Salon pod gruszą
- A któż to się Pana przestraszył?! - załamała ręce Gospodyni
- Jakiś Gall Anonim...Przysłał mi facet do urzędu pisemko. Sprawa ważna, bo chodziło o bezpieczeństwo, policję itp. Z tego, co i jak napisał widać, że człowiek inteligentny, spostrzegawczy, dowcipny i niejedno ma do powiedzenia. A że list przyszedł pocztą komputerową, to odpisałem - chciałem wiedzieć, z kim mam do czynienia...
- Ale on pewno nie chciał i się więcej nie odezwał - zauważyła przytomnie Gospodyni...
- Nie, nawet się odezwał, ale nazwiska nie podał. Dał mi tylko parę dobrych rad, jak mam różne rzeczy pozałatwiać. Uśmiałem się, bo facet mi zarzuca, że w naszym urzędzie stale wszystko chwalą, chociaż nie ma czego. A tymczasem na moim biurku leżą listy od "pokrzywdzonych", którzy się skarżą, że ciągle szukamy tylko dziury w całym, a oni są przecież tacy wspaniali!
- Przecież to normalne - jak się prawdę mówi, to zawsze ktoś się będzie czuł pokrzywdzony. Ale się Pan chyba tym nie przejmuje? - dociekał Nauczyciel.
- Nie, bo widać, że facet ani siebie nie szanuje, ani mnie. Siebie, bo boi się podpisać pod tym, co myśli, a mnie, bo sądzi, że moje słowo jest szmaciane. Chociaż się zastrzegam, że nazwisko jest wyłącznie do mojej wiadomości, i tak mi nie wierzy. To i ja go poważnie traktować nie będę.
- Ale w gruncie rzeczy szkoda...- wtrącił Nauczyciel
- No szkoda, bo widać, że gostek niegłupi i jak by się zaangażował w coś pożytecznego, to by wszystkim na dobre wyszło. Ale jak się ktoś własnego cienia boi, to, niestety, nie jest partnerem ani do roboty, ani do gadania. BAR