Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Genesis. "A Trick Of The Tail”.

Redakcja
Widocznie coś ze mną nie jest do końca w porządku, bo od kilku już dziesięcioleci moją wyobraźnię wyjątkowo porusza tytuł pewnej płyty. Chodzi o album "Sztuczka z ogonem” ("A Trick Of The Tail”), który w 1976 r. wydał zespół Genesis.

Jerzy Skarżyński Radio Kraków: NIEZAPOMNIANE PŁYTY HISTORII ROCKA SUPLEMENT (68)

W poprzedniej opowieści, czyli tej o "Still Life” Van Der Graaf Generator wspomniałem, że owa grupa na początku swej wieloletniej działalności związała się z brytyjskim gentlemanem (był najpierw dziennikarzem sportowym) Tonym Strattonem–Smithem i z założoną przez niego w 1969 r. wytwórnią Charisma Rec. dla której nagrywały m.in. formacje The Nice, Rare Bird, Hawkwind, Refugee oraz (później) soliści Peter Gabriel i Julian Lennon. Tak się złożyło, że niewiele później, bo w 1970 r. z tą samą firmą związał się też inny band mający ogromny wkład w historię rocka – Genesis. To właśnie dla Charismy Genesis zarejestrował swoje najwspanialsze krążki, poczynając od drugiego, czyli od "Trespass”. Było to możliwe, bo Stratton–Smith, jak niewielu ludzi z branży rozumiał, że tworzenie ambitnej muzyki wymaga zaufania ze strony inwestorów i właściwie nie mieszał się do procesu tworzenia materiału, który miała opublikować jego wytwórnia.

"Sztuczkę z ogonem” zaczyna "Taniec na wulkanie” ("Dance On A Valcano”). Potężne uderzenie potężnie brzmiącego zespołu, który zrobił się mocno elektroniczny i zdominowany przez Phila Collinsa. I to wcale nie tylko za sprawą jego (świetnego zresztą) śpiewu, ale także tym, co i jak grał na bębnach. Dotąd dobry pałker zmienił się perkusyjne monstrum! Po tym pełnym dramaturgii otwarciu dostajemy się we władanie rozkołysanego i urodziwego tematu zdominowanego przez akustyczną gitarę Steve’a Hacketta. To balladowe, ale przy tym pięknie ozdobione syntezatorem przez Tony’ego Banksa "Entangled”. Perła! Dla odmiany opowieść o dziwnym stworzonku "Squonk” (3) – zaczyna się mocno i mocno kończy. A pomiędzy – też jest mocno. Szaleje wspaniale grający i głosujący (czyt. używający głosu) Collins, a reszta gra jak przystało na jeden z najlepszych zespołów świata. Natomiast "Mad Man Moon” (4) to urocza liryczna pieśń, której główną ozdobą są mellotronowe "smyczki” i fortepian. Cudo! No a potem (czyli na analogowej stronie "B”) mamy jeszcze: dość skoczne i melodyjne – "Robbery, Assault And Battery” z szaleńczym (sola) środkiem; spokojne, urodziwe i relaksujące jak delikatne uderzenia o brzeg fal – "Ripples”; prawie taneczna, ale przy tym absolutnie niebanalna opowieść o istocie (która kiedyś zamieszkiwała ziemię) i która ma dwie nogi z kopytkami, rogi oraz ogon (potrafi z nim robić różne dziwne rzeczy). To oczywiście utwór tytułowy krążka. A na koniec mamy jeszcze wielki i brawurowy popis instrumentalny o adekwatnym tytule – "Los Endos”. The end!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski