Wypalony strych i dach domu nadają się tylko do rozbiórki i odbudowy Fot. Robert Szkutnik
WIEPRZ. Gaszenie pożaru utrudnił brak wody w hydrantach. Mimo to strażacy spisali się na medal. Teraz pora na ubezpieczyciela.
To oni owego feralnego dnia, w piątek, 5 lipca o godzinie 16 zawiadomili straż pożarną, informując, że w ich dom uderzył jeden z piorunów szalejącej wówczas nad powiatem gwałtownej burzy. Na miejsce najszybciej przyjechali strażacy ochotnicy z Wieprza, ale nic w tym dziwnego, bo remizę mają jakieś sto pięćdziesiąt metrów od budynku, w który trafił grom.
- Dzielne chłopy. Uwijali się jak w ukropie, ale co z tego, jak zaraz zabrakło im wody - mówi jeden ze świadków pożaru.
Informację o braku wody potwierdzją także inni świadkowie i mieszkańcy trafionego piorunem domu. - Chcieli podpiąć się pod pobliski hydrant, ale chyba nie było w nim wody - mówi Przemysław Domider.
Na szczęście do pożaru przyjechały następne zastępy, z OSP Nidek i OSP Frydrychowice, a także z JRG Wadowice i Andrychów, w sumie 9 jednostek straży. Woda popłynęła z innych samochodów. Wtedy już ogień ugaszono. Spłonęła część dachu i poddasze. Niestety, wlewana woda zalała wszystkie pomieszczenia.
Jak wyjaśnia p.o. rzecznika prasowego Państwowej Straży Pożarnej w Wadowicach mł. bryg. Krzysztof Cieciak, mimo że administratorzy sieci wodociągowej mają obowiązek sprawdzać, czy hydranty są sprawne, to zdarza się, że nie działają. I to w całym powiecie. - W tym przypadku, mimo że hydrant był oddalony zaledwie o kilkadziesiąt metrów od płonącego domu, to nie było w nim wystarczającego ciśnienia - mówi mł. bryg. Krzysztof Cieciak z PSP Wadowice.
Pojazd strażacki może zabrać do zbiornika w najlepszym przypadku 8,5 tys. litrów wody (średnio 3 tys. litrów). - Dlatego przy maksymalnej wydajności motopompy 1600 litrów na minutę po kilku minutach już wody nie ma - wyjaśnia mł. bryg. Krzysztof Cieciak.
Rodzina nie ma do strażaków pretensji - oni, jak to się mówi, zrobili swoje. A ochotnicy z Wieprza jeszcze po pożarze wraz z rodziną i sąsiadami pomagali usuwać zniszczczenia.
- Tylko z PZU, gdzie dom jest ubezpieczony, nikt się nie zgłosił, a to już piąty dzień od pożaru - mówił w środę rozgoryczony Jacek Domider, właściciel domu. Dodaje, że obiecano mu wizytę agenta najpewniej w tydzień po pożarze. Przykryto więc dach folią w ochronie przed deszczem, a dom posprzątano. Przez to jednak wycena strat może być mniejsza.
Robert Szkutnik
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Dzieje się w Polsce i na świecie – czytaj na i.pl
- W jakiej kondycji jest polskie kino? Co będziemy oglądać? Podsumowanie 48. FPFF
- Kolejna katastrofa samolotu z wagnerowcami? Dokładnie miesiąc od śmierci Prigożyna
- Groźne oblicze AI. Nagie zdjęcia nieletnich dziewczynek trafiły do sieci
- Czy znasz instrukcję obsługi lasu? Za te rzeczy możesz dostać mandat! QUIZ