MORPHINE "The Night"
Ten człowiek jest smutny. Ma smutny glos - stwierdził jeden z moich znajomych po usłyszeniu tej płyty. Właściwie powinien był użyć czasu przeszłego, bo człowiek o smutnym głosie - Mark Sandman, wokalista zespołu Morphine, zmarł na scenie na atak serca w październiku ubiegłego roku. Znajomy zdążył jeszcze być na jednym z ostatnich koncertów z jego udziałem. Album The Night, zawierający material przygotowany przez wszystkich członków zespołu, ukazał się już po śmierci najważniejszej w nim osoby i dedykowany jest jej pamięci. Jak zwykle w takich przypadkach, słuchając zapisanej na płycie muzyki, trudno opanować dziwny metafizyczny dreszczyk - wszak jest to swoiste przesłanie zza grobu. Nie należy jednak interpretować niczego zbyt dosłownie. Sandman nie popelnił samobójstwa, tematyka takich pożegnalnych utworow jak Take Me With You czy Rope On Fire jest najprawdopodobniej zwykłym zbiegiem okoliczności, chyba że artysta przeczuł w jakiś sposób swoje rychłe odejście. Ale tego nie dowiemy sie już nigdy.
Przyznam się, że dawno już nie słuchałam muzyki, jak ta, którą tworzy (tworzyło?) Morphine. Letni czas raczej nie sprzyja prawidłowemu odbieraniu dzieł przesyconych melancholią. Tak się jednak zabawnie złożyło, że kiedy włączyłam The Night _po raz pierwszy, mimo wczesnego popołudnia było bardzo ciemno - na zewnątrz szalała burza. Może właśnie dlatego płyta od razu mi się spodobała. Bo zdecydowanie należy ona do gatunku, którego najlepiej słucha się nocą. Nie sprawdza się absolutnie w pracy, w podróży i we wszystkich innych okolicznościach, kiedy potrzebujemy sporej dawki adrenaliny.
Płytę rozpoczyna tytułowy _The Night. _Bardzo ładny, ascetyczny__i przesycony smutkiem. Potem wszystko nabiera dynamiki - _So Many Ways, Souvenir z charakterystycznym saksofonem wychodzącym na pierwszy plan, A Good Woman Is Hard To Find, no i przede wszystkim - Top Floor, Bottom Buzzer, _będący wspomnieniem jakiejś szalonej imprezy. Atmosfera uspakaja się ponownie przy moim ulubionym _Rope On Fire, by eksplodować na nowo w I`m Yours, Youre Mine. _Jeszcze _The Way We Met - taka antypieśń miłosna z bardzo prostym i fajnym tekstem - i już właściwie wszystko się kończy, rozpływa i oddala wraz z ostatnimi dźwiękami Take Me With You. _Trudno wskazać na _The Night _słabe punkty - może jedynie zbyt długi i monotonny _Like A Mirror, _przypominający nieco klimaty z ostatniego albumu Waitsa.
Szkoda. Szkoda czasem, że noc - nawet najdłuższa - zawsze się kończy. Szkoda, że Mark Sandman nie zaśpiewa już nigdy w Morphine. I choćby dlatego warto kupić sobie właśnie tę płytę - żeby ją mieć, jak się to mówi, _na pamiątkę. Stanowi bowiem doskonałą kwintesencje tego, czym ten zespół był w latach dziewięćdziesiątych mijającego właśnie stulecia.
BEATA CHOMĄTOWSKA
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?