Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gramy muzykę nieskrępowanej wyobraźni

Rozmawia Paweł Gzyl
Michał Bogacki i Robert Stobbe - czyli Bordo
Michał Bogacki i Robert Stobbe - czyli Bordo Fot. Bartek Kozicki
Rozmowa z wokalistą i gitarzystą Robertem Stobbe, z krakowskiego zespołu Bordo, o jego najnowszej płycie - „Bordo”.

- Kolega napisał mi niedawno maila, że „krakowska legenda undergroundu wydała nową płytę”. Chodziło oczywiście o kolejny krążek Bordo. Czujesz się „legendą krakowskiego undergroundu”?

- Może ze względu na wiek? (śmiech) Nawet dzisiaj o tym myślałem, że niewiele już zostało zespołów, które grają tyle czasu, co my. Zaczęliśmy około 1995 roku - tak więc w zeszłym roku obchodziliśmy dwudziestolecie. Z tych, których znam, trwa jeszcze może Sublokator, a niedawno reaktywował się Zooid. No i właściwie tyle.

- Funkcjonowanie w undergroundzie jest dla Ciebie wygodne?

- I tak, i nie. No bo cóż mam zrobić, żeby się to zmieniło? Już dawno umieściłem na swej ścianie za szafą sztandar z napisem „Powołano nas, by czynić Bordo: 1995 - nieskończoność”. Dlatego trwamy.

- Nigdy nie miałeś ambicji, żeby zaistnieć trochę szerzej - choćby jak Świetliki?

- Do tego trzeba mieć trochę szczęścia w tym wszystkim. A ja go mam niewiele. Weźmy choćby tę najnowszą płytę: wysyłałem informację o niej do różnych mediów. A tu nawet nie, żeby ktoś napisał, że go nie interesuje, tylko po prostu w ogóle nie odpowiadano. Trochę lepiej było z wydawnictwami. Antena Krzyku odpisała, że podoba jej się muzyka, ale nie pasuje do profilu wytwórni. Ktoś inny z kolei, że ma już zamknięte plany wydawnicze na ten rok.

- Nowa płyta Bordo ukazała się dzięki wygraniu przez Was festiwalu Synestezje w krakowskim klubie Studio. Czyli jednak wykonałeś jakiś ruch w stronę autopromocji.

- To nie ja wykonałem, tylko mój młodszy kolega z zespołu - Michał Bogacki. On podstępnie zgłosił nas na ten festiwal. To ciekawa impreza, próbująca łączyć muzykę z malarstwem. Po wstępnych przesłuchaniach, przeszliśmy do finału. Zdecydowanie odstawaliśmy od pozostałych zespołów - one nawet lepiej grały na swych instrumentach niż my. No ale pewnie zdecydowała właśnie ta nasza odmienność. Korzyścią z wygrania festiwalu było wydanie nowej płyty. Dostaliśmy też 40 godzin na nagranie kolejnego materiału oraz możliwość zorganizowania profesjonalnej sesji zdjęciowej. To ostatnie nie wypaliło jednak - bo za późno się zgłosiliśmy.

- Gdzie powstał materiał na album, który właśnie się ukazał?

- W naszej sali prób o nazwie Kącik. Wokale to chyba nawet nagrywałem w domu. Może dlatego całość brzmi tak garażowo.

- Niektórzy jeżdżą do Ameryki, żeby uzyskać taki dźwięk.

- (śmiech) Profesjonalny realizator, któremu dałem ten nagrania do ostatecznego zmiksowania i masteringu, powiedział, że to jest w ogóle do niczego i 90 procent tego wszystkiego trzeba by zarejestrować na nowo. Wziąłem jednak poprawkę na to, że on jest bardzo wymagający - skoro więc tak powiedział, to tak naprawdę jest nienajgorzej i możemy to wydać. (śmiech)

- Nowa muzyka Bordo łączy amerykańską psychodelię z lat 60. z brytyjskim post-punkiem z lat 80. A te gatunki właśnie miały takie piwniczne brzmienie.

- Kiedy słuchałem tej muzyki, nigdy jakoś nie odnosiłem jej do Bordo. Wydawało mi się, że to niemożliwe, abyśmy kiedykolwiek tak zabrzmieli. Czasy się jednak zmieniły. Dzisiaj można w piwnicy uzyskać takie brzmienie, za które płaciło się kiedyś wielkie pieniądze. My stoimy po stronie eksperymentu - wykonujemy muzykę nieskrępowanej wyobraźni. To samo podejście mamy do nagrywania. Tym razem to Michał wszystko okiełznał i doprowadził do tego, że ta płyta w ogóle się ukazała.

- Ciekawa jest też warstwa industrialnych szumów i zgrzytów, która tworzy niepokojący nastrój piosenek.

- Zgrzebny aranż powstawał w Kąciku. Smaczki dodawaliśmy już później. Wszystko jednak najpierw rodziło się w naszej wyobraźni - i potem staraliśmy się to oddać za pomocą dostępnych środków. Często efekty były zaskakujące. I to mi się najbardziej podoba w tym, co robimy. Poprzez eksperymenty powstawało bowiem coś, czego wcześniej nawet nie bylibyśmy w stanie sobie wymyślić.

- Dzisiaj młodzi wykonawcy często odwołują się do post-punku i psychodelii, ale wykorzystują zdobycze tych gatunków do tworzenia nowoczesnych brzmień techno czy ambientu. Nagrania Bordo pozostają jednak bardzo oldskulowe. Dlaczego?

- To prawda. Słyszę dziś często zespoły, które za wszelką cenę próbują oddać swoją muzyką klimat lat 60. czy 80. To są ludzie młodsi ode mnie o jakieś 30 lat. My nie mamy takiego zamiaru. Nie kalkulujemy, że chcemy zagrać jak The Velvet Underground czy Joy Division. Po prostu bierzemy do ręki instrumenty - i samo tak wychodzi.

- Twój nowy kolega z Bordo jest też sporo młodszy od Ciebie. Jak na siebie trafiliście?

- Poznałem go z ogłoszenia, które dałem na Facebooku. Zgłosiło się kilka osób, ale wytrwał tylko Michał. On ma też solowy projekt - Bogacz, który właśnie jest trochę bardziej elektroniczny. Właściwie nigdy nie zastanawialiśmy się, ile kto z nas ma lat. Po prostu zaczęliśmy tworzyć wspólnie muzykę - i okazało się, że dobrze nam idzie. Perkusista, który z nami grał podczas jednej z prób wstał i wyszedł. Okazało się, że nie podobał mu się sposób gry Michała na klawiszach - jego zdaniem zbyt jazz-rockowy. Tymczasem mnie to nie przeszkadza. Bo ja jestem otwarty na wszystko. On czerpie ze mnie, ja czerpię z niego. I to jest fajna symbioza.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski