Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gorlice są w sercu "Adzika"

Rozmawiała Małgorzata Iskra
Władysław "Adzik" Sendecki: - Dzięki Mamie potrafię cieszyć się każdym dniem, z każdej kropli deszczu...
Władysław "Adzik" Sendecki: - Dzięki Mamie potrafię cieszyć się każdym dniem, z każdej kropli deszczu... Wolfgang Hoevermann
Rozmowa. - Na świecie panuje opinia, że gram najbardziej polską muzykę ze wszystkich polskich muzyków - podkreśla Władysław "Adzik" Sendecki. Gorliczanin przez "New York Village Voice" został uznany za jednego z pięciu najlepszych pianistów jazzowych na świecie.

- Co dla Pana znaczą Gorlice?

- To moja ziemia rodzinna, miejsce urodzenia. Mama jest z Krakowa, ale z Gorlic pochodził ojciec, dziadkowie i przyjaciele. To byli wyjątkowi ludzie, dzięki którym moje dzieciństwo okazało się cudowne i kolorowe. Pamiętam bieganie nad Ropę czy Sękówkę z Tadkiem i Wackiem Gajewskimi, Andrzejem Adamowskim i Andrzejem Gajewskim, granie na fortepianie, patrzenie na nasze wzgórza, łąki, lasek. Zapamiętałem też smak owoców z ogrodu - ten czas upływał jak marzenie.

- Wcześnie opuścił Pan rodzinne miasto. Dlaczego?

- Miałem 11 lat. Grałem już dosyć dobrze, wygrałem jakieś lokalne konkursy. Stanisław Sendecki, brat mojego ojca, zaproponował konsultacje u profesorów w Krakowie. Zagrałem, sprawdzian wypadł pomyślnie, więc zdecydowali, że za kilka dni mam przyjechać na nauki do Krakowa. Tak się stało. Profesor Szkielska - z pasją i osobistym zaangażowaniem - siedziała ze mną godzinami. Wiele jej zawdzięczam.

- Rodzice zwykle marzą dla swych dzieci o konkretnym, dobrze płatnym zawodzie. Artysta - ryzykowne przedsięwzięcie. Czy wybierając szkołę muzyczną, czuł Pan wsparcie rodziny?

- To moja rodzina ze strony Taty i moja najukochańsza Mama, widząc, ile mam radości z grania, zrobili wszystko, co mogli, żebym poszedł w tym kierunku. Muzyka, i w ogóle sztuka, miały w mojej rodzinie zawsze bardzo wielką wartość. Dzisiaj widać, jak banki bankrutują. Tylko prawdziwa sztuka zyskuje na wartości. Moja muzyka nigdy mnie nie oszukała, a ja nie oszukałem jej. Nawet jeśli przyjmowałem intratną propozycję, która nie miała dla mnie artystycznej wartości, była to tylko droga do niezależności materialnej i artystycznej. Mam wymarzony zawód i na tym polega moje wielkie bogactwo.

- Kiedy zrozumiał Pan, że nie może żyć bez muzyki?

- Nigdy nie widziałem innej alternatywy i nic nie wypełniało mnie tak jak muzyka. Nie bardzo chyba potrafię myśleć osobno o
życiu i muzyce.

- A pamięta Pan jeszcze czasy, gdy w podstawówce akompaniował zespołowi tanecznemu? Ryszard Masłowski - pierwszy w III RP wojewoda Małopolski- z dumą wspomina, że do tańca przygrywał mu sam Adzik Sendecki - dziś jeden z najwybitniejszych pianistów jazzowych na świecie.

- Oczywiście, pamiętam, choć nie bardzo już wiem, co było fatamorganą, a co rzeczywistością. To już 50 lat minęło.

- Komu zawdzięcza Pan zainteresowanie muzyką?

- Pochodzę z umuzykalnionej rodziny. Rodzeństwo ojca było oddane muzyce, aczkolwiek nie była ona ich zawodem. Pierwszą edukację muzyczną zawdzięczam rodzicom. Mama nauczyła mnie nut, a Tata grać. Brat i siostra również zostali muzykami.

- Dlaczego fortepian, jazz?

- Fortepian był królewskim instrumentem i w naszej rodzinie bardzo cenionym. Jazz przyszedł później. No cóż, ja zawsze improwizowałem. Gdy zapomniałem "tekstu" na koncercie, to coś w tym stylu grałem i... poza wtajemniczonymi nikt tego nie zauważył. Jazz poznałem dzięki bratu Stefanowi, który - co było nieczęste w tamtych konserwatywnych czasach - miał szerokie zainteresowania artystyczne, był obdarzony talentem muzycznym, plastycznym, a kilka lat temu ujawnił również literacki. Brat to bardzo, bardzo wrażliwy, piękny i kreatywny człowiek.

Później, po wczesnej śmierci Taty, powstała potrzeba zarabiania, a nie tylko grania dla przyjemności. Założyliśmy Extra Ball z Jarkiem Śmietaną i poszło. To był czas przygody i doświadczeń młodości. Piękny i niełatwy czas rozpoznawania kim jestem.

- Podziwiani przez Pana jazzmani to...

- ...artyści szczerzy, dumni i bogaci wewnętrznie.

- A za co Pana najczęściej komplementują krytycy muzyczni?

- Chyba najczęściej jest wymieniana muzyczna głębia, fantazja, kreatywność i... pianistyka. Wiele godzin codziennego ćwiczenia w dzieciństwie - to słychać.

- Wyemigrował Pan w 1981 roku. Za sprawą polityki?
- Tak, zaangażowałem się. Wywalono mnie ze studiów, zaczęły się szykany paszportowe i innego typu, w tym bilet do wojska. A miałem dwoje malutkich dzieci. Po dwukrotnym wywłaszczeniu naszej rodziny, złośliwościach ze strony bolszewickich biurokratów perspektywa skorumpowania się byłaby największą zdradą rodzinnych ideałów. Poruszyłem niebo i ziemię, żeby się z tego wydostać. Gdyby się nie udało, skończyłbym chyba w lesie, jako partyzant walczący przeciwko tym złodziejom.

- Muzyka nie zna granic, ale czy łatwo wrażliwemu artyście żyć i tworzyć z dala od kraju i najbliższych? Czy oddalenie od domu miało wpływ na Pana repertuar i formę ekspresji?

- Potrzebowałem wielu lat, żeby nie idealizować swego polskiego "powołania", ale jedną z moich chyba najpiękniejszych kompozycji jest ballada "Back where I belong", którą pisałem płacząc, a właściwie samo się pisało. Wielu muzyków grało i nagrywało ten utwór.

Na świecie panuje opinia, że gram najbardziej polską muzykę ze wszystkich polskich muzyków. Nie chodzi o przeróbkę, chodzi o oddanie ducha Chopina, Mickiewicza i tych, którzy przyczynili się do tego, jacy my, Polacy, jesteśmy. W Polsce muzycy usiłują grać "po amerykańsku", co jest nie tylko śmieszne, ale właściwie nikogo nie interesuje. Nie można się oderwać i być kimś innym, a także nauczyć się bycia artystą. Artystą się jest albo nie. Amerykanie nazywają to "original artist", co znaczy: ktoś niepowtarzalny.

- Czy łatwo "wybić się" polskiemu artyście za granicą? W Pana przypadku od razu były dobre lata?

- Nie jest trudno o oklaski oraz pochwały, i na tym trzeba budować swoją karierę. Początki były bardzo ciężkie. Zamieszkałem w Szwajcarii - najdroższym kraju na świecie, w którym docenia się tylko największych i najbogatszych artystów. Ale byłem bardzo młody - miałem 26 lat- pracowity i konsekwentny. Nigdy nie grałem w knajpie, szybko przyszły interesujące propozycje i wyjazdy po świecie.

- Podróżując po świecie udaje się pogodzić pracę i życie rodzinne?

- Mnie nie, ale to wszystko zależy od dwóch stron.

- Jakie wartości ceni Pan najwyżej? Czego oczekuje od rodziny i przyjaciół?

- Prawdomówności, uczciwości, honorowych zachowań. Nienawidzę złodziei, krętaczy, pijawek i tego typu mentalności.

- Dzieci poszły w ślady taty?

- Moje dzieci są już dorosłe, mają 36, 34 i 32 lata. Wiktor jest historykiem po uniwersytecie w Bazylei, Maja ukończyła historię sztuki na tym samym uniwersytecie, a Ola jest skrzypaczką - studiowała w Bazylei, Lucernie i Londynie. Mam wspaniałe dzieci, co jest zasługą mojej byłej żony i za co jestem jej wdzięczny. Nie pracując, miała czas dla dzieci.

- Jakie miejsce zajmuje w Pana życiu Mama?

- Jestem z niej dumny. Mam sporo jej cech. Mama to perła. Zainteresowana wszystkim, pozytywnie nastawiona do ludzi, przepełniona miłością do wszystkich, może czasem trochę naiwna (ja też ryzykuję, zanim dostanę po palcach), pozbawiona egoizmu. Dała nam wszystko: miłość, zrozumienie, wsparcie. To, czego sama nie zaznała od swoich rodziców. Kocham ją ponad życie. Dzięki niej potrafię cieszyć się każdym nowym dniem, z każdej kropli deszczu czy promienia słońca.

- Jaki wpływ na Pana twórczość mają obce kultury, różnorodność muzyki?

- Spotkania z innymi kulturami sporo mi dały. Bawię się trochę tymi różnymi językami i kolorytami muzycznymi, wprowadzając je w mój świat... i wszyscy to rozumieją. Mogę sobie pograć nawet z pingwinami. Na pewno byłoby wesoło. Żarty na bok. Poznając to, co inne, rozpoznałem swoje. A dzieląc się tym, co moje, wzruszam ludzi na świecie. I to jest prawdziwa zapłata.

- Koncerty, z którymi artystami dały Panu najwięcej przyjemności?

- Na pewno z Al Jarreau, z którym czuję się, jakby był moim bratem - prosto, bez show businessu, tak jak byśmy razem biegali po gorlickich łąkach. Inne ciekawe spotkania to Jaco Pastorius, Joe Henderson, Mike Brecker. To ludzie, którzy mnie upewnili, że charakter, uczciwość i siła muzyki to największe wartości.

- Dużo było tych koncertów i płyt?

- Gram około stu koncertów rocznie. Płyty przestałem liczyć, na dwustu stanąłem około 10 lat temu. Wielu w ogóle nie mam i nie pamiętam. Pracowałem przecież jako muzyk studyjny, więc nagranie kilku tygodniowo nie było niczym specjalnym.

- Jakie ma Pan plany?
- Pracuję właśnie nad dużym filmem... niemym, to znaczy 90 minut muzyki. Premiera będzie w niemieckiej telewizji na początku 2015 r.. W lecie wystąpię "na żywo" na największym festiwalu muzycznym Schleswig Holstein Musik Festival. Może uda się również pokazać ten film na festiwalu w Gdańsku. Zagram również wiele pianistycznych koncertów, także z polskimi artystami.

- W ostatnich latach koncertuje Pan także w Polsce. Chciałby Pan również kiedyś zagrać dla gorliczan?

- Marzenie!!! Bardzo chciałbym mieć swój wieczór w Gorlicach i przedstawić kilku moich wspaniałych i wielkich przyjaciół ze świata, ludzi z mojego życia poza Polską. Może ktoś wyjdzie z inicjatywą w tym kierunku.

- Ciągle ma Pan do kogo wracać w Gorlicach. A czego gorlickiego brakuje Panu na obczyźnie?

- Moje wizyty w Gorlicach to oczywiście odwiedziny Mamy. Mama, jej otoczenie i jej potrawy - najlepsze pierogi ruskie na świecie! Oczywiście, zawsze jest czas na małe wycieczki w stare kąty, aby popatrzeć, wytrzeć łezkę, powąchać gorlickie powietrze… Kocham to. Moja pierwsza wizyta w Polsce była incognito. Całowałem trawę i głaskałem listki na drzewach. To, co pozostaje po takich wizytach w sercu, przekazuję światu muzyką.

Do tej pory nie miałem czasu i odwagi, żeby poodwiedzać przyjaciół z dzieciństwa. Boję się emocjonalnego szoku. Takie spotkania mnie wzruszają i potem jestem sparaliżowany przez kilka dni. Wiem, czas goni, więc może niebawem.

Gra od 4. roku życia

Władysław "Adzik" Sendecki, pianista jazzowy, urodzony w 1955 r. w Gorlicach. Naukę gry na pianinie rozpoczął mając 4 lata. Początkowo miał zostać wykonawcą muzyki klasycznej, ale odkrył jazz...

Od 1981 roku mieszka za granicą - początkowo w Szwajcarii, obecnie w Niemczech, gdzie jest członkiem NDR Big Band. Skomponował m.in. suitę "Amina Mundi" - muzyczny zapis podróży przez Afrykę i Azję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski