Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grał w azjatyckiej Lidze Mistrzów, a teraz trenuje młodzież w Chinach

Redakcja
Największe sukcesy w Chinach Marek Zając odnosił w zespole z Shenzhen (miasto w południowo-wschodniej części kraju, w prowincji Guangdong, bezpośrednio graniczące z Hongkongiem) FOT. ARCHIWUM MARKA ZAJĄCA
Największe sukcesy w Chinach Marek Zając odnosił w zespole z Shenzhen (miasto w południowo-wschodniej części kraju, w prowincji Guangdong, bezpośrednio graniczące z Hongkongiem) FOT. ARCHIWUM MARKA ZAJĄCA
Wielu polskich piłkarzy, którzy kiedyś wyjechali kontynuować swoją karierę poza Polską, po zawieszeniu butów na kołku zostało za granicą. Nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że ktoś osiedlił się we Francji, Niemczech czy innym europejskim kraju. W przypadku Marka Zająca, byłego zawodnika krakowskich klubów, Cracovii, Hutnika i przede wszystkim Wisły, z którą odnosił największe sukcesy, wybór jest jednak wyjątkowy. Ułożył on sobie bowiem życie w Chinach.

Największe sukcesy w Chinach Marek Zając odnosił w zespole z Shenzhen (miasto w południowo-wschodniej części kraju, w prowincji Guangdong, bezpośrednio graniczące z Hongkongiem) FOT. ARCHIWUM MARKA ZAJĄCA

PIŁKA NOŻNA. Marek Zając, były zawodnik Cracovii, Hutnika i Wisły Kraków, ułożył sobie życie zawodowe oraz osobiste w Państwie Środka

Zając nie był pierwszym polskim piłkarzem, który otrzymał propozycję gry w Państwie Środka. Motywacja w jego przypadku była taka, jak w większości przypadków. Wyjechać, rozegrać sezon, dwa, dobrze zarobić i wrócić. Co zatem stało się, że dzisiaj ten były piłkarz ani myśli wracać do kraju?

Nie planował pozostania

- Do Chin wyjechałem w 2004 roku - rozpoczyna Marek Zając. - Oczywiście, podpisując kontrakt w tym kraju nie zakładałem, że zostanę tutaj na stałe. Podchodziłem do tego na takiej zasadzie, jak większość piłkarzy. Chciałem poznać nową ligę, kraj, ale przede wszystkim zarobić niezłe pieniądze, jakie oferowali Chińczycy. Już jednak w pierwszym sezonie zdobyłem ze swoim klubem mistrzostwo Chin i dostałem ofertę przedłużenia kontraktu. To była świetna przygoda, bo graliśmy w azjatyckiej Lidze Mistrzów, lataliśmy na mecze do Arabii Saudyjskiej, Wietnamu, Korei Połu-dniowej. Zwiedziłem kawał świata, co, prócz aspektów czysto piłkarskich, też miało swoje znaczenie. A co do samej Ligi Mistrzów, to mieliśmy znakomity sezon, bo doszliśmy aż do półfinału tych rozgrywek, co dla chińskiego klubu było bardzo dużym osiągnięciem.

Zając bronił wtedy barw klubu z Shenzhen. Przy okazji wyjaśnia nieścisłość, jaka pojawia się często przy jego nazwisku w mediach. - Niektóre portale podają, że grałem w kilku klubach w Chinach, ale prawda jest taka, że występowałem tylko w dwóch - tłumaczy. - Po prostu w Shenzhen klub zmieniał często nazwę z uwagi na sponsorów, ale to ciągle był ten sam klub. Grałem też w Liaoning Whowin, ale akurat tam nie czułem się najlepiej. Klub ma siedzibę na północy Chin i jakoś trudniej było mi się przyzwyczaić do życia w tamtym rejonie.

Były zawodnik nie miał natomiast najmniejszych problemów z aklimatyzacją w Shenzhen, bo jak tłumaczy: - Zanim trafiłem do Chin, grałem w Turcji. Miałem już zatem trochę doświadczenia w azjatyckich klimatach. W chińskich klubach jest zresztą tak, że bardzo dba się tutaj o zagranicznych piłkarzy. Są odpowiedni ludzie, których zadaniem jest pomoc w adaptacji zawodników, którzy przyjeżdżają tutaj grać z całego świata. Ja nie miałem za dużo czasu, żeby nawet zastanawiać się nad adaptacją, bo często graliśmy, zwłaszcza w sezonie, w których uczestniczyliśmy w Lidze Mistrzów. Czas podzielony był zatem głównie na treningi, przejazdy, przeloty i same mecze.

Bez problemów z chińską kuchnią

Zając opowiada również, że życie poza boiskiem nie nastręczało i nie nastręcza mu wielkich problemów. Przyzwyczaił się do miejscowych zwyczajów, również kuchni.

- Chiny to gigant i to pod każdym względem. Weźmy na przykład pod uwagę technikę. Nawet rzeczy codziennego użytku są tutaj zdecydowanie bardziej nowoczesne niż w Polsce. Często rozmawiam ze znajomymi, rodziną w kraju i pewne rzeczy, które jeszcze nie dotarły do nas, w Chinach są już w powszechnych użyciu.
- Nie miałem też wielkiego problemu jeśli chodzi o codzienne sprawy, na przykład kuchnię. Tutaj tak naprawdę można funkcjonować jedząc potrawy europejskie. Chińczycy pod tym względem są bardzo otwarci, jest mnóstwo lokali, gdzie można zjeść posiłek praktycznie z całego świata. Zresztą typowa kuchnia chińska też się zmienia i przejmuje elementy z innych krajów. Oczywiście zdarzało mi się, że byłem w restauracji ze znajomymi i jadłem różne miejscowe specjały. Nie bardzo można tutaj odmawiać, jeśli ktoś cię zaprasza na kolację. Miałem zatem okazję kosztować różne potrawy czy np. ich miejscowe alkohole, które mają specyficzny zapach. Można go porównać do perfum... (śmiech). W Polsce każdy mnie pyta, czy jadłem kiedyś psa, bo to jeden ze stereotypów o chińskiej kuchni. Miałem taką sytuację, gdy jeszcze grałem w piłkę, że kiedyś rzeczywiście podano nam tego rodzaju potrawę. Jej zapach jest jednak taki, że nie można się pomylić. Od razu zapytałem naszego tłumacza czy to jest to, o czym myślę. Gdy tylko potwierdził, grzecznie odmówiłem i poprosiłem o inne danie. Nie jest jednak tak, że psie mięso jest tutaj standardowym daniem. Chińczycy jedzą je, ale nie tak znowu często, jak się niektórym wydaje. Zresztą to jest ciekawa historia, bo oni generalnie bardzo lubią psy. Wielu Chińczyków je ma i traktuje jak członków rodziny.

Wielka kasa w futbolu

Były piłkarz krakowskich klubów chwali również chińskie rozgrywki. Podkreśla, że miejscowa liga stoi na niezłym poziomie, natomiast kwoty, jakie płaci się piłkarzom, są bardzo wysokie.

- Chińska liga gra systemem wiosna - jesień - opowiada Zając. - Rozgrywki cały czas się rozwijają i cieszą się sporym zainteresowaniem. Największą publiczność przyciągają mecze z udziałem drużyn z Pekinu czy Szanghaju. Frekwencja na poziomie 40-50 tysięcy na meczach drużyn z tych miast jest czymś zupełnie normalnym. Stadiony są duże, choć ich wadą jest to, że są budowane w takim komunistycznym stylu, czyli rozległe trybuny i bieżnia. To sprawia, że widoczność na tych obiektach nie jest za dobra. Jeśli chodzi o atmosferę na nich, to można powiedzieć, że przypomina ona w jakimś stopniu to, co dzieje się w Europie. Wynika to z tego, że w Chinach śledzi się bardzo dokładnie rywalizację w najlepszych europejskich ligach, a wzorce zachowań przenosi się na miejscowy grunt. Zawodowa liga chińska jest atrakcyjna dla zagranicznych piłkarzy również pod względem zarobków. Są tutaj naprawdę duże pieniądze, choć rozpiętość zarobków jest ogromna. Przykładowo Seydou Keita może liczyć w Chinach nawet na 10 milionów euro kontraktu. Umowy na poziomie kilku milionów nie są niczym nadzwyczajnym. Przez wiele lat wyglądało to tak, że na wysokie kontrakty mogli liczyć zagraniczni piłkarze, a Chińczycy zarabiali znacznie mniej. Teraz to się zmienia, bo i miejscowi zawodnicy zarabiają całkiem dobre pieniądze, a umowy przekraczające milion euro dla miejscowych gwiazd nie są już niczym nadzwyczajnym.
Marek Zając już nie gra w piłkę, ale znalazł pomysł na życie po zakończeniu kariery. - Postawiłem na karierę trenerską - mówi. - Jako obcokrajowiec muszę przejść wszystkie szczeble szkolenia. W Azji wygląda to tak, że są licencje A, B, C i D. Najwyższa, która uprawnia do prowadzenia wszystkich drużyn, to licencja A. Ja na razie jestem posiadaczem licencji C, ale wkrótce będę chciał pokonać kolejny szczebel. Być może kiedyś będę pracował z dorosłymi piłkarzami, ale na razie koncentruję się na szkoleniu dzieci. Na początku października otworzyliśmy razem z moim serbskim kolegą, Aleksandarem Żivkoviciem akademię piłkarską. Nie ma zresztą przypadku, że robimy to razem, bo jako Polak najlepiej dogaduję się tutaj właśnie z Serbami. Coś musi być w tych opowieściach o słowiańskiej duszy, bo rzeczywiście akurat z Serbami rozumiem się najlepiej.

- Nasza akademia to nie jest samodzielne przedsięwzięcie. Podpisaliśmy umowę z Shenzhen Ruby i po prostu szkolimy dzieci dla tego klubu. Opracowany jest cały program. Ten projekt dostarcza mi mnóstwo satysfakcji.

Do Polski nie wróci

Satysfakcji dostarcza Zającowi również życie prywatne, bo osiedlił się w Chinach także dlatego, że ma żonę Chinkę. To dlatego mówi: - Do Polski już raczej nie wrócę. Wrosłem na dobre w chiński pejzaż. Mówię nawet w języku chińskim, choć do perfekcji sporo mi brakuje. Dogadam się jednak bez większych problemów. Trudność w tym języku polega na tym, że często jedno słowo ma trzy, cztery znaczenia, a wszystko zależy od intonacji. Miałem już dwóch nauczycieli, którzy sporo mi pomogli, ale obaj stwierdzili, że chyba nigdy perfekcyjnie nie nauczę się chińskiego. Nie poddaję się jednak i wkrótce zacznę naukę na miejscowym uniwersytecie. Jeśli i tutaj nie uda mi się zrobić wielkich postępów, to chyba dopiero wtedy spasuję.

- W Shenzhen, w którym mieszkam, dobrze mi się żyje. To duże wielomilionowe i bardzo nowoczesne miasto. Mam żonę Chinkę, Izabellę oraz 2,5-letnią córkę Julię. Europejskie imiona nie są przypadkowe, bo moja żona pochodzi z Hongkongu, gdzie ponadstuletnie wpływy brytyjskie zrobiły swoje. Moim synom, gdy tutaj do mnie przyjeżdżają, też bardzo się podoba. Dobry jest klimat, bo jest znacznie cieplej niż w Polsce. Jak przyjeżdżam do kraju, to czasami jest mi po prostu zimno.

Fakt, że Marek Zając osiadł na dobre w Chinach, nie oznacza, że nie wie, co się dzieje w Polsce czy naszym futbolu. Wprost przeciwnie. Gdy pytamy go na koniec naszej rozmowy, czy interesuje się np. sytuacją w swoich byłych klubach, mocno się ożywia i mówi: - Jestem ze wszystkim na bieżąco. Po pierwsze dlatego, że w dobie internetu pozyskanie informacji jest banalnie proste, a po drugie dlatego, że jestem w stałym kontakcie z wieloma osobami. Bardzo często rozmawiam na przykład z Bogusiem Zającem (asystent trenera Adama Nawałki w Górniku Zabrze, a obecnie w reprezentacji Polski - przyp. red.), który informuje mnie, co dzieje się w naszej ekstraklasie.
- Cieszę się, że do Wisły wrócił Franciszek Smuda. Dla mnie to jeden z najlepszych trenerów, z jakimi miałem okazję pracować. Powiem nawet więcej - wiele jego rozwiązań staram się sam stosować w pracy szkoleniowej. Kiedy usłyszałem, że Smuda podjął pracę w Wiśle, wiedziałem, że drużyna szybko zacznie grać o wiele lepiej niż w poprzednim sezonie.

- Trzymam też kciuki za Cracovię. Co prawda, nie pracowałem nigdy z trenerem Wojciechem Stawowym, ale bardzo podoba mi się jego filozofia. Moim zdaniem, to jest taki powrót do starej, dobrej krakowskiej szkoły gry, z dużą liczbą podań. Jako ciekawostkę mogę natomiast powiedzieć, że chińscy menedżerowie pytali mnie niedawno o Dawida Nowaka. Może kiedyś Dawid dostanie propozycję od któregoś z chińskich klubów.

- Martwi mnie tylko los Hutnika, który musi błąkać się po niższych ligach. Nie wiem, czy kiedyś doczekamy się czasów, kiedy ten klub mocniej stanie na nogach i nawiąże do swoich najlepszych czasów.

Bartosz Karcz

sport@dziennik.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski