Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grzegorz Proszkowiec z Myślenic potrzebuje intensywnej rehabilitacji. Pomagają znajomi i całkiem obcy ludzie

Katarzyna Hołuj
Katarzyna Hołuj
Grzegorz z żoną Katarzyną
Grzegorz z żoną Katarzyną Fot. Archiwum prywatne
W poniedziałek minie dokładnie osiem miesięcy od dnia, który Katarzyna Proszkowiec najchętniej wymazałaby z kalendarza. Wtedy Grzegorz, jej mąż i ojciec trójki ich dzieci uległ wypadkowi, który wywrócił dotychczasowe życie rodziny do góry nogami. Zjeżdżając na nartach u podnóża stoku uderzył w auto.

Mimo kiepskich rokowań, mężczyzna przeżył, ale do dziś nie odzyskał pełni świadomości. Jego żona walczy, bo wierzy, że jeszcze usłyszy, jak wymawia jej imię. Dlatego poprosiła o pomoc, a na jej apel odpowiedziało wiele osób dobrej woli. W pierwszej kolejności mieszkańcy Górnego Przedmieścia, gdzie mieszkają Proszkowcowie, ale zaraz za nimi poszli następni.

Chodziło (i nadal chodzi) o to, aby zebrać środki na opłacenie rocznego pobyt Grzegorza w specjalistycznym ośrodku rehabilitacyjnym.

Wiara

Diagnoza, jaką usłyszała Katarzyna, nie dawała wielkich nadziei. Nie dawali jej na początku także lekarze.

- Słyszałam, że już w niczym nie pomogę mężowi, powinnam rozpocząć nowy etap życia, zająć się sobą i dziećmi. Ale jak, skoro mój maż żyje?! - wspomina.

Po urazie czaszkowo-mózgowym jego stan był ciężki, a na domiar złego pojawiła się sepsa, zapalanie opon mózgowych, zapalenia płuc. - Nie było widać końca, bo kiedy kończyła się jedna infekcja, pojawiała się następna. Trzy razy stawałam przed salą operacyjną, trzy razy jego życie wisiało na włosku. Było tyle momentów, kiedy mógł odejść, a jest i walczy. Widocznie Pan Bóg ma wobec niego jakiś plan - mówi Katarzyna.

Nadzieja

Mówi, że jej postura jest myląca, bo wewnątrz drobnego ciała kryje się silna i twarda kobieta. Zawsze tak było. Choć po wypadku Grześka bywały momenty, kiedy nawet ona, poddawała się. Powodów nie brakowało. Stan Grześka nie był stabilny, a lekarze w rozmowach z nią „nie owijali w bawełnę”.

Dziś wdzięczna jest tym, którzy nawet przekazując złe wieści, nie odbierali całkiem nadziei. Mówili, że przecież jest młodym, silnym mężczyzną, a to zwiększa jego szanse. Ona czepiała się tej myśli i spędzała z nim jak najwięcej czasu - najpierw w szpitalu, a potem w pierwszym ośrodku rehabilitacyjnym do jakiego trafił. Chciała go pielęgnować osobiście i na ile potrafiła rehabilitować.

Przyznaje, że tak się w tym zatraciła, że pojawił się kolejny kryzys, tym razem w domu. Dzieci tęskniły za nią. Częste wyjazdy i nieobecność mamy najbardziej dawały się we znaki najmłodszej córce, która dopiero co rozpoczęła naukę w I klasie podstawówki.

Dlatego Katarzyna tak bardzo walczyła o to, aby sprowadzić męża do ośrodka, który znajdowałby się bliżej domu. Ale to nie był jedyny powód.

To prywatna placówka. Opieka jest tu na najwyższym poziomie, a rehabilitacja tak intensywna, że jej efekty zobaczyła już po pierwszych tygodniach jego pobytu tutaj.

- Grześ robi postępy, zaczyna coraz dłużej trzymać prosto głowę, opuszcza ją na polecenie i zdarza się nawet, że udaje mu się ją z powrotem unieść. Potrafi też ścisnąć rękę, kiedy go o to poproszę, nie od razu, bo jego mózg nie pracuje tak szybko jak u zdrowego człowieka, ale najważniejsze, że odbiera prośby i polecenia i na nie reaguje - mówi Katarzyna. - Śpiączka to taki stan pomiędzy, coś jakby próżnia, z której ja chcę go wyciągnąć.

Niedawno zabrała go do łazienki, żeby umyć mu ręce. Stanęli przed lustrem: on na wózku, ona obok niego. - Do oczu napłynęły mu łzy. Popłakałam się i ja, ale zaraz powiedziałam: „koniec płaczu, bierzemy się do roboty. Zobacz jakie robisz postępy” - wspomina.

Miłość

- Powtarzam mu ciągle: będę walczyć o ciebie, nie dam ci odejść. Wspieram go w tym trudnym czasie. Nie powiem, że to łatwa walka, ale na pewno jeszcze trudniejsza dla niego niż dla mnie. Przypuszczam, że najgorsze, z czym Grześ się teraz mierzy, to świadomość, że jest w takim a nie innym stanie i nie ma na to wpływu. Przed wypadkiem był bardzo aktywny i samodzielny. Potrafił zrobić niemal wszystko, czy to w domu, czy w garażu - mówi Katarzyna.

Poznali się 23 lata temu. Dwa lata później wzięli ślub. Dziś mają trójkę dzieci. Dzięki nim i dzięki niemu dom był zawsze gwarny i wesoły. - Grześ to gaduła. Rodzinny, gościnny, zawsze uśmiechnięty i chętny do pomocy innym - opisuje męża.

Dlatego dom bez niego wydaje się jeszcze bardziej pusty. I smutny. - Otwieram jego szafę i płaczę. Myślę o tym, kiedy wróci i założy te ubrania - mówi Kasia. - Wypadek uświadomił mi, że kocham go nawet bardziej niż myślałam. Naprawdę oddałabym wszystko co mam, wszystko co ziemskie, żeby tylko był zdrowy. Nie oczekuję wiele, chciałbym tylko, żeby zaczął mówić, żeby powiedział na co ma ochotę, co go boli, żeby porozmawiał z dziećmi. Nie oczekuję, że odzyska sprawność sprzed wypadku, choć wiem, że jest tak twardy i uparty, że jak Pan Bóg pozwoli mu wrócić do nas, do domu, to jeszcze kiedyś stanie na nogach i będzie chodził.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski