Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdzież się podziały święte Floriany

Andrzej Kozioł
Obyczaje. Niepostrzeżenie z naszych domów znikają powszechne dawniej akcesoria

Co bezpowrotnie znikło z naszych domów? Z pewnością skrobaczki do butów, umocowane tuż przed bramą. Były reliktem czasów, w których na krakowskich ulicach wszechwładnie panowało błoto. Nikt już też nie nosi kaloszy, a sama nazwa przylgnęła niczym gęste, gliniaste błoto, do wysokich gumowych butów. Kalosze rzeczywiste, kalosze, które jeszcze można było widzieć na ulicach tuż po wojnie, to płytkie gumowe ochraniacze na półbuty. Dzięki nim można było przebrnąć przez błotniste ulice, aby później suchym butem stąpać po dywanach i lśniących parkietach, dumie każdej pani domu.

Jeszcze czegoś zabrakło na bramach do krakowskich domów. Białych emaliowanych tabliczek z czerwonym krzyżem. Świadczyły, że właściciel nieruchomości wniósł opłatę na PCK, a więc - przynajmniej moralnie, jeżeli nie prawnie - zwolniony jest od dawania jałmużny. Domy, przeważnie małe, przedmiejskie lub zgoła wiejskie chałupy, zdobiły jeszcze inne tabliczki. Wytłoczony w blasze św. Florian, chłop na schwał, w fajermańskim hełmie, gasił na nich płonący miniaturowy domek. Też były świadectwem, tym razem obwieszczającym, iż realność jest asekurowana w fajerkasie, czyli - mówiąc współczesnym językiem - dom został ubezpieczony w towarzystwie ubezpieczeniowym.

Podejrzewam, iż plakietki te po trosze były traktowane jak amulet, jak święty obrazek. W końcu święty Florian, kiedyś zwany Tworzyjanem, stał na dziesiątkach małomiasteczkowych rynków. Zawsze taki sam - w rzymskim hełmie, w jednej dłoni dzierżył skopek, w drugiej chorągiew - miał bronić przed ogniem, jedną, obok powietrza, głodu i wojny, z elementarnych klęsk trapiących ludzi. Św. Florian z bramy swego imienia patronuje także Krakowowi, jednak nie zapobiegł licznym pożarom miasta, w tym ostatniemu, wielkiemu, który wybuchł w 1850 roku.

Kiedy, oskrobawszy buty z ulicznego błota, przeszliśmy przez bramę pod troskliwym wzrokiem św. Floriana, kiedy wspięliśmy się po schodach, często drewnianych, czekał nas przedpokój. Wprawdzie do wielu krakowskich mieszkań wchodziło się przez kuchnię, ale darujmy ją sobie... Przedpokój był strefą buforową pomiędzy powszechnie dostępnymi schodami (jeszcze nie było domofonów!) a intymnością mieszkania. To tutaj przyjmowano listonosza, domokrążców, inkasen- tów, posłańców. Ba, jak usłyszałem od babci, niektórym nie pozwalano nawet na przekroczenie progu. Kiedy zjawiał się z życzeniami stójkowy, kieliszek wódki wynoszono mu na ganek. Tak bywało jednak na drugim krańcu Polski, gdzie nie panował dobry cesarz, ale ruski car...

Przedpokoje bywały różne. Często, zwłaszcza w dużych mieszkaniach, po wojnie podzielonych pomiędzy kilka rodzin, zagracone.

Na ścianach wisiały blaszane wanienki do kąpieli niemowląt, drzemały staroświeckie rowery, po kątach tuliły się do ścian stare kufry i walizki. I prawie wszędzie wisiały płaszcze, kapelusze, futra rozsiewały naftalinową woń, zwiędłe parasole czekały na deszcz.

W przedpokojach wisiało jeszcze coś - kropielniczki. Metalowe, przywiezione ze świętych miejsc. Porcelanowe, niebiesko-różowe od naiwnych kwiatków. Drewniane ze szklanymi pojemniczkami na wodę święconą. Gliniane, ulepione przez wiejskich rzemieślników, kupione na odpustach. Z Chrys-tusami, Madonnami, aniołami. Kropielniczki nieomal wszechobecne, zazwyczaj suche, ale ze śladami nalewanej do nich kiedyś wody. Też prawie całkiem odeszły, jak plakietki ze św. Florianem, jak wieczne lampki czerwieniejące przed obrazami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski