"Dziennik" na antypodach: dzień drugi i trzeci
Już prawie zapomniałem o kierowcy, który wiózł mnie w miniony wtorek z lotniska do wioski dziennikarskiej. Mężczyzna zupełnie się pogubił, więc krążyliśmy po mieście kilkadziesiąt minut, wreszcie wjechaliśmy do najpilniej strzeżonej strefy w Parku Olimpijskim, gdzie kazano nam wysiąść z samochodu i przeszukano wszystkie bagaże. Dopiero wtedy kierowca własnego samochodu, wynajętego na potrzeby komitetu organizacyjnego igrzysk, przyznał się, że kompletnie nie wie, jak się teraz poruszać. Dwa tygodnie przed olimpiadą zrobiono wprawdzie ochotnikom szkolenie, ale tuż po nim pozamykano niektóre drogi, z innych zrobiono ulice jednokierunkowe, a im zapomniano o tym powiedzieć.
Z pewnością wielki wpływ na brak korków ma fakt, że aż 15 konkurencji odbywa się w jednym miejscu, czyli Parku Olimpijskim. Wystarczy dojechać na obrzeża i delektować się spacerem po bulwarze łączącym wspaniałe obiekty. W sobotę odbyłem taki marsz do Aquatic Center ramię w ramię z szefem komitetu organizacyjnego igrzysk, Michaelem Knightem. Postawnego mężczyznę łatwo wyłowić z tłumu, gdyż trzech idących przy nim ochroniarzy jest mikrej postury. Ludzie wołali: "Hej, Mike, dziękuję ci za olimpijski ogień", a on uradowany ściskał im dłonie. Zapytałem Knighta, czy nie obawiał się, gdy podczas ceremonii otwarcia znicz zatrzymał się nad jego głową na kilka minut, zamiast na planowane 20-30 sekund. Rzucił ze śmiechem: "Dobre pytanie", jak człowiek, który woli niczego nie odpowiedzieć, ale na wszelki wypadek chce dowartościować rozmówcę.
Uprzejmość Australijczyków przybiera nie spotykane gdzie indziej rozmiary. By nie wyjść na gbura, bez przerwy trzeba wyrzucać z siebie to "G'Day" (skrót od "Good Day", czyli w Europie "Good Morning"). Łapię się na tym, że mówię to przy byle okazji, choćby wsiadając do autobusu.
Z reguły podróżowanie trwa nie dłużej niż pół godziny. W poniedziałek jednak wyruszę do najdalej oddalonego od Sydney obiektu (60 km) - Penrith Whitewater Stadium. Tam mieszkają i startują nasi kajakarze górscy. Dotychczas byli trochę w cieniu i nikt się nimi nie interesował. Nawet w polskiej misji olimpijskiej nie potrafiono znaleźć numeru telefonu do ich hotelu. Dziś się może wszystko zmienić, bo Krzysztof Bieryt ma szansę na medal w C-1. Po dwudniowej mizerii w wykonaniu naszych sportowców (z wyjątkiem koszykarek) czas na polski G'Day.
Krzysztof Kawa
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?