Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gołębie poderwały się przestraszone, a plac wypełnił krzyk: "Zabili papieża"

Grażyna Starzak
To zdjęcie dla krakowskiej grupy jest jak relikwia. Zrobili je kilka godzin przed zamachem
To zdjęcie dla krakowskiej grupy jest jak relikwia. Zrobili je kilka godzin przed zamachem
Stojąc na placu, wciąż byliśmy pod wrażeniem naszej porannej rozmowy z Ojcem Świętym. Patrzyliśmy, jak przytrzymując się lewą ręką żelaznego oparcia, prawą błogosławi wiernych. Nagle usłyszałam dwa głuche odgłosy, jakby ktoś strzelał ze straszaka. Jan Paweł II osunął się na siedzenie w kałuży krwi...

Ś roda, 13 maja 1981 roku, po godz. 17. Papamobile z Janem Pawłem II po raz drugi okrąża plac św. Piotra. Ks. Stanisław Dziwisz, który dzień wcześniej wrócił z Polski po wizycie u bardzo już chorego prymasa Wyszyńskiego, rzuca okiem na kartkę z treścią papieskiej katechezy. Jest tam mowa o „radości, która przeplata się z bólem”, o „mieszaniu się w naszym życiu kolców z różami”. Ksiądz Dziwisz patrzy na falujący tłum i uśmiecha się widząc Polaków trzymających biało-czerwone chorągiewki. Dyskretnie pozdrawia grupę pielgrzymów z krakowskiej parafii św. Floriana. Tego dnia o 7 rano modlił się wraz z nimi w czasie mszy, którą Jan Paweł II odprawiał w swojej prywatnej kaplicy.

- Do dziś mam przed oczami skupioną postać Ojca Świętego. Papież odprawiał mszę, udzielał komunii św., a po nabożeństwie, w sali obok, z każdym z nas chwilę rozmawiał. Ustawił się do zdjęcia. Cieszył się - wspomina ks. Stanisław Bzowski, organizator pielgrzymki, dziś na kapłańskiej emeryturze.

Poranna msza św. w papieskiej kaplicy była wielkim przeżyciem dla całej 42-osobowej grupy krakowskich pielgrzymów. Siostra Janina, szarytka, podobnie jak ks. Bzowski, zapamiętała, że „papież był bardzo pogodny”. - Wszystkich serdecznie powitał - dodaje Anna Pruszyńska, emerytowany pracownik Instytutu Materiałów Budowlanych. Pani Anna mieszka na terenie parafii św. Floriana od 60 lat. Znała papieża jeszcze jako krakowskiego metropolitę.: - Pamiętam, jak odwiedził nas w parafii. Okazją była wizyta Włochów z mediolańskiej parafii Seregno, którzy z inicjatywy biskupa Wojtyły ufundowali nam dzwony. Pełniłam honory pani domu. W grupie Włochów był ksiądz, który przy powitaniu zapytał, czy może mnie pocałować. Kardynał Wojtyła odpowiedział, że tak, jednak musi to być pocałunek mistyczny - uśmiecha się.

Po porannej mszy „parafianie od św. Floriana” zwiedzali Rzym. Około godz. 16 zajęli miejsca na placu św. Piotra, czekając na audiencję generalną. Jeszcze nie zdążyli ochłonąć po przeżyciach z poranka. Byli wzruszeni, ale dobrze pamiętają, że biały papieski samochód wjechał na plac punktualnie o 17. Tłum zawrzał, rozległy się brawa, a nad głowami zafalowały chorągiewki i wstążki. - Przy drugim okrążeniu, gdy papamobile zbliżył się do Spiżowej Bramy, usłyszałem strzał. Zobaczyłem, że poderwały się do góry gołębie siedzące na kolumnadzie Berniniego. Zrobił się szum i zamieszanie. Słychać było klaksony samochodów. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. To było straszne - wspomina ks. Stanisław Bzowski.

Anna Pruszyńska usłyszała dwa strzały. - Widziałam samochód z Ojcem Świętym. Jego twarz była kredowobiała, ale spokojna. Trzymał go w objęciach ks. Dziwisz. To było jak początek końca świata. Nie mogliśmy uwierzyć, że ktokolwiek może chcieć zabić papieża.

Siostra Janina powiedziała do siedzącego obok ks. Jana Kościółka, ówczesnego proboszcza parafii św. Floriana, że ktoś strzelił ze straszaka. Dopiero gdy zobaczyła w samochodzie pędzącym do szpitala zakrwawionego papieża, krzyknęła z przerażenia. Byli tak zszokowani tym, co się stało, że nie zwrócili uwagi, iż samochód papieski nagle zawrócił. Okazało się, że Jan Paweł II znalazł się nie w tej karetce, co powinien. Ta pierwsza, stojąca przy kolumnadzie Berniniego, nie miała pełnego wyposażenia. Przeniesiono więc rannego do drugiej, którą tydzień wcześniej ofiarowali papieżowi rzymscy lekarze.

- Nie od razu zrozumiałem, co się dzieje - wspomina kard. Stanisław Dziwisz. - Wybuch pod autem? To możliwe - myślałem, bo huk był ogłuszający. Szybko pojąłem, że ktoś strzelał. Ale kto? Zobaczyłem, że Ojciec Święty został zraniony. Chwiał się, ale z początku nie widać było ani krwi, ani ran. Zapytałem: „Gdzie?”. Odpowiedział: „W brzuch”. „Czy bardzo boli?”. Odparł: „Tak”. W tym momencie przypomniałem sobie, jak dwadzieścia miesięcy wcześniej, jadąc do Irlandii, papież odmówił noszenia kamizelki kuloodpornej. „To ryzyko zawodowe” - powiedział wtedy. Te myśli kotłowały się w mojej głowie, gdy podtrzymywałem Ojca Świętego, żeby nie upadł. Był w pozycji półleżącej, oparty o mnie. Miał zamknięte oczy. Widać było, że bardzo cierpi. Mimo to powtarzał krótkie modlitwy: „Maryjo, Matko moja!”. Tak dojechaliśmy do ambulansu koło centrum sanitarnego wewnątrz murów watykańskich. Cały czas myślałem o jednym. Trzeba jechać do polikliniki Gemelli.

Kierowca karetki z rannym papieżem dojechał do celu w ciągu ośmiu minut. Wydawało się to nieprawdopodobne, zważywszy na zakorkowane ulice Rzymu i to, że w trakcie jazdy zepsuła się ostrzegawcza syrena. W drodze papież stracił przytomność. Ksiądz Dziwisz zdecydował się udzielić mu Sakramentu Chorych. Papież powiedział później swojemu sekretarzowi, że był przekonany, że przeżyje. Nieprzytomnego papieża przetransportowano na dziesiąte piętro. Okazało się, że pocisk z potężnego dziewięciomilimetrowego browninga parabellum trafił go w brzuch. Kula o milimetry minęła aortę. Gdyby w nią trafiła, Jan Paweł II prawdopodobnie zginąłby na miejscu. Konsylium lekarskie podjęło decyzję o natychmiastowej operacji. O 17.55 zamknięto drzwi sali operacyjnej.

Na placu św. Piotra wciąż pozostały tłumy, czekające na komunikat o tym, co dzieje się w klinice Gemelli. - Ludzie płakali. Czekali na jakieś wiadomości. Docierały różne - że papież stracił dużo krwi, żyje, lecz jest bardzo słaby - wspomina ks. Stanisław Bzowski. Późnym wieczorem wiedzieli, że jest operowany. Że pierwsza z wystrzelonych kul trafiła go w brzuch, raniąc potem ciężko stojącą po drugiej stronie papieskiego jeepa Amerykankę Ann Odre i że drugi pocisk drasnął łokieć papieża i lekko ranił 20-letnią mieszkankę Jamajki Rosse Hall. - Staliśmy wiele godzin i odmawialiśmy różaniec. Co jakiś czas podawano komunikaty. Podobno miał powiedzieć, że wiedział, iż będzie zamach na jego życie w Rzymie. Nie wiedział kiedy - snuje wspomnienia siostra Janina. Anna Pruszyńska do dzisiaj ma przed oczami pusty papieski fotel, na którym postawiono obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Pielgrzymi kładli przy nim róże, które mieli wręczyć papieżowi. - Po powrocie do Krakowa z niepokojem śledziliśmy doniesienia z Watykanu. Modliliśmy się nieustannie - kończy swoją opowieść ks. Bzowski.

Jan Paweł II szybko wracał do zdrowia. Wkrótce po opuszczeniu przez niego oddziału intensywnej opieki medycznej rozpoczęło się prawdziwe polowanie na zdjęcia chorego papieża. Chodziły słuchy, że jedna z amerykańskich agencji oferowała za taką fotografię pół miliarda lirów. Niezdrową atmosferę przerwał sam papież, zapraszając do kliniki Gemelli swojego fotografa. Jeszcze tego samego dnia wieczorem cały świat obiegły niezwykłe zdjęcia, pokazujące Jana Pawła II na łóżku szpitalnym: wymizerowanego, ale uśmiechniętego.

Zamach na życie papieża spowodował sporo zamieszania oraz wywołał wiele kontrowersji natury politycznej, prawnej, duchowej. Na wiele pytań do dziś nie ma odpowiedzi, mimo że zamachowca, Turka Ali Agcę, aresztowano na miejscu zbrodni. Przyczyniła się do tego włoska zakonnica, s. Letizia, która po oddaniu przez Agcę strzałów, rzuciła się na niego, dosłownie wczepiając się paznokciami w kark.

Na czyje zlecenie działał? Pracownik katowickiego oddziału IPN, prokurator Marek Skwara, i publicysta Andrzej Grajewski, autorzy książki pt. „Agca nie był sam” dowodzą, że w zamachu na Jana Pawła II w maju 1981 r. brały udział bułgarskie służby specjalne. Przy czym, jak podkreśla Andrzej Grajewski, Bułgarzy nie mieli żadnego interesu w tym, by zabić Jana Pawła II. - Byli tylko wykonawcami. Taki interes miał rząd w Moskwie. Tam uważano papieża za śmiertelne zagrożenie dla komunizmu, którego filarem miał być ateizm - twierdzi Grajewski. W czasie prowadzonych przez siebie badań trafił na ciekawy trop, świadczący o tym, że bezpośrednim impulsem do zamachu mogła być sytuacja na ówczesnej, rosyjskiej Ukrainie, gdzie odradzał się będący w podziemiu Kościół greckokatolicki. - Dowodem na to jest choćby fakt, iż w tym okresie na Ukrainie kilkadziesiąt razy wzrosła liczba skazanych z powodów religijnych - mówi Andrzej Grajewski. Autorzy wspomnianej książki podkreślają, iż w akcję dezinformacyjną, mającą na celu zatarcie śladów mogących doprowadzić do wykrycia prawdy o zamachu, była silnie zaangażowana m.in. wschodnioniemiecka służba bezpieczeństwa STASI.

Mehmet Ali Agca urodził się w 1958 r. na przedmieściach Malatyi we wschodniej Turcji, jako najstarszy syn ubogiej rodziny. Jego ojciec był alkoholikiem. Zmarł, gdy Ali miał osiem lat. W szkole zapamiętali go jako indywidualistę i samotnika. W 1976 r. zaczął w Ankarze studiować literaturę, historię i geografię. Dwa lata później wyjechał do Stambułu na studia ekonomiczne. Turcja była wtedy na skraju wojny domowej. Dziesiątki grup terrorystycznych organizowały skrytobójcze zamachy. Agca przyłączył się do Szarych Wilków - skrajnie prawicowej, faszyzującej organizacji. W 1979 r. turecka policja aresztowała go za zabójstwo Abdiego Ipekci, szefa liberalnego dziennika „Milliyet”. Agca przyznał się, że to on pociągnął za spust. Po kilku miesiącach zamachowiec przebrany w wojskowy mundur uciekł z pilnie strzeżonego więzienia. Tuż przed wizytą Jana Pawła II w Turcji pod koniec 1979 r. „Milliyet” opublikował list Agcy, w którym ten grozi zamachem na papieża. Wizyta odbyła się jednak bez najmniejszych zakłóceń. Agca strzela do Jana Pawła II półtora

roku później

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski