Tomasz Pruchnicki

Gorlice. Przy cmentarzu był warsztat kamieniarza Duszy, postój karawanu i rozlewnia piwa

Takim karawanem jeszcze do początku lat 80. minionego wieku gorliczanie odbywali swoją ostatnią ziemską podróż Fot. archiwum kujawskich Takim karawanem jeszcze do początku lat 80. minionego wieku gorliczanie odbywali swoją ostatnią ziemską podróż
Tomasz Pruchnicki

Niewielki placyk przy dzisiejszej ulicy Karwacjanów tętnił życiem. Już od rana w warsztacie kamieniarza Duszy słychać było postukiwanie dłut, którymi obrabiał głazy z piaskowca na nagrobki. Gdy miał odbyć się pogrzeb, słychać było jeszcze rżenie koni, przygotowywanych do ciągnięcia karawanu. Ruch w tej części miasta generowała jeszcze rozlewnia piwa pana Kujawskiego.

Jest letni poranek. Przy szopie z desek w ogrodzie obok cmentarza parafialnego słychać uderzenia drewnianego młotka w dłuto kamieniarskie. Okrakiem nad bryłą piaskowca siedzi tam starszy mężczyzna w lnianym fartuchu. Ze skały powstanie kolejny nagrobek.

Obok w bezpiecznej odległości siedzą dwaj chłopcy i przyglądają się kolejnym ruchom wprawnej ręki mistrza. Pan Dusza co jakiś czas spogląda na malców z uśmiechem, wiedząc, że takie przyglądanie się jego pracy, przyniesie kiedyś efekt, o którym jeszcze oni nie wiedzą.

Mistrz wie, że kamień jest wdzięcznym materiałem i trzeba wielu lat na poznanie jego tajników, a nikt nie nauczy się fachu w ciągu roku. Poza tym rodzajów piaskowca jest wiele i każdy trzeba umieć „zrozumieć”.

Opowieści o kamieniu

Kiedy mistrz robił sobie przerwę, opowiadał swoim „uczniom” o kamieniu przywożonym z dalekich Moraw na cmentarze wojskowe z I wojny światowej w naszej okolicy.

Opowiadał, dlaczego zawsze, gdy przywiozą nowy kamień, przykłada do niego rękę z różnych stron, aby sprawdzić, która jest prawą. Było to ponoć istotne przy ustawianiu płyt nagrobnych. Ten położony właśnie prawą stroną być bardziej wytrzymały.

Swojego zawodu uczył się już dawno i niedługo nie będzie miał siły uderzać w dłuto i kruszyć kolejnych fragmentów kamienia, wyciosując trwały ślad pamięci tych, co odeszli.

Mistrz codziennie był w swoim warsztacie, w tym samym miejscu i w tym samym fartuchu. Kiedy malcy trochę podrośli, to pozwalał im brać dłuto lub gradzicę (młotek do wybijania powierzchni groszkowanej) i próbować w miejscach mało widocznych, a przy okazji uczyć się cierpliwości i staranności.

Wizyty chłopców były szczególnie częste we wrześniu i październiku, bo obok rosło duże drzewo orzecha włoskiego. Był też sad i niejako przy okazji można było coś skosztować.

Kiedy warsztat był zamknięty, to oznaczało, że mistrz pracuje gdzieś na cmentarzu i tam należy go szukać. Gdy chłopcy wracali z panem Duszą przez cmentarz, ten opowiadał im o różnych krojach liter na epitafiach. To tutaj pierwszy raz dowiadywali się, że te same litery mogą mieć różne kształty, choć sami jeszcze nie umieli pisać.

Czytaj więcej:

  • Czy Pan Dusza chorował i był nieobecny z tego powody?
  • Nieco dalej była... rozlewnia piwa...

 

Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów

  • dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
  • codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
  • artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
  • co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.
Kup dostęp
Masz już konto? Zaloguj się
Tomasz Pruchnicki

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.