Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grand Funk Railroad

Redakcja
W Roku Pańskim 1948, w miejscowości Flint, w stanie Michigan, przyszedł na świat Mark Frederick Farner, który 15 lat później zaczął wydobywać dźwięki z gitary otrzymanej od matki. Widocznie miał i słuch, i talent, bo już po roku trenowania zaczął grywać w miejscowych zespołach.

Jerzy Skarżyński: NIEZAPOMNIANE PŁYTY HISTORII ROCKA SUPLEMENT (23)

W 1966 r. przyłączył się do grupy The Pack, w której za perkusją siedział jego rówieśnik - Don Brewer. Owa formacja dwa lata później stała się zalążkiem kolejnej - Grand Funk Railroad (jej nazwa pochodziła od nazwy linii kolejowej przechodzącej przez rodzinne miasto muzyków). W skład zespołu wszedł także 17-letni wówczas basista - Mel Schacher. Jak to zwykle bywa, w pierwszych miesiącach pracowali nad repertuarem, brzmieniem i stylem. Pewnego pięknego dnia pozwolono im dać czadu na festiwalu rockowym w Atlancie. W praktyce oznaczało to, że weszli na scenę pomiędzy występami oficjalnych gwiazd i... zostali natychmiast zauważeni. Potem wszystko potoczyło się piorunem: kontrakt z Capitol Records; nagranie debiutanckiego albumu - "On Time" (1969 r.) i rejestracja drugiego - "Grand Funk" (1970).

No to jazda. Ruszamy żelaznym szlakiem. "Grand Funk" zaczyna temat "Got His Thing On The Move". Potężne uderzenie, spora ekspresja i bardzo dziwne brzmienie. Dziwne, bo instrumenty brzmią szalenie surowo. Szczególnie gitara basowa, która sprawia wrażenie jakby była przesterowana. Używając nie do końca literackiego (ale za to bardzo trafnego określenia) napiszę, że jest to bas... "pierdzący"! Dwójka - "Please Don't Worry". Po ostrym początku całość chwilami zwalnia do bardziej bluesowego rozkołysania. W "High Falootin' Woman" jest właściwie blisko rock'n'rolla. Po trzyminutowej trójce, zgodnie z przewidywaniami, zaczyna się czwórka, czyli ciężkie i ozdobione efektownym solem na gitarze "Mr. Limousine Driver". Jeśli słuchamy odpowiednio głośno, podskakujemy, jak byśmy byli wiezieni elegancką gablotą po polskiej drodze. Od następnego numeru, od "In Need", krążek nabiera wagi, bo utwory robią się coraz potężniejsze. A to oznacza, że są bardziej rozbudowane i oparte na dłuższych partiach instrumentalnych. We wspomnianym "In Need" porywająco popisuje się Farner. Istny odlot! I to na torach! Potem: w "Winter And My Soul" z minuty na minutę robi się coraz bardziej hipnotycznie; w "Paranoid" coraz bardziej paranoicznie; a w finałowym "Inside Looking Out" coraz bardziej niewiarygodnie. Niewiarygodnie, a tak, bo ten utwór to jedno z największych arcydzieł rocka. Wspaniały temat, aranżacja, śpiew, granie i wspaniale uzewnętrznione emocje. Esencja rocka!

Jerzy Skarżyński, Radio Kraków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski