Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Graliśmy jazz na miękko, ale publiczność tego nie chwytała

Rozmawiał Paweł Gzyl
Wiesław Wilczkiewicz w czasach działalności Fly Ensemble
Wiesław Wilczkiewicz w czasach działalności Fly Ensemble Archiwum
Muzyka. Krakowski jazzman, Wiesław Wilczkiewicz, wydaje album swojego bandu

- Płyta Pana zespołu Fly Ensemble ukazuje się obecnie, po ponad trzydziestu latach od nagrania. Jak do tego doszło?

- Zgłosił się do mnie szef wytwórni GAD Records, która specjalizuje się w reedycjach mało znanych wydawnictw polskich wykonawców sprzed dekad. Gdzieś trafił na amerykańskie wydanie albumu i, ponieważ mu się spodobał, postanowił go po raz pierwszy opublikować na polskim rynku. Bardzo mnie to ucieszyło.

- Dlaczego płyta nie ukazała się w Polsce do tej pory?

- Trzeba by zapytać Polskich Nagrań, dlaczego w połowie lat 80. nie wydały tego materiału. W tamtych czasach nie było to jednak wcale takie oczywiste. Byłem co prawda lubiany w muzycznym środowisku, dużo grałem z innymi wykonawcami, ale w radiu rzadko puszczali moje nagrania. Może dlatego, że o to nie zabiegałem, wstydziłem się chodzić i prosić.

- Kiedy nagrał Pan materiał Fly Ensemble?

- Gdy na początku lat 80. opuściłem znaną orkiestrę Alex Band, założyłem z kolegami własny zespól - Fly Ensemble. Graliśmy przyjemny jazz na miękko. Ponieważ powstało sporo ciekawego materiału, postanowiliśmy go zarejestrować. Akurat tak się złożyło, że wolne terminy znaleźliśmy w Radiu Opole. Pierwszą sesję zakończyliśmy w piątek 11 grudnia 1981 roku. Następnego dnia wróciłem do Krakowa, włączyłem w niedzielę rano telewizor - a tam generał Jaruzelski ogłasza stan wojenny. Siłą rzeczy musieliśmy zrobić przerwę. Ostatecznie dokończyliśmy nagrania dopiero na początku następnego roku.

- Graliście wtedy koncerty?

- Oczywiście. Przede wszystkim współpracowaliśmy z wieloma gwiazdami ówczesnej estrady. Jedną z nich był Zbyszek Wodecki. Zrobiliśmy razem kilka piosenek - i dwie z nich trafiły na płytę Fly Ensemble. To są dziś zupełnie nieznane utwory, całkowicie inne od przebojów w rodzaju „Chałup” czy „Pszczółki Mai”, które wtedy śpiewał. Zrobiliśmy nawet wspólnie program dla Telewizji Katowice. Zbyszek powiedział potem, że są to najlepsze rzeczy, jakie do tamtej pory stworzył. Niestety - publiczność tego w ogóle nie chwytała.

- To dlatego zdecydował się Pan wyjechać do USA?

- Zarobki w Peerelu były marne. Dlatego każdy chciał wyjechać za granicę i tam pograć. Najczęściej jazzmanom udawało się łapać angaże na statkach wycieczkowych. Podczas takiego rejsu zarabiało się przyzwoite pieniądze. Miałem kilka razy to szczęście - a potem poleciałem do Stanów. Trafiłem do Nowego Jorku, gdzie wsiąkłem w tamtejsze środowisko jazzowe.

- Grał Pan z jakimiś znakomitościami?

- Moim najbardziej znanym projektem była wspólna płyta z wokalistką Barbarą Moore - „Infinity”. Koncert promocyjny odbył się w prestiżowej sali Carnegie Hall. Nagrywaliśmy ten album w tym samym studiu, w którym pracował nad swoim debiutem Lenny Kravitz. Wtedy był w ogóle nieznany, a za realizację i produkcję piosenek płaciła jego ówczesna żona, piękna aktorka, Lisa Bonet. Bardzo się nim opiekowała - a on ją potem zostawił, kiedy zdobył sławę. Całe szczęście to ona napisała teksty na płytę, więc siłą rzeczy otrzymywała tantiemy.

- To właśnie wtedy wydał Pan w USA materiał Fly Ensemble na płycie?

- Jakieś dziesięć lat później. Zrobiłem to własnym sumptem. Aby sprzedać płytę, poszedłem do największego sklepu muzycznego w Nowym Jorku, Tower Records. Jego szefem był taki niski i garbaty facet. Powiedział, że musi posłuchać albumu, bo sprzedaje tylko muzykę najwyższej jakości. Kilka dni później płyta stała na półce obok płyt największych gwiazd jazzu. Oczywiście nie był to jakiś spektakularny sukces, bo nie stać mnie było na większą promocję.

- Trudno było zaistnieć polskiemu muzykowi w Ameryce?

- Oczywiście. Pamiętam, jak poszedłem z tą płytą do szefa jednej z największych rozgłośni jazzowych w Nowym Jorku. Przyjął mnie, ale nie robił większych nadziei. „Gdybyś wiedział, kto tu czeka przed tobą w kolejce, to od razu byś zrezygnował” - śmiał się. Dlatego działałem przede wszystkim na tamtejszej scenie klubowej. Ostatecznie w minionej dekadzie postanowiłem wrócić do kraju.

- Co Pan teraz porabia?

- Ponownie gram z różnymi znakomitościami. Ostatnio występowałem u boku Krystyny Prońko w krakowskim Centrum Kongresowym ICE. To było miłe przeżycie, bo moja córka, która została architektem, zaprojektowała wejście do tego budynku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski