MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Gdy świadek się myli

Redakcja
Skazany czy winny? Czasem to nie to samo. Co roku w Polsce około 50 osób otrzymuje odszkodowania z tytułu niesłusznego skazania i aresztowania.

Historie z paragrafem

Bicie, opluwanie, zmuszanie do picia chemikaliów i wykorzystywanie seksualne - to była codzienność. Tak opisywał swą czteroletnią gehennę Tomasz K., skazany prawomocnie na 15 lat więzienia za zabójstwo, którego nie popełnił. Lekko upośledzony umysłowo mężczyzna miał w 2002 r. zabić dziesięcioletniego chłopca w Lisewie pod Malborkiem, zadając mu 17 ciosów nożem. W trakcie śledztwa przyznał się zresztą do tej zbrodni. To wystarczyło do skazania, choć dowody nie potwierdzały jego winy. Po kilku latach K. opowiadał, że przyznał się, bo kuszono go obietnicą, że trafi do szpitala, gdzie będzie się leczył. Wielokrotnie próbował popełnić samobójstwo. Łykał tabletki psychotropowe, podcinał sobie żyły, próbował powiesić się na szaliku. Nadzieja pojawiła się w 2005 r., gdy po zabójstwie innego chłopca pod Pruszczem Gdańskim policja schwytała 29-letniego mężczyznę z Tczewa, który także przyznał się do zabójstwa dziesięciolatka z Lisewa i dokładnie je zrelacjonował. Podał szczegóły, których prokuratura wcześniej nie znała.

Gdy ekspertyzy biegłych psychiatrów i kryminologów potwierdziły, że Tomasz K. może być niewinny, gdańska prokuratura wystąpiła do Sądu Najwyższego o zbadanie sprawy. W efekcie SN uchylił wyrok i skierował sprawę do ponownego rozpoznania. Kolejny sąd uniewinnił w 2008 r. Tomasza K.

To najgłośniejsza, lecz nie jedyna w ostatnich latach pomyłka sądowa. Ich główne przyczyny to: fałszywe zeznania świadków, błędy w śledztwie, mylne ekspertyzy biegłych i naruszenie zasady domniemania niewinności. Czasami dopiero po latach dowiadujemy się, jak było naprawdę.

W słynnej sprawie "wampira ze Śląska" wątpliwości - winni czy niewinni - pojawiły się dopiero po 20 latach od wykonania kary śmierci. W połowie lat 60. organy ścigania były bezradne wobec seryjnego mordercy, który zabił na Śląsku 14 kobiet i usiłował zamordować 6 kolejnych. Jedną z ofiar była bratanica Edwarda Gierka. Ostatnią zbrodnię "wampir" popełnił w 1970 r. Dwa lata później do milicji zgłosiła się kobieta, która powiedziała: "Szukacie wampira, a ja go mam w domu". Była to żona Zdzisława Marchwickiego. Aresztowano go, a wkrótce za kraty trafili jego bracia: Jan i Henryk, podejrzani o podżeganie do zbrodni.

W sprawie brakowało dowodów. Świadkowie zeznawali w śledztwie co innego niż podczas procesu. Tylko jedna z uratowanych kobiet rozpoznała Zdzisława Marchwickiego - ze stuprocentową pewnością, chociaż tzw. okazanie podejrzanego odbyło się siedem lat po zdarzeniu, a napaść miała miejsce wieczorem, w mgle. Uznano jednak, że kobieta jest wiarygodnym świadkiem.

Marchwicki miał napisać w celi pamiętnik dokumentujący zbrodnie. Współwięzień, informator milicji, wyznał po latach, że obiecano mu skrócenie wyroku, jeśli tylko nakłoni go do tego. Mimo że w pamiętniku roiło się od typowo policyjnych sformułowań: "przybyłem na miejsce zbrodni", "dokonałem zabójstwa", sąd uznał, że jest to jeszcze jeden dowód winy. Na koniec procesu zapytano Marchwickiego, czy jest mordercą. Odpowiedział: "Z tego, co słyszałem, czego się dowiedziałem, to tak". Uznano więc, że przyznał się do zabójstw. Skazano go na karę śmierci, podobnie jak jego brata, Jana. Obydwa wyroki wykonano. Ich brat Henryk, skazany na 25 lat więzienia, odzyskał wolność po 20 latach. Twierdził, że wszyscy trzej byli niewinni. Zapowiadał, że będzie domagał się rehabilitacji. Nie zdążył. Zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Podobno spadł ze schodów.
Kolejna sprawa. Wrzesień 1996 r. trzej zamaskowani i uzbrojeni w pistolety gangsterzy napadają na Andrzeja S., właściciela jednego z krakowskich kantorów. Biją go metalową rurką, grożą, że go zastrzelą, wciągają do czarnego bmw. Kradną mu 150 tys. zł, a potem zostawiają przykutego kajdankami do drzewa.

Cztery lata później katowiccy prokuratorzy oskarżyli o ten napad trzech członków gangu Janusza T., ps. "Krakowiak". Dwóch z nich przyznało się do winy. W śledztwie opowiedzieli o nim ze szczegółami, a w sądzie przeprosili właściciela kantoru za wyrządzone mu krzywdy. Ten słysząc ich słowa zdziwił się i stwierdził, że nie zna oskarżonych. Okazało się, że kilka lat wcześniej krakowska prokuratura oskarżyła o napad na niego dwóch innych mężczyzn. Jeden z nich został uniewinniony, drugi skazany prawomocnie na 10 lat. Kluczowym dowodem w procesie były zeznania pokrzywdzonego. Po ujawnieniu pomyłki Sąd Najwyższy uchylił wyrok wobec niesłusznie skazanego przez krakowski sąd.

Pomyłki sądowe to zmora nie tylko naszego wymiaru sprawiedliwości. Najlepiej ten problem zbadali Amerykanie. Z ich analiz wynika, że orzeczenia, w których doszło do pomyłki, stanowią w USA nawet około pięć proc. wszystkich wyroków. W Polsce danych o niewinnie skazanych na razie nikt nie zbiera, ale można założyć, że amerykańskie sądownictwo nie jest w znacznym stopniu gorsze od polskiego i podobne przypadki mogą u nas zdarzać się równie często.

EWA KOPCIK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski