Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gorączka sobotniej nocy

Maciej Makowski, Sylwia Nowosińska
Szewska i jej demony budzą się po 22. Niemal z każdej bramy, emanującej jaskrawym światłem, wylewa się głośna muzyka. Tu bawią się młodzi Krakowa, Skawiny i Wieliczki.

Obok promotorki klubu Go-Go zawadiacko obracającej różową parasolką z hukiem ląduje beżowa torebka. Wszyscy odwracają wzrok. Energicznym, lekko chwiejnym krokiem podbiega do niej zapłakana dziewczyna. Podnosi zgubę. Długie farbowane na blond włosy, różowa miniówka i wysokie szpilki pod kolor torebki.

Nieobracając się za siebie biegnie w stronę fontanny na Rynku. Goni ją mężczyzna. Jeden z tych, o których złośliwi mówią, że karki maja szersze niż opony w „beemkach”. Łysy, różowa, obcisła koszula, srebrny łańcuch na szyi i modne jeansy. Napina mięśnie.– Klaudia masz tu klucze! – wrzeszczy. Kilku chłopaków schodzi mu z drogi – Co się k...a gapisz, szukasz problemu! – rzuca do jednego z nich.– Klaudia chodź, no masz te klucze! – niesie się po Rynku.

Chwilę później stoi z rozłożonymi ramionami i zaciśniętymi pięściami nad roztrzęsioną Klaudią – Masz tu klucze i idź do domu! – ryczy. Ona nie odpowiada. Siedzi tylko ze spuszczoną głową na granitowej ławce. Ludzie, jak to ludzie – stoją obserwując.

W jednym momencie mężczyzna obraca się i tym samym pewnym krokiem odchodzi. Po chwili wraca do klubu – Dałem jej klucze i niech idzie do domu jak coś się jej nie podoba – mówi do kolegi palącego papierosa przed wejściem. Ten kiwa porozumiewawczo głową.

– Ty, ale patologia, naćpany jakiś, czy co – zwraca się jeden ze świadków zajścia do stojącego obok kumpla. – Jaka patologia? – dziwi się ten drugi. – Weekend. – ucina.

Niecałe pół godziny później mężczyznę, który chciał dać Klaudii klucze, policjanci wprowadzą skutego kajdankami do komisariatu.

Wszystko co w Las Vegas zostaje w Las Vegas

Jacek to człowiek biznesu. W eleganckim garniturze i z drogim telefonem w ręku, który dzwoni co minutę. Jest właścicielem prawdziwej limuzyny – białej, długiej i co najważniejsze amerykańskiej. Takiej jak na filmach o narkotykowych dilerach z Miami. Widział już nie- jedno. Ba! Najprawdopodobniej nie ma rzeczy, której nie widział. Mówi, że z limuzyną jest jak z Las Vegas. – To, co w Las Vegas, zostaje w __Las Vegas – puszcza oko. Dzisiaj wozi Norwegów. Od klubu do klubu. – Dobrze płacą, nawet pięć tysięcy złotych. Nie to, co Polacy, którzy ledwo co tysiąc zostawiają. Gorsi od Norwegów i Polaków razem wziętych są Anglicy. Od klubów, wolą domy publiczne, a jak się napiją, wymiotują, gdzie popadnie – przerywa opowieść, aby ustąpić miejsca przechodzącemu obok mężczyźnie, który niemal zwrócił zawartość swojego żołądka na jego buty. Ale Jacka to nie rusza. Przecież widział już wszystko.

Kto jest najgorszym klientem? – Baby to wariatki – mówi bez namysłu. –Wśród nich mężatki. Jak taka wyjdzie z koleżaneczkami, to zachowuje się jak pies spuszczony ze smyczy. Kiedyś miał grupę dziewczyn. Stałe klientki. Na swoje wieczory panieńskie wynajmowały jego limuzynę. Po kolei, z wyjątkową regularnością. Postanowiły, że podczas każdej takiej imprezy pozbawią ubrania trzech facetów.

– Wchodziły do wybranego klubu, wyciągały gościa przed wejście. Na początku chłop się cieszył. Wywoływało to takie poruszenie, że ludzie wychodzili za nimi –opowiada rozbawiony. – Wciągały do limuzyny, rozbierały do naga, po czym wypychały przez drzwi na ulicę. Gdy już ruszałem, wyrzucały jego ciuchy przez okno. Musi kończyć. – Wikingowie wracają.

Szofer odjeżdża, mijając się z meleksem, w którym kilkanaście dziewczyn z świecącymi na czerwono rogami założonymi na modne fryzury śpiewa o tym, że są szalone.

Limuzyny, mknące ulicami meleksy, Anglicy szukający błyskawicznej miłości, dziewczęta przebrane za aniołki, diabełki i króliczki stały się nieodłącznymi elementami miejskiego pejzażu. Tak jak Wawel, pomnik Mickiewicza czy niebieskie budki, w których starsze, miłe panie sprzedają obwarzanki.

Ale od pewnego czasu jest coś jeszcze – różowe parasolki. Znak rozpoznawczy promotorek sieci klubów ze striptizem. Do tego czarna bluzka uwydatniająca biust, obcisłe spodnie, szpilki i ostry makijaż. Odkąd pojawiły na Floriańskiej i Grodzkiej, najczęstszym zdaniem, które można usłyszeć przechodząc tymi ulicami jest: – Cześć, co słychać? Może klub ze striptizem? – uśmiecha się atrakcyjna brunetka. Inne dziewczyny narzekają – Teraz nie mogę wyjść na miasto z różową parasolką, bo faceci od razu myślą, że z burdelu – mówi jedna. – No teraz to nikt ich już nie kupuje – podsumowuje druga, podając koleżance butelkę piwa obwiązanego chustą, w nadziei, że kamuflaż ustrzeże je przed mandatem.

W tym czasie jedna z „różowych parasolek” zaczepia podchmielonych Niemców. Mężczyźni w średnim wieku, śmiejąc się głośno, znikają w różowym korytarzu. Chwilę później kobieta wraca i rozkłada parasolkę. Jest ciepło, przed pierwszą w nocy. Ulicą przechodzi wielu pijanych turystów, więc mają w czym wybierać. To jak polowanie. Stan cywilny nie gra roli, ważne, żeby „zdobycz” miała gruby portfel.

Sandra, elegancka brunetka w wieku około 24 lat, koordynuje pracę młodych dziewcząt. Wylicza zalety: 22 kluby w całej Polsce, zaufanie klientów, dobra marka. – To łatwa i przyjemna praca. Zaczepiasz facetów, uśmiechasz się ładnie i zapraszasz ich do klubu. Niektórzy sami lecą do nas jak widzą różowe parasolki – śmieje się. Wstęp kosztuje 30 złotych, jeżeli klient się targuje, można obniżyć stawkę, ale wtedy prowizja jest niższa.

Paweł się targował. – Może klub ze striptizem. Dobra muza, dziewczyny zmieniają się co godzinę, a o 3 jest lesbian show. Wstęp tylko 30 złotych. – Idę się spotkać z kumplami. – To weź ich ze sobą. – Wtedy za ile? – Za piątkę każdy.

Wrócił z kumplami. Weszli. Paweł usiadł przy barze, zamówili piwo, wziął kilka łyków. Reszty dowiedział się następnego dnia od kolegów. Kilka razy zniknął znajomym z oczu. W końcu znaleźli go siedzącego na kanapie w loży. Przed nim wiła się półnaga tancerka. Nie pamięta ani kanapy, ani tancerki, ani drinka za 120 złotych, którego jej postawił. Okazało się, że gdy był bliski kupienia szampana za 1500 złotych, jeden z jego kumpli poszedł po rozum do głowy i zablokował mu kartę wpisując trzykrotnie niewłaściwy pin. Paweł historię zostawił dla siebie. Bo jak to mówi szofer Jacek – to, co w Las Vegas, zostaje w Las Vegas.

Nawet Najstarsi Punkowcy nie Pamiętają

Szewska jest jak ulica Stodolní w Ostravie, Wiener Straße w Berlinie czy Bairro Alto w Lizbonie – ulice pełne klubów, zatopione w alkoholu. Jest też jak słynna rycina Goi – „Gdzie rozum śpi, budzą się demony”.

Szewska i jej demony budzą się po 22. Z niemal każdej bramy emanującej jaskrawym światłem wydobywa się głośna muzyka. Ludzie schodzą tam z całego Krakowa, a nawet Skawiny i Wieliczki. Robi się tłoczno, a wszyscy wyglądają tak samo. ONE – obcisłe miniówki z dekoltem, szpilki i ostry makijaż. ONI – modne, rozpięte koszule, elegancki buty i nażelowane włosy. ONE – pijane. ONI – pijani. Z każdą godziną coraz bardziej.

Stoją w kolejkach przed klubami albo zbierają się w grupki, jak na przerwach w podstawówce. Wszyscy radośni, młodzi, piękni. – Ale mocne, przesadziłaś z wódą – mówi filigranowa blondynka, której wykręciło twarz i przekazuje butelkę coli swojej koleżance. Ta bierze dużego łyka – Nie przesadzaj, jest ok – odpowiada i daje butelkę kolejnej dziewczynie stojącej obok.

One dobrze wiedzą, że pić trzeba umiejętnie. W modnych klubach drinki kosztują nawet kilkadziesiąt złotych, więc kasy szkoda. Poza tym w dobrym tonie jest wejść na lekkim rauszu, by szybciej puściły hamulce.

Sposobów jest kilka. Część odwiedza popularne w ostatnim czasie lokale z tanią wódką i piwem. Tam, stojąc, wypijają kilka bań czystej lub smakowej, popiją piwem i gdy zaszumi w głowie pędzą na imprezę do klubu. Inni stoją na Szewskiej z butelkami coli czy sprita. Pół na pół. Czysta i napój. Można spokojnie sączyć na ulicy, czekając w kolejce do klubu i nie martwić się o policję.

Czasem zdarzają się zadymy. Wystarczy, że ktoś krzywo spojrzy lub zmierzy wzrokiem wybrankę zazdrosnego chłopaka. Wie o tym dobrze ochroniarz znanego fast foodu, czynnego całą dobę. Stoi znużony, opierając się o ścianę. –Wiadomo, że się biją. Co chwilę ochrona wyrzuca kogoś z klubu na ulicę– mówi.__W jego lokalu zwykle jest spokojnie ._– _Tutaj są najczęściej awantury o to, że ktoś komuś zajął kolejkę – dodaje. Wtedy wkracza niczym szeryf, bierze delikwenta za frak i do widzenia. To, że jest po sześćdziesiątce wcale mu w tym nie przeszkadza.

Najbardziej agresywni są Polacy. Jak zwraca uwagę turyście z zagranicy, to ten od razu przeprasza i nawet rękę poda. – A nasi od razu z pięściami wyskakują– zauważa. Raz chciała go pobić kobieta. Pijana była w sztok. Krzyczała, żeby wyszedł na zewnątrz i tam się z nim rozprawi. – Na szczęście facet jej pilnował i wybił z głowy ten pomysł.

Między ludźmi przechadzają się tzw. promotorzy, czyli naganiacze oferujących darmowe drinki i wejściówki do klubów. Mają przyklejone do twarzy uśmiechy, są czujni i bacznie obserwują każdego, kto ich mija. – Do naszego klubu nie można wpuszczać ludzi w sportowym obuwiu, więc ich nie zapraszamy – zdradza jeden z nich. – Przed wręczeniem ulotki musimy także ocenić, czy dziewczyny są fajnie ubrane. To my przeprowadzamy wstępną selekcję gości – tłumaczy. Jeżeli przypadkiem ulotkę dostanie ktoś „nieodpowiedni”, zweryfikuje to ochroniarz na bramce. I biznes się kręci.

Rafał też zaprasza do lokalu. Ubrany w czarny garnitur i białą koszulę szuka klientów. Ale to tylko jedno z jego zajęć. Kilka lat temu przyjechał z Pomorza na studia. Nie wyszło. Twierdzi, że można u niego kupić wszystko: dropsy (ekstasy), Władka (amfetamina), białe (kokaina) czy trawę (marihuana). – Co tyko chcesz – mówi. Kupują? – Pewnie, że kupują. Najlepiej schodzą dropsy i Władek. Biorą to przed imprezą i mają jazdę. Kto Kupuje? – Wszyscy. Polacy, Angole, Hiszpanie. Pod warunkiem, że mają kasę. To nie jest tania zabawa. Nie zawsze dostają wszystko od razu, czasem muszą poczekać, aż skołuję, na przykład jak trzeba więcej towaru. Rafał znika w tłumie.

Tylko dwie osoby w tym morzu ludzi na Szewskiej nie pasują do reszty. Siedzą na chodniku. Nie piją, bo nie mają za co. Przed nimi tabliczka „Zbieramy na piwo. For beer”. To Krzysiek i Kuba. Co jakiś czas ktoś podchodzi, wrzuca parę groszy, by mogli w końcu ugasić pragnienie.

Krzysiek jest po pięćdziesiątce. Na szyi ma wisiorek z napisem „Punk’s not dead”. Tej zasadzie jest wierny od zawsze. Mówi, że wychował się na „Siekierze”, „Tilcie” i „Dezerterze”. Ściąga z głowy bejsbolówkę – Jestem starym punkiem – mówi pokazując siwego irokeza. Nigdy nie było mu łatwo – ma to zresztą wypisane na twarzy.

Wypił w życiu niejedno tanie wino, wypalił niejednego skręta. Ale, jak twierdzi, w żyłę nie ładował. Co to – to nie.

Siedzi na Szewskiej, bo tu najwięcej ludzi pijanych i przy kasie, więc zawsze kilka złotych wrzucą, z litości.

– Wiesz stary, myślałem, że przeżyłem już wszystko. Widziałem wszystko – mówi. – Pamiętam mój pierwszy Jarocin w 82’. Jak dawaliśmy wtedy czadu. Zadyma pod sceną, później dziewczyny. Wolna miłość jak to mówią, a to wszystko pod nosem milicji – nagle zamyśla się i milczy przez chwilę. – Siedzę tu często na ulicy. Patrzę na tych wszystkich ludzi. Dziewczyny pijane wychodzą z klubów. Faceci za nimi. One rzygają, goście trzymają im włosy. Chłopie masakra – rozkręca się. – _N_ie mój klimat, kompletnie tego nie czaję – dziwi się Krzysiek.

Podchodzi do niego inny stary punk z gitarą. Otwiera piwo. Na widok puszki Krzysiek uśmiecha się szeroko, pokazując żółte od tytoniu zęby. Bierze do ręki instrument. Gra trzy akordy – jak to punk i odpala papierosa. Gitarę oddaje Kubie. Też punkowi, tylko młodszemu o jakieś 25 lat. Siedzą popijając piwo i paląc papierosy.

Kiedy o piątej zrobi się jasno i wszyscy zmęczeni całonocną balangą imprezowicze z Szewskiej pójdą do swoich czystych, ciepłych mieszkań, Krzysiek i Kuba, bogatsi o parę groszy też wrócą do siebie – na ławkę w parku.

Dwóch Brytyjczyków pobiło się w sobotni wieczór przed posterunkiem policji przy Rynku Głównym. Interweniowała straż miejska. Zostali wylegitymowani i wprowadzeni na posterunek. Okazało się, że to… bracia. Jeden z nich powiedział do strażnika: – Weź te pieniądze i zostaw nas w spokoju, puść mnie, ile chcesz? W odpowiedzi usłyszał, że właśnie popełnił przestępstwo. Wezwano policję. Funkcjonariusze przejęli Brytyjczyków wraz z zabezpieczonymi banknotami.

Do **krakowskich komisariatów napływają także zgłoszenia o **zakłócanie ciszy nocnej. Co ciekawe, często dzwonią i skarżą się np. goście barów, którym przeszkadza, że w lokalu jest tak głośno, że nie słyszą siebie i swoich współrozmówców.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski