Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Głos z głębi serca

Redakcja
Fot. z archiwum zespołu
Fot. z archiwum zespołu
Pochodzący z Bochni zespół Krafcy przeszedł długą drogę – od grania coverów do tworzenia własnej muzyki. W tym czasie zdobył sporą grupę fanów – i to nie tylko pod Wawelem. Romawialiśmy z trzema muzykami formacji – gitarzystą Robertem Laską, klawiszowcem Piotrem Nawrockim i wokalistą Łukaszem Liberą.

Fot. z archiwum zespołu

- Właśnie ukazał się Wasza debiutancka płyta – „eF”. Jej wydanie wsparli finansowo użytkownicy serwisu Megatotal. Jak wpadliście na pomysł takiego zebrania funduszy?

Robert Laska: W zasadzie to Megatotal znalazł nas! Otrzymaliśmy zaproszenie na ten portal i bez wahania, podobnie jak w wielu innych miejscach związanych z muzyką w Internecie, założyliśmy profil - głównie po to, aby zaprezentować swoją twórczość i być może kogoś nią zainteresować. Sama zbiórka pieniędzy na pewno nie była imperatywem do tego, aby się tam znaleźć. Dopiero w momencie, kiedy nasze konto zaczęło dość szybko rosnąć, a stało się tak w zasadzie od samego początku, pojawiła się myśl, że być może coś z tego będzie. Faktem jest, że mieliśmy wcześniej pewne propozycje wydawnicze, które jednak musieliśmy odrzucić ze względu na konieczność sporego, własnego zaangażowania finansowego – dlatego ten sposób finansowania płyty, ale również i wiele ciepłych słów od nowych fanów z tego portalu, jakie otrzymaliśmy w formie recenzji naszych nagrań demo, wydawał nam się bardzo zachęcający. I tak grosz do grosza, po upewnieniu się, że to w ogóle wiarygodne przedsięwzięcie, przyciągnęliśmy na portal naszych fanów i znajomych z realnego świata i udało się ostatecznie zebrać 25 tys. zł – kwotę celową, do której zmierzaliśmy. Wielu z „realnych” fanów, którym spodobała się ta idea, pozostało na portalu do dziś wpierając również innych artystów.

- Czy funkcjonowanie w Megatotal pozwala na bliższe poznanie fanów? Czy fani mieli też jakieś sugestie, co do Waszej muzyki, które uwzględniliście nagrywając „eF”?

Robert Laska: Portal Megatotal jest tak skonstruowany, że faktycznie artyści mają bardzo bliski kontakt z fanami i „inwestorami”, bo należy dodać, że to nie tylko miejsce, gdzie ludzie ofiarują swoje pieniądze, ale również potencjalnie mają szansę zarobić. Zawarliśmy bardzo wiele znajomości zarówno z fanami, jak i innymi artystami prezentującymi się na portalu z przeróżnych często bardzo odmiennych środowisk muzycznych. Na portalu funkcjonuje coś w rodzaju „chatu”, gdzie spędziliśmy wiele godzin na rozmowach i dyskusjach na tematy nie tylko muzyczne. Cały proces wydawniczy cechuje jednak praktycznie pełna wolność artystyczna. W zasadzie nie przypominam sobie, aby ktokolwiek chciał na nas jakoś artystycznie wpływać. Podobnie zresztą „wydawca” – czyli w tym układzie Załoga Megatotal - pozostawia artyście pełną swobodę, jeśli chodzi o to, co chce umieścić na płycie. Decyzji fanów pozostawiliśmy wybór singla promującego album – poprzez ankietę internetową, którą zorganizowaliśmy w ramach portalu, wybrali oni piosenkę „Bez znieczulenia”.

- Na tylniej okładce płyty jest kilkanaście logo różnych patronów medialnych z całej Polski – czy to dzisiaj najpewniejsza metoda, żeby dotrzeć ze swoją muzyką do rozgłośni w całej Polsce?
Robert Laska: Na pewno jest to jedna z metod na to, by debiutujący zespół, do tego niezależny, za którym nikt „większy” nie stoi, miał szansę pokazać się światu. Z drugiej strony to również świadectwo tego, że piosenki podobają się opiniotwórczym mediom i dziennikarzom muzycznym, że mają jakąś wartość – bo patronów bez tego się nie pozyska, trzeba ich do siebie przekonać swoją twórczością. Można więc powiedzieć, że to coś w rodzaju znaku wysokiej jakości. Nie jest to zadanie proste – zgromadzenie tylu patronów poczytujemy sobie za sukces, okupiony również sporą pracą, którą musieliśmy wykonać sami. Cóż, są również takie media, dla których wartość artystyczna nie ma kompletnie znaczenia – ale to już odrębna historia, takich wśród naszych patronów nie ma!

- Dlaczego nagrywaliście materiał na „eF” w łódzkim TonnStudio, a nie gdzieś w Krakowie?

Robert Laska: W momencie, kiedy zbliżaliśmy się do kwoty docelowej na Megatotal, wytypowaliśmy kilkanaście miejsc, w których moglibyśmy nagrywać. Decydującą kwestią była renoma studia, zrealizowane projekty, no i oczywiście cena. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na Tonnstudio, które oprócz świetnego sprzętu i dużego doświadczenia, dodatkowo dysponuje zapleczem umożliwiającym odcięcie się od świata i skupienie tylko na pracy nad płytą. Nie chcieliśmy nagrywać z doskoku, robiąc to na zmianę z codziennymi zajęciami. Pomieszkiwanie w przylegających do studia pokojach dodatkowo sprzyjało długim rozmowom, dyskusjom, analizom i nowym pomysłom, jakie rodziły się podczas wieczornych spotkań, które dodatkowo cementowały nas jako zespół.

- Sami zadbaliście o ostateczny kształt swych piosenek. Dlaczego nie chcieliście wynająć mniej lub bardziej znanego producenta, aby spojrzał z boku na Waszą muzykę?

Piotr Nawrocki: Piosenki na „eF” powstawały bardzo długo - w sumie niektóre z nich pamiętają jeszcze poprzednie milenium, w tym czasie pod względem kompozycji i aranżu przeanalizowaliśmy i dopracowywaliśmy niemalże każdy dźwięk, akcent czy pauzę. Tym samym zżyliśmy się z tymi piosenkami i doszliśmy do wniosku, iż wypracowane dźwięki i brzmienie najbardziej nas określają w tym, co robimy. Nie chcieliśmy stracić autentyczności. Chcieliśmy, aby nasza płyta była w 100% autorska.

- Piosenki z płytą łączą rockowe partie gitar z syntezatorowymi pasażami i tanecznymi rytmami. Skąd taki pomysł na brzmienie?

Łukasz Libera: Nie było pomysłu na brzmienie. Zespół albo brzmi, albo nie brzmi. Każdy z nas traktuje swój instrument jak głos. Głos z głębi serca. Każdy ma charakterystyczne, swoje własne, niepowtarzalne brzmienie. I chyba szczęście sprawiało, że łącząc te nasze głosy w całość – w sumie to wszystko zabrzmiało ciekawie. Nie było specjalnej analizy, przemyśleń, jak brzmieć, co grać – tak po prostu samo zagrało. Czas, który spędziliśmy na wspólnym muzykowaniu sprawił, że wyklarowało się takie a nie inne brzmienie. Jest nas sześciu, każdy wniósł w zespół cząstkę siebie – stąd te rockowo – funkowo – soulowe rytmy. Puls, energia i pozytywne klimaty – wyznaczają kierunek, w którym podążamy. Cieszy nas to. Lubimy świeże, szczere, normalne piosenki, poprzez które mamy nadzieję trafić do szerokiego grona odbiorców.
- Polski pop odwołujący się do amerykańskiego funku czy soulu nie cieszy się nad Wisłą zbytnią popularnością. Przykładem może być zespół Poluzjanci, który choć tworzony przez uznanych muzyków, nie potrafił wyjść na szerszy rynek. Myślicie, że Wam się uda?

Łukasz Libera: Fakt, muzyka ta w obecnych czasach w naszym kraju jest swego rodzaju niszą. Chcielibyśmy przemycić w twórczości trochę alternatywy. Prosta, ale ambitna, dobrze zagrana nuta, w której słychać naleciałości czarnego soulu, funku, muzyki rodem z za oceanu. W latach 70. i w naszym kraju muzyka ta cieszyła się dużo większą popularnością, zarówno wśród odbiorców, jak i muzyków. Mamy nadzieję, że i teraz mamy spore grono miłośników tych właśnie rytmów – i to do nich głównie chcemy trafić naszymi dźwiękami. Liczy się puls, rytm, energia i dobra zabawa - o to nam chodzi. Nie jesteśmy „przesadnie doskonali”, stawiamy na szczerość i naturalność. Nie każdy też chce wyjść na szeroki rynek – zwłaszcza, że ten nasz rynek obecnie nie jest wyznacznikiem wysokiego poziomu artystycznego. Tak więc są i tacy, którzy świadomie wybierają inną drogę. My również chcielibyśmy przede wszystkim trafić do tych „wybranych”. Mieć grono fanów w całej Polsce i grać dla nich, dla tych, którzy nas poczują i pokochają. W takiej sytuacji szerszy rynek chyba nie jest do szczęścia potrzebny.

- W utworze „Gwiazda sezonu” krytykujecie zdobywanie popularności przez skandale i telewizyjne show. Myślicie, że można w dzisiejszej Polsce zostać zauważonym bez tego medialnego cyrku?

Łukasz Libera: W dzisiejszej Polsce... no właśnie. Co stało się z pojęciem „gwiazdy” w dzisiejszej Polsce? Dawniej mianem tym określano osobę utalentowaną, charyzmatyczną, prezentującą wysoki poziom artystyczny. Dawniej gwiazda była „ikoną”. A dziś? Hołdujemy przeciętności i beznadziejności. Dziś „gwiazdą” jest aktor, któremu znudziło się granie w serialu, postanawia malować, nagrywa płytę, uczy jak robić zdjęcia, przecież jest gwiazdą, artystą – więc wszystko jest dla niego takie proste. To nic, że od czasu do czasu gotuje jajecznicę w porannym programie TV, gra w reklamie margaryny i robi z siebie idiotę przed milionami widzów. Przecież przy okazji grosz jakiś w kieszeń wpadnie. To jest właśnie uosobienie polskiej „gwiazdy” sezonu. Całkiem niezłą robotę w tym cyrku robią media – choć nie wszystkie. I tak głaskają się po głowach, przyklaskują nawzajem, bujają po salonach, „byle świecić, byle błyszczeć”. 
Towarzystwo wzajemnej adoracji. A gdzie jest miejsce dla prawdziwych artystów, skoro wszystkie miejsca zarezerwowały już „gwiazdy” sezonu? Nie twoja sprawa – ktoś powie. Moja - odpowiem, są granice tolerancji. Są tacy, którzy robią swoje, uparcie dążą do celu, z góry patrząc na to wszystko. Są też i tacy, którzy widząc to wszystko – świadomie biorą w tym udział dla wyższych celów. Potrafią mądrze i godnie odnaleźć się tam, nie zaprzedając siebie, wykorzystując siłę mediów do tego, by pokazać, że jest też coś dobrego, przypominając, że powinno być miejsce dla takich, jak oni. Myślę, że można zaistnieć bez tego wszystkiego. Są ludzie, są media, które widzą to wszystko i prezentują wysoki poziom. „I mocno wierzę w to, że ten świat nie zginie nigdy dzięki nim”.

- Na singlu promującym album – „Bez znieczulenia” – znalazły się aż cztery klubowe remiksy. To chyba jednak ukłon w stronę szerszej publiczności?

Robert Laska: Staramy się, aby to, co robimy miało w sobie jakiś pomysł i jeśli to możliwe jakąś wartość dodaną. Tak jest choćby w przypadku koncertów, które zawsze zawierają pewne elementy improwizacji oraz zmiany aranżacyjne piosenek tak, aby nie było to zwykłe odgrywanie płyty. Podobnie było w przypadku singla – uznaliśmy, że samo umieszczenie tam jednej z piosenek nie byłoby niczym specjalnie oryginalnym. Jak wcześniej wspomniałem, poznaliśmy na Megatotalu różnych artystów, często tworzących w innych klimatach niż my. Już wcześniej próbowaliśmy współpracy z kilkoma z nich – między innymi poprzez remiksowanie naszych wcześniejszych utworów. Ponieważ to doświadczenie wydawało nam się bardzo interesujące, a wersje zremiksowane bardzo ciekawe, postanowiliśmy wykorzystać to również na singlu. Dodatkowo, dzięki tym wersjom możemy dotrzeć do osób i miejsc, gdzie wersje oryginalne zapewne nie miałyby szansy zaistnieć. Piosenka „Bez znieczulenia” jest rytmiczna i dynamiczna, na pewno więc doskonale nadaje się do klimatów klubowych. Polecamy wszystkim didżejom!

- W muzyce Krafców słychać wpływy Lenny`ego Kravitza, Jamiroquaia czy Prince`a. Czy to dlatego, że na początku działalności graliście covery tych wykonawców?

 Łukasz Libera: Z pewnością poprzez to, że graliśmy i wciąż chętnie gramy covery wyżej wymienionych artystów – siłą rzeczy słychać wpływy ich muzyki w twórczości grupy. Nasze kompozycje zaczęły wykluwać się spośród tych zapożyczonych – podświadomie tworząc z nimi w miarę jednolitą całość. Grając cover każdy z nas szuka swojego brzmienia, stara się znaleźć wygodne miejsce dla siebie w tej piosence. Później wszystko to, często podświadomie, przenoszone jest do naszych kompozycji – stąd te obce wpływy. Z czasem zaczęliśmy tworzyć swoją muzykę – bo samo odgrywanie piosenek innych, nawet tak zacnych artystów, już nie wystarczało. Postanowiliśmy dać upust swojej energii i nieskrępowanej wyobraźni. A czymże jest dla nas porównywanie naszej twórczości z muzyką takich artystów, jak Prince, Kravitz, Jamiroquai czy INXS, jeśli nie komplementem?

- Mieliście okazję grać wspólnie z wieloma znanymi polskimi wykonawcami. Czy takie „podglądanie” gwiazd nauczyło Was czegoś pozytywnego? Czy raczej przeciwnie – pokazało, że polski show-biznes to nic przyjemnego?

Robert Laska: Polski show-biznes i ludzie z nim związani bywają bardzo fałszywi. W tym środowisku doskonale sprawdza się powiedzenie, że przyjaciół poznaje się w biedzie, a nie wtedy, gdy się jest na topie. Wielu ludzi pomaga nam dzisiaj - tylko dlatego, że nas po prostu lubi – i my nie nigdy tego nie zapomnimy.

- Mocnym punktem twórczości Krafców są teksty Łukasza – niebanalne, nieoczywiste, nawet kiedy mówią o tak „oklepanych” tematach, jak związek między kobietą a mężczyzną.

Łukasz Libera: Nigdy nie uważałem siebie za tekściarza. Sądzę jednak, że jeśli to ja śpiewam i zależy mi na tym, by robić to szczerze, muszą to być moje słowa. Nie mam gotowych tekstów, przygotowanych na zapas. Są szkice, szybka myśl zapisana gdzieś na kolanie, by nie umknęło. Tekst piszę, gdy usłyszę konkretne dźwięki, które trzeba ubrać w słowa. Muzyka ustala klimat, rytm wypowiedzi. Emocja, która jej towarzyszy nadaje charakter i ton. Muzyka Krafców jest zdecydowanie optymistyczna, tak więc i teksty w większości mają taki oddźwięk. Jest czytelna, prosta, łatwa w odbiorze, szybko wpadająca w ucho. Staram się więc by i w tekstach nie było przerostu formy nad treścią – musi być spójność. Tekst i muzyka muszą być jednością – wtedy ze sobą współgrają, współbrzmią. Nazywam to harmonią. Nie dumam zbyt długo nad kolejnym zdaniem, staram się wtrącić ciekawy epitet, porównanie, by nie brzmiało to banalnie. Są też podteksty, coś między słowami, na pozór myśl prosta, lecz z ukrytym przesłaniem. Dużo optymizmu w słowach, szczęścia, radości i szeroko pojmowanej miłości.  Niemało też o sobie samym. Być może ktoś stwierdzi, że to „oklepane” – nie zastanawiam się nad tym. Żeby monotematycznie nie było – i inne aspekty są poruszane. Inspiracją jest życie.

- Gracie już razem od czternastu lat. Czy nadal pozostajecie na gruncie towarzyskim przyjaciółmi?

Piotr Nawrocki: Można tak powiedzieć - jesteśmy przyjaciółmi, chociaż bywa to czasami szorstka przyjaźń. Z pewnością poznaliśmy się doskonale - na scenie i w życiu. To, jakie relacje towarzyszą nam w życiu, przekłada się na to, jaką muzykę tworzymy i jak wygląda to na scenie podczas koncertów. Mimo wszystko najważniejszą rzeczą dla nas pozostaje muzyka i wszystko, co z nią związane – wykonawcy czy instrumenty. W ciągu całej działalności grupy życie każdego z nas zmieniło się diametralnie - kończyliśmy studia, zmienialiśmy pracę, część z nas założyło rodziny, zostało ojcami - można powiedzieć, że wspólnie dojrzewaliśmy i życiowo, i muzycznie.
Cały ten czas scementował nas jako zespół – były momenty dobre, ale też i gorsze – kiedy nie wiedzieliśmy, co dalej. Tak było na przykład w 2006 roku, kiedy dowiedzieliśmy się, że Luca wyjeżdża na rok za granicę. A właśnie wtedy dostaliśmy się do półfinału Debiutów w Opolu i pech chciał, że przybycie na koncert Łukasza pokrzyżował w ostatniej chwili odwołany lot z Wysp Brytyjskich. Pomimo tego osłabiającego zdarzenia postanowiliśmy jednak się nie poddać. Wydaje mi się, że to była dla nas, w naszej całej historii, jedna z najtrudniejszych chwil. Ale przeżyliśmy to... i gramy dalej!

- W jakim kierunku będzie się rozwijała Wasza muzyka?

Piotr Nawrocki: Zostało jeszcze kilka utworów, z których musieliśmy zrezygnować nagrywając „eF” i nie zostały one zarejestrowane na płycie. Według mnie to świetne, funkowe kawałki, jak na przykład niektórym naszym fanom znany "Wykład", dlatego być może pojawią się one na drugiej płycie, choć co do niej nie mamy jeszcze żadnych sprecyzowanych planów. Na razie żyjemy „eF”. Nowe piosenki powoli kroją się nam w głowach i w najbliższej przyszłości zaczniemy szycie nowego materiału. Bądźcie czujni! Myślę, że może być to mocniejszy materiał – ale to dopiero czas pokaże.

Rozmawiał Paweł Gzyl

Posłuchaj Krafców:

www.krafcy.com

www.myspace.com/krafcy

 

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski