Czy nad ich dolarowym czekiem też zawisło Modrzejewskiego „Wolałbym nie” oraz jego uśmiech ciepły? Możliwe. I możliwe, że rozczarowani – zobaczyli, jak Modrzejewski niespiesznie podchodzi do swego marnego stolika na środku pokoju, siada na rozklekotanym zydlu, zapala świeczkę stojącą w lewym górnym rogu spękanego blatu, pieczołowicie kładzie i wierzchnią stroną dłoni, którą pisze, gładzi kartkę białego papieru, leżącą po lewej stronie książkę otwiera na stronie, na której skończył, ostrzy nowe gęsie pióro, wyciąga korek z kałamarza i czuje to, co dzień w dzień w takiej chwili. Że nie ma już lęku. Że niczego już nie ma, bo jest tylko on, krąg żółtego światła i słowa.
Na fotograficznym portrecie Modrzejewskiego widać tylko jego czoło, oczy i pół nosa. Resztę zasłania pierwsza strona jego rękopisu, co jest jak karty średniowiecznych kodeksów, jego na bieli litery niczym płaskorzeźby i cudowny inicjał na początku pierwszej linijki. Jest wiek XXI. Powtórzę: mamy XXI stulecie. A Modrzejewski – przepisuje ręcznie. Przepisuje, co kocha. „Chłopów” Reymonta, powieści Kraszewskiego i Sienkiewicza, „Pana Tadeusza” Mickiewicza.
Jak jego literaccy antenaci – mnisi w skryptorium średniowiecznego eremu na stronicach „Imienia róży” Umberto Eco, Bouvard i Pécuchet w pożegnalnej powieści Gustawa Flauberta, albo ten w opowiadaniu Melville’a tajemniczy Bartleby, co na każdy gest pojednania ze strony ludzkości odpowiada rytualnym „Wolałbym nie” – Modrzejewski, jak oni wszyscy, jest kopistą. Z tą tylko fundamentalną różnicą, że istnieje naprawdę. Tu, w środku sporego miasta, Bielska-Białej, w środku Europy, w środku cywilizacji gigantycznej, rozwiniętej kolosalnie, kolosalnie finezyjnej, pędzącej ku szczęściu.
Ktoś – czyli wszyscy, każdy, choćby ty – budzi się gdzieś. Daleko od Modrzejewskiego, bądź blisko – budzi się, bo telefon komórkowy, co nie tylko pływać, ale i mówić potrafi, pieje „Pobudka!”. Komuś elektroniczna szczoteczka do zębów sama zęby myje, toster sam mu tosty robi, mikrofalówka sama kiełbasę podgrzewa, a robot w ekspresie kawę parzy. Ktoś włącza pralkę, co sama pierze i rozwiesza. Ktoś tylko mrugając – skacze po milionie kanałów plazmowego telewizora.
Ktoś nie czyta, bo czyta internet, więc wie wszystko, wie i jak bułkę z masłem traktuje: że jutro ludzkość zacznie przeszczepiać głowy, że cząstki, pojutrze rozpędzone w wielkim akceleratorze pod Genewą do prędkości bliskiej prędkości światła, znów się zderzą i rozwikłają kolejną zagadkę wszechświata oraz że za tydzień polecimy na Marsa. Samochodem, który już nie potrzebuje kierowcy, bo kierownica sama się kręci i same przyciskają się pedały, ktoś jedzie do pracy, gdzie urzędowe pisma tworzy, spozierając na odpowiednie, wiszące w powietrzu klawisze.
Wieczorem zaś ktoś zakłada skomputeryzowany, bardzo na jego chęci czuły hełm – i oto jest w objęciach ukochanej aktorki, bądź dzielnym szeryfem na Dzikim Zachodzie. Po czym mówi do komórki: „Obudź mnie o szóstej”, na co ona: „Oczywiście, proszę pana. Dobranoc. Pięknych snów”.
Słowem, ktoś jest na czasie, z każdą kolejną dobą cywilizacji – coraz intensywniej na czasie. A Modrzejewski? Wolałby nie. I bogowie są łaskawi. Od 33 lat, od dnia, kiedy zaczął przepisywać – pozwalają mu być kolekcjonerem chrobotów gęsiego pióra pod płomykiem świecy. Więc jest. Kopiuje, co kocha, by nie zapomnieć. I żeby nie czuć lęku.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?