Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grand Canyon du Verdon

Redakcja
Najpiękniejsze kaniony Europy

   Prowansalski Grand Canyon du Verdon to jeden z najpiękniejszych i najbardziej tajemniczych kanionów świata. Ma około 45 km długości, a można go podzielić na dwie części - Pre Canyon i właściwy Grand Canyon du Verdon.

Za dużo wody!

   W kanionie Verdon najlepiej pływać, gdy przepływ wody wynosi około 20 m3/sek. Po deszczach, w najbardziej interesującej Marka Kulczyckiego i Arka Białka z Grupy WW VI części kanionu wynosił 50 m3/sek.
   Wracając z punktu informacji turystycznej w Castellane, miejscowości uważanej za bramę kanionu Verdon, Marek z Arkiem postanowili wstąpić do jednego z biur raftingowych. - Francuz wyciągnął przewodnik po Verdon i zaczął objaśniać, na co należy uważać. Jeszcze nigdy nie widzieliśmy tak profesjonalnie przygotowanego przewodnika. Każdy fragment rzeki był opisany, a każda przeszkoda sfotografowana oraz przedstawiona na schematycznych rysunkach; strzałkami pozaznaczane były wariantowo trasy płynięcia - opowiada Arek.
   Główne niebezpieczeństwo Verdon polega na tym, że kanion jest miejscami bardzo wąski i kręty, a strome ściany nie zawsze pozwalają wyjść na brzeg, aby zobaczyć, co czeka kajakarza za kolejnym zakrętem. - Ilość wody niesionej przez rzekę nie robiła na nas wielkiego wrażenia do chwili, gdy uświadomiliśmy sobie, że te 20 m3/sek. wody musi się zmieścić np. w kilkumetrowej szerokości jaskini. Francuz radził nam uważać też na podmyte skały - stwierdził Marek. _Zaczęli się zastanawiać, czy warto ryzykować przepłynięcie kanionu Verdon przy tak wysokim poziomie rzeki. Postanowili jednak nie poddawać się. Nie po to przecież przejechali kilka tysięcy kilometrów...
   Dla rozgrzewki spłynęli 10-km odcinkiem Pre Canyonu.
- Z zapory powyżej miejscowości Castellane spuszczana jest taka ilość wody, aby biura raftingowe mogły bezpiecznie spławiać turystów. Jednak już na tym odcinku widoki zapierają dech w piersiach. Potężne pionowe ściany skalne wznoszą się bowiem setki metrów ponad głowami kajakarzy - opowiada Marek. - Niestety, rzeka, choć trochę chlapała, nie podniosła nam zbyt wysoko poziomu adrenaliny. Być może był to efekt dużej szerokości kanionu, a być może licznego towarzystwa, które wokół nas płynęło w kajakach i pontonach._
   W ten sposób Marek z Arkiem dopłynęli do parkingu poniżej punktu widokowego Point Sublime. Tu zaczynał się drugi odcinek spływu - właściwy Grand Canyon du Verdon.

Wielki kanion

   - Zdawaliśmy sobie sprawę, że za odległą o kilkanaście metrów bramą skalną nie będziemy mieli odwrotu. Mimo to, trochę niepewnie, jednak ruszyliśmy - mówi Marek. Rzeka skręciła w lewo i wzburzonym bystrzem wpłynęła pod potężny nawis skalny. Arek z Markiem nie byli jednak w stanie skupić się na trudnościach, jakie na nich czyhały. - To, co zobaczyliśmy, chyba na zawsze pozostanie w naszej pamięci. Byliśmy oszołomieni pięknem kanionu - opowiadają. Płynęli z zadartymi wysoko głowami i otwartymi z wrażenia ustami. Rzeka miała 10, może 15 metrów szerokości i wiła się między gęsto porozrzucanymi głazami. Po obu stronach wznosiły się pionowe, wysokie na ponad 500 m skalne ściany. - Zaczęliśmy się zastanawiać, dlaczego płyniemy sami - wspomina Arek. - Przecież na odcinku Pre Canyonu, aż roiło się od kajakarzy. A tu ani żywej duszy. Czyżby oni wiedzieli o Verdon coś, czego my nie wiemy?!
   Na odpowiedź nie trzeba było czekać długo. Po godz. 18 dopłynęli do odbudowywanego po powodzi mostku. Za nim rzeka znacznie przyspieszała, co kilkanaście metrów gwałtownie obniżając koryto. - Z daleka slapiki wyglądały na kilkudziesięciocentymetrowe, w połączeniu jednak z gęsto porozrzucanymi ogromnymi, podmytymi głazami dawały zapowiedź "ostrej jazdy" - mówi Marek. - Odcinek okazał się bardzo wymagający. Obydwaj zaliczyliśmy po eskimosce. I chyba dobrze się stało, bo sprowadzeni na ziemię, zaczęliśmy większą uwagę przykładać do narastających na rzece trudności.

Przepłynąć Styx

   W miejscu zwanym Styx rzeka - ostro zakręcając w lewo - wyżłobiła potężną jaskinię. - Główny nurt, po przejściu przez dwa slapy, całą siłą uderzał prostopadle w skałę. Gdyby kajakarz, na którymś ze slapów, wywrócił się i nie wstał na czas, aby uciec do cofki po lewej, to musiałby uderzyć w mocno podmytą ścianę. Arek popłynął trzymając się lewego brzegu. Wydawało się nam, że tak będzie najbezpieczniej, bo nurt był tam słabszy. Nie zauważyliśmy jednak, że pod powierzchnią wody, w miejscu w którym zamierzał płynąć, jest kamień. Arek wpadł na niego. Obróciło mu kajak, a nurt rzucił nim o skały. Na szczęście, nic mu się nie stało - opowiada Marek. - Korzystając z doświadczeń Arka, zdecydowałem się popłynąć pozornie trudniejszą trasą. Po chwili obaj podziwialiśmy wnętrze jaskini.
   Postanowili zatrzymać się na noc. Rozpalili ognisko i zjedli liofilizowaną rybę po grecku, wpatrując się jednocześnie w gwiaździstą szczelinę nieba wyznaczoną przez schodzące się 700 metrów nad ich głowami ściany kanionu.

Sławny L’Imbut

   Następnego dnia wstali wcześnie, by oglądnąć z góry odcinek o nazwie L’Imbuta. - Rzeka w tym miejscu "zasypana" jest głazami o średnicy od kilku do kilkunastu metrów. Woda musi więc przeciskać się szczelinami o szerokości od kilkudziesięciu centymetrów do kilku metrów. Całość wygląda jak system korytarzy i jaskiń. W "korytarzach" zaklinowane były w dodatku trzy drzewa - wspomina Arek. - Płynąca bardzo szybko, stosunkowo szeroka rzeka musiała teraz zmieścić się w metrowej rynnie. Woda rzucała kajakiem od ściany do ściany. Z każdym metrem robiło się coraz ciemniej. W pierwszej grocie, gdyby nie latarka, nie wiedziałbym, w którą stronę płynąć - dodaje Marek.
   Po drodze było jeszcza kilka wymagających miejsc, jednak najtrudniejsze okazało się - tak zgodnie twierdzili Marek z Arkiem - przepłynięcie ostatnich kilku kilometrów kanionu. - Przy dolnej zaporze jest kilka ośrodków, gdzie zwykli turyści mogą wypożyczyć kajak lub rower wodny i od dołu wpłynąć w kanion. Dla setek turystów była to niezwykła frajda, dla nas jednak najtrudniejsze kilka godzin w życiu. Nie dość, że trzeba było wiosłować, to jeszcze zaczęło do nas docierać, że od dwóch dni non stop wystawieni jesteśmy na słońce - kończy swą opowieść Marek.
\\\*
   Marek Kulczycki i Arek Białek przepłynęli już grecki kanion Vicos, a więc pokonali symboliczną granicę między światem żywych a umarłych, bowiem jest to kanion mitycznej rzeki Styks. Zmierzyli się z pułapkami Renu, Innu i Kelchsauer Ache. Pokonali groźny i tajemniczy kanion Verdon. We wrześniu zamierzają przepłynąć Tarę (Czarnogóra), największy kanion w Europie. Będzie to więc kolejna wyprawa z cyklu "Najpiękniejsze kaniony Europy".
MAREK DŁUGOPOLSKI

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski