („Miasto stworzone na stolicę”), ale Lenin – jeśli wierzyć Sołżenicynowi – uważał Kraków za zapyziałą galicyjską dziurę.

Wydawać by się mogło, że już nic oryginalnego napisać o prastarej stolicy Piastów i Jagiellonów nie można. Z tym większym wzruszeniem przeczytałem świeżo wydaną przez wydawnictwo „Fronda” książkę Paula M. Levitta „Fryzjer Stalina”. Napisana jest według wzorca „Jak sobie mały Jojne wyobraża wojnę”. Fryzjer – Żyd z Tirany, który dzięki protekcji pasierba – enkawudzisty – opiekuje się wąsami Stalina, jest człowiekiem gołębiego serca, co nie zmienia faktu, że marzy o poderżnięciu gardła „najbliższemu współpracownikowi Lenina”. Motywacji dostarcza codzienna obserwacja radosnego życia mieszkańców Kraju Rad w latach 30. ub. wieku.

By zapewnić autorowi odpowiednią porcję informacji los pozostawia na długo w spokoju wąsy Stalina, goniąc rodzinę golibrody od Moskwy do Tbilisi, od Wysp Sołowieckich po ukraińskie chutory. Drugi pasierb fryzjera, kowal Paweł, mistrz w rzucaniu podkowami, we wrześniu 1939 r. trafia wraz z Armią Czerwoną do Rzeszowa, gdzie kradną mu krowę imieniem Krasula. Poszukiwania po oborach, w których polscy chłopi obok bimbrowni poukrywali złote krucyfiksy, kielichy i święte księgi zabrane z miejscowych kościołów i synagog, nie dają rezultatu. Ślady prowadzą do Krakowa.

Paweł bieży dziarsko z rosyjskiego do niemieckiego sektora, gdzie szczęśliwy traf pozwala mu stanąć do pojedynku z mistrzem Wehrmachtu w podkowach. Zawody odbywają się na „dużej łące” (Błonia?), zaś w pierwszym rzędzie, wśród hitlerowskich dygnitarzy zasiadają generalny gubernator Hans Frank i jego źle ubrana małżonka, pachnąca na milę perfumami, apodyktyczna Brygitte. Małżeństwo sponsoruje pojedynek, chcąc przypochlebić się Führerowi, dbającemu o morale żołnierzy. Przed zawodami generalny gubernator ściska prawicę niemieckiego mistrza Ernsta Bauera, na Rosjanina – jak mówią Czesi – kaszle.

Paweł jednak wygrywa, dopingowany przez Polaków. Frank każe wiwatującym opuścić boisko, podaje jednak Pawłowi rękę, a przed Bauerem tylko strzela obcasami. Kowal wraz z kochanką, po wcześniejszej nieudanej próbie dotarcia z Krasulą przez pobliską granicę do Rumunii, rezygnują z towarzystwa krowy i proszą gubernatora o dwa bilety z Krakowa do Bukaresztu. – Bardzo chętnie – odpowiada Frank i załatwia im miejsca w pierwszej klasie do Mauthausen.

Końca powieści nie zdradzę, dodam tylko, że gardło poderżnięto nie tylko Stalinowi i że tak w ogóle to Kraków wszystkim się podobał.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski