Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdyby tak osa podsłuchała naradę

Paweł Kowal
Od Krakowa do Brukseli. Po berlińskiej deklaracji prezydenta Ukrainy, Petra Poroszenki, że popiera rozmowy o rozwiązaniu konfliktu ukraińskiego w tzw. formacie normandzkim, zagotowało się w Warszawie.

Rząd uznał, że deklaracje prezydenta Dudy, iż chce, żeby Polska uczestniczyła w rozmowach o uregulowaniu konfliktu w regionie, idą za daleko. Ewa Kopacz ogłosiła „kryzys” i wezwała ministrów na naradę. Tłem zamieszania była oczywiście kampania wyborcza. Polityka zagraniczna i bezpieczeństwo państwa zostały, jak dodatkowa lokomotywa, zaprzęgnięte do wyborczego pociągu.

Problem w tym, że to, co powiedział prezydent Ukrainy, nie było niczym nowym, a to, co postulował prezydent Polski powtarzane było od dawna przez polskich ekspertów i polityków wszystkich niemal partii. Dowcip zatem polegał na tym, że oprócz tego, żeby poszumieć w kampanii, nie było wiadomo o co w całej awanturze chodzi. Aż żal było patrzeć na członków gabinetu udających zafrasowanie, a nawet oburzenie. Aż komicznie było przyglądać się komentarzom popleczników rządu grających tę samą melodię.

Wyobraźmy sobie, że mały dron, powiedzmy wielkości osy, zaplątałby się do gabinetu pani premier i nagrałby kawałek narady bojowej. Byłoby to ciekawsze niż podsłuchy od Sowy i przyjaciół. Czy ministrowie powiedzieli pani premier, że tak naprawdę uważają tak samo jak prezydent Duda? A może naprędce wymyślali argumenty za rozmowami w formacie normandzkim i już od teraz będą go popierali?

A może pomilczeli, pogadali o następnej podróży pociągiem i się rozeszli? Sztabowcy to sztabowcy, ostatecznie są od kampanii i każde ich spotkanie podobne do innego: trzeba swojego szefa ozłocić w oczach mediów, by te przekazały to opinii publicznej, a przeciwnika ośmieszyć itd. Gdyby to było posiedzenie sztabu wyborczego w Kancelarii Premiera, to pewnie nikt by się nie zastanawiał nad tym, gdzie leży racja. Padłoby tylko pytanie ociec, pardon, „matuś, prać?” i reszta poszłaby jak zawsze. Ale do pani premier przybieżeli poważni z definicji ministrowie, którzy biedni musieli sobie zadać pytanie o sens całego przedsięwzięcia.

Włodzimierz Cimoszewicz, kiedy był marszałkiem Sejmu, podobno – do sprawdzenia – w czasie kampanii wyborczej nie zwoływał już izby, żeby nie robić wyborczego festynu z państwowych instytucji. Może należałoby to rozszerzyć na inne instytucje? Niech pani premier podróżuje koleją, próbuje zalewajki, niech jej pensja wpłynie na konto, ale Kancelarii Premiera lepiej dać na czas kampanii odpocząć od rozgorączkowanej ekipy, której porażka zajrzała w oczy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski