Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Głód i strach przed śmiercią. W okolice jego bloku w Kijowie spadły rosyjskie bomby. Wstrząsające relacje Ukraińca i Polaka ZDJĘCIA

Bogumił Storch
Bogumił Storch
Vasyl w ostatniej chwili wyjechał z Kijowa do Krakowa. Dziś pomaga rodakom, których domy są niszczone przez rosyjskie wojska. Boi sie, że jego bliscy mogą zginąć od kul i wybuchów.
Vasyl w ostatniej chwili wyjechał z Kijowa do Krakowa. Dziś pomaga rodakom, których domy są niszczone przez rosyjskie wojska. Boi sie, że jego bliscy mogą zginąć od kul i wybuchów. archiwum prywatne
- Nigdy w życiu nie trzymałem w ręce broni, jakbym trafił na wojnę, to nie przeżyłbym zapewne ani jednej doby, ale jak trzeba, to ruszę na pomoc rodakom - mówi nam mieszkający obecnie w Krakowie 25-letni Vasyl Labachuk. Jego bliscy są pod ostrzałem, a blok, w którym mieszkał w Kijowie, zbombardowano jako pierwszy. Teraz w Polsce pomaga innym uchodźcom z Ukrainy. - Tam ludzie, w tym starsi i dzieci, którzy jeszcze nie uciekli do Polski, głodują w domach, nawet we wsiach blisko Polskiej granicy - dodaje. Z kolei Maciej Oszal, polski kierowca, opowiada o tym, jak wyglądał transport osób uciekających do małopolskich miast w pierwszych dniach rosyjskiej agresji.

25-letni Vasyl Labachuk jest zawodowym kierowcą. Pochodzi ze wsi niedaleko Iwano- Frankowska na Ukrainie. Wyjechał stamtąd, gdy miał 19 lat. Do pracy, do Polski. W połowie ubiegłego roku wrócił do swojego kraju, by poślubić Illonę, studentkę medycyny z Kijowa. W sierpniu młodzi się pobrali i zamieszkali w Kijowie. Tam planowali założyć rodzinę. Vasyl nadal jednak przyjmował zlecenia z Polski. Tuż przed tym, jak Rosja zaatakowała Ukrainę, miał właśnie zaplanowany taki wyjazd.

- Od dwóch tygodni już się u nas mówiło o tym, że Rosja może zaatakować, że mogą być rozruchy, być może jakieś walki - opowiada. Wtedy razem z żoną zmienili plany.

Zabraliśmy wszystkie swoje rzeczy z Kijowa i przewieźliśmy je do moich rodziców pod Iwano- Frankowsk. Zabraliśmy tylko to, co potrzebne na podróż do Polski. Postanowiliśmy, że razem z żoną wynajmiemy mieszkanie i zamieszkamy w Krakowie na czas moich zawodowych obowiązków w Polsce - mówi.

Wtedy jeszcze nie spodziewał się, że na dłużej rozstanie się ze swoimi krewnymi i przyjaciółmi na Ukrainie.

Granicę z Polską minęliśmy dosłownie godzinę przed tym, jak Rosjanie na nas najechali. Tuż po przejechaniu przejścia granicznego zadzwonili rodzice, powiedzieli, że chyba jest wojna i żebyśmy nie wracali. Byłem w szoku. W odruchu chciałem wracać, potem jechać dalej w kierunku Krakowa. Długo trwało zanim się uspokoiłem. W końcu postanowiliśmy jechać do Krakowa i stamtąd zastanowić się, co robić dalej - opowiada Vasyl.

Gdy z ojczyzny napływały coraz bardziej dramatyczne wieści, on nadal bił się z myślami.

- Nie miałem pieniędzy, nie byłem w stanie psychicznie na tyle się pozbierać, żeby iść do pracy. Z oszczędności możemy w Polsce przeżyć jako tako najwyżej kilka miesięcy, tak sobie myślałem - mówi.

Jako pierwsza rękę do młodego małżeństwa wyciągnęła w Krakowie pani Agnieszka, od której wynajęli mieszkanie.

- Powiedziała, że nie musimy na razie za nie płacić, postąpiła wspaniałomyślnie - mówi wzruszony Vasyl.

Całą dobę jest w kontakcie z rodziną i znajomymi.

Jeśli tylko ktoś z rodziny czy też znajomych ma zasięg i naładowaną komórkę, co ostatnio coraz rzadziej się zdarza, to do mnie dzwoni lub pisze na komunikatory internetowe - wyjaśnia.

Stąd dowiedział się na przykład, że jego koledzy albo czynnie bronią Kijowa, albo tworzą oddziały cywilne w Iwano-Frankowsku, przygotowując się na natarcie agresora.

- Zamieram za każdym razem, gdy ktoś z bliskich nie odbiera telefonu, albo nie ma sygnału. To strach, że mogę dzwonić już do trupa - mówi Vasyl.

Przyznaje, że myślami i tak cały czas jest u siebie, na Ukrainie. Już na samym początku rosyjskiej inwazji zobaczył swoje kijowskie mieszkanie, w którym mieszkali z żoną po ślubie.

Zobaczyłem je na filmikach na Twitterze, a potem w telewizorze. Blok znalazł się w strefie pierwszych ataków rosyjskiego wojska. W klatkę dalej uderzyła bomba, a sklep na parterze bloku, w którym codziennie robiłem rano zakupy, legł w gruzach. Popatrzyliśmy na siebie z żoną bez słowa. I zrozumieliśmy. To my mogliśmy tam być pod gruzami - mówi.

Wtedy też postanowił, że coś musi zrobić.

Nigdy w życiu nie trzymałem w ręce broni, a jakbym trafił na wojnę, to nie przeżyłbym pewnie ani jednej doby. Jednak jak trzeba to ruszę na pomoc rodakom. Na ten moment postanowiłem jednak pomagać tu, w Polsce - zapewnia.

Vasyl wykorzystał znajomości, które miał z wcześniejszej pracy w Polsce. Zebrał grupę zmotoryzowanych Ukraińców, pracujących tu głównie w branży transportowej z różnych miejscowości, m.in. z Warszawy i Krakowa. Jeżdżą na przejścia graniczne z Ukrainą i zabierają stamtąd uciekające przed wojną kobiety i dzieci. Kursuje do Medyki, Korczowej, Krościenka.

- W moim busiku mogę pomieścić nawet 9 osób jednocześnie. Bierzemy każdego chętnego, choć trochę zdziwiłem się, że tam jest aż tyle emigrantów z Azji i Afryki. Z drugiej strony sporo ich studiowało w Kijowie - wyjaśnia.

We wtorek (1 marca) w takiej grupie, którą wiózł na południe Polski, była emerytka z 10-letnim wnukiem.

Poprosiła, żebym ich zawiózł pod Tarnów, do jej syna, ojca dziecka, który tam mieszka i pracuje jako budowlaniec. Jak spytałem, gdzie córka czyli matka chłopca, to odpowiedziała, że siedzi na Ukrainie w domu z piątką pozostałych dzieci - opowiada Wasyl.

Wydało mu się to dziwne, bo przecież cała rodzina mogłaby uciec do Polski.

Poczęstował w drodze babcię i wnuka kanapkami, które miał przy sobie. Dziecko zjadło od razu, babcia swoją schowała do reklamówki. Okazało się, że starsza kobieta od kilku dni nic nie jadła.

- Zapytałem ją o co chodzi, a ona mi mówi, że tam u nich na Ukrainie głód, bo mimo że Rosjanie jeszcze do ich miejscowości nie dotarli, to sklepy puste i bankomaty nie działają i ona, to co w Polsce dostanie, to zbiera i jutro już syn ją odwiezie z powrotem na granicę, bo chce wrócić do córki i pozostałych synów i zawieść im cokolwiek do jedzenia. Pomyślałem, że to absurdalne, ale i straszne. Oni mieszkają blisko granicy z Polską i tam w jakimś domu matka i piątka dzieci głodują. Będę takim ludziom pomagał, razem ze znajomymi Ukraińcami żyjącymi w Polsce i Polakami, którzy też się do nas przyłączają - mówi.

Dziś znów jest w trasie z Krakowa na przejście graniczne, by pomóc kolejnym rodzinom.

Także Maciej Oszal od kilku dni jeździ jako kierowca autobusu, do Lwowa po uchodźców.

- Zaczynamy na parkingu, gdzie wsiadają osoby chcące się wydostać z Ukrainy. Kobiety, zazwyczaj z dziećmi, odprowadzane są przez partnerów: mężów, braci, najbliższe im osoby. Zaczynają płakać. Mężczyźni w wieku poborowym (18-60) nie mogą opuścić kraju. Muszą zostać do obrony. Kobiety nie wiedzą czy się jeszcze zobaczą, nie wiedzą czy wrócą, a jeżeli tak to czy będzie do kogo i do czego. W tym czasie pakujemy ze zmiennikiem bagaże. Wszystko mieści się w jednym luku bagażowym. Paradoksalnie całe życie spakowane do walizki waży niewiele. Nie wiedzą, co ich czeka, czy dojadą i jak. Tę walizkę będą musiały taszczyć ze sobą w jednym ręku a w drugim dziecko - zauważa Oszal w swoim wpisie na Facebooku.

Po drodze z Kijowa co kilka kilometrów napotyka blokady. Konstrukcje z betonowych bloków przedzielających drogę, opon, worków z piaskiem, stalowych jeży przeciwczołgowych. Na blokadzie kontrola. Kontrolujących jest zawsze kilkoro, zawsze wyposażeni w maszynową, odbezpieczoną broń. Zazwyczaj jest kałasznikow, ale są też karabiny. Widać, że każdy zbroi się, jak może.

Wiele kilometrów przed granicą zaczyna się kolejka samochodów osobowych.

Nie podam ich liczby, bo stoją na odcinku 20, 30, 40 kilometrów. Czasami po trzy doby. Co jakiś czas stolik z ciepłym napojem, zupą lub kanapkami. Co jakiś czas trzeba się przeciskać "na lusterka" żeby się minąć. Tak docieramy do swojej kolejki z autokarami. Obok nas całe kolumny dzieci z matkami idące na piechotę. Dzieci zamotane w koce, przemrożone po nocy. Stoją tak wiele godzin. Wcześniej wiele kilometrów szli, bo samochodem już się nie dało podjechać. Na szczęście jest jedzenie, jest herbata ale w nogi zimno i bolą - opowiada Maciej.

Po kilku godzinach zaczyna się ukraińska kontrola w autokarze.

- Wczoraj było małżeństwo, na oko 20-latkowie i chłopak z dziewczyną - 19 lat. Musieli go wyciągać z autokaru. Bo mężczyźni muszą zostać i bronić kraju, to decyzja ukraińskich władz. Kolejny lamet dziewczyn. Ten młodszy coś odpyskował żołnierzowi. Ten zaczął go wyzywać, że natychmiast go zwerbują i wyślą pod Charków. Ze spuszczoną głową zabrali torby i odeszli - relacjonuje polski kierowca.

Zabiera tylu ludzi, ile się tylko zmieści. Ostatnio przejechało w sumie 120 osób w 49 miejscowym autobusie! Trafią najpierw do Rzeszowa, Tarnowa, Krakowa a potem do mniejszych miejscowości, wszędzie, gdzie znajdzie się dla nich miejsce.

Polacy sami deklarują, że odstąpią mieszkanie, dom, pokój w domu. W ciągu tylko jednego dnia w samych Wadowicach zgłosiło się blisko 50 mieszkańców z taką ofertą. Tak jest w całej Polsce.

Podczas transportu z Ukrainy siedzą po pięć osób na siedzeniach, na schodach, reszta stoi, ale nikt nie marudzi.

Nikt nie pyta, ile jeszcze. Stoją i milczą. Odprawa takiej ilości osób też trwa długo. Straż graniczna jest cierpliwa. Nie podnosi głosu, robią co mogą i cytuję polskiego strażnika granicznego: "MAM W DUPIE PRZEPISY. NIECH PAN PAKUJE DO AUTA ILE WLEZIE". Po odprawie zjeżdżamy za szlaban i wsadzamy tych, co wsiedli pod granicą. Tutaj kolejny szok. Obce kobiety rzucają się na szyję dziękując z płaczem - relacjonuje wzruszony Maciej.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski