Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdy budzą się demony

Redakcja
Nie zawsze wielki temat wymaga wielkiej oprawy. Roland Joffe, autor głośnej „Misji”, w najnowszym filmie „Gdy budzą się demony” postanowił opowiedzieć o powstaniu organizacji Opus Dei. I poległ pod stosem wybuchów, wystrzałów i pocałunków.

Rafał Stanowski: FILMOMAN

Angielski reżyser buduje opowieść na kilku planach. Śledzimy mężczyznę w sile wieku, który stara się napisać książkę o Josemarii Escrivie, twórcy Opus Dei. W tym celu próbuje się skontaktować z ojcem, który – jak pamięta – w młodości spotkał Escrivę. Za sprawą ich relacji przenosimy się w czasy hiszpańskiej wojny domowej, by śledzić dramatyczne losy ludzi zawieszonych między życiem a śmiercią.

Na papierze brzmi to może interesująco. Niestety, Joffe zamiast budować opartą na faktach opowieść o twórcy słynnej organizacji, którego Jan Paweł II uznał świętym, utyka w morzu konfabulacji. Escriva okazuje się bohaterem drugiego planu, narysowanym mocno sztampowo, księdzem przepełnionym miłością do świata, pozbawionym jakichkolwiek filozoficznych rozterek. To nie wnikliwy portret, a epitafium, napisane do tego w sposób wyjątkowo oczywisty.

Osią dramatu staje się nieszczęśliwa miłość ojca głównego bohatera do pewnej Węgierki, którą zagrała czarnooka Ukrainka Olga Kurylenko, znana m.in. z występu w Bondzie „Quantum of Solace”. Partneruje jej Wes Bentley, jeden z młodych gniewnych Hollywood. Papierowa postać nieszczęśliwie zakochanego zdrajcy, którą kreuje, nie pozwala w żaden sposób rozwinąć skrzydeł. Bentley poprzestaje na atakowaniu widzów groźnym spojrzeniem spod gęstych brwi – aktor mógłby grać Drakulę. W efekcie jego postać, która miała wzruszać, nie budzi specjalnych emocji.

Joffe chyba czuł, że coś z tym filmem jest nie tak. Wszak jest autorem tak głośnych obrazów, jak „Misja” czy „Pola śmierci”, laureatem wielu nagród i postacią wyjątkowo ciekawą, co udowodnił podczas pobytu w Krakowie na trwającym do niedzieli festiwalu Off Plus Camera. Wygląda na to, że brak tempa i napięcia próbował ratować licznymi scenami batalistycznymi nakręconymi z rozmachem przez Gabriela Beristaina oraz bombastyczną muzyką Stephena Warbecka, która dosłownie zalewa uszy. Ten miszmasz po godzinie projekcji staje się trudny do przełknięcia. Tym bardziej że im bliżej finału, tym więcej landszaftowych widoczków, które mogłyby posłużyć jako inspiracja dla fotoplastyki.

Film „Gdy budzą się demony” utyka w czarnej dziurze – z jednej strony reżyser starał się stworzyć kino autorskie, z drugiej pozwolił się ponieść pozbawionej głębi batalistyce, być może pod dyktando producenta, który w ten sposób zamierzał zrobić lepszy interes. W efekcie obudzono filmowego demona, który może tylko skutecznie odstraszyć widzów.


Fot. Monolith

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski