Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grzegorz Sandomierski: Zabłądziłem w drodze na szczyt

Jacek Żukowski
Grzegorz Sandomierski: - Teraz wiem, że nic mi się nie należy za darmo. Na wszystko trzeba zapracować
Grzegorz Sandomierski: - Teraz wiem, że nic mi się nie należy za darmo. Na wszystko trzeba zapracować Fot. Wojciech Matusik
Bramkarz Cracovii z Dinamem Zagrzeb był mistrzem Chorwacji, z Jagiellonią sięgnął po Puchar Polski, ale jego kariera to niespełnione marzenia.

Pięć lat temu debiutował w reprezentacji Polski w meczu z Bośnią i Hercegowiną (2:2). Dziś 26-letni Grzegorz Sandomierski jest daleko od kadry narodowej. Choć przecież nie jest powiedziane, że do niej nie wróci.

- Zabłądziłem w drodze na szczyt - mówi golkiper. - Miałem wszystko ku temu, by piąć się w górę. Trener Franciszek Smuda powoływał mnie na każde zgrupowanie. Dał mi szansę występu w trzech meczach, myślę, że nie zawiodłem. Trudno mi powiedzieć, dlaczego nie wszystko potoczyło się po mojej myśli. Zapewne były błędne decyzje. Wyjazd do Genk okazał się kompletną klapą. Nie powiem, że decyzja była nieprzemyślana, bo chciałem wyjechać, ale kierunek nie był dobrze wybrany. Zgubiło mnie to, że myślałem, iż dostanę wszystko za darmo. Moje podejście było kiepskie. Sądziłem, że jak zapłacili za mnie spore pieniądze, to miejsce w składzie będzie mi się należało. Dni mijały, a ja nie zadebiutowałem. Z tym nie mogłem sobie poradzić.

W Belgii był z dziewczyną Gabrielą, miał jej wsparcie, ale w sprawach sportowych nikt mu nie pomógł. Pierwsze wrażenie, jakie zrobił, nie było pozytywne. Sprowadzał go trener Frank Vercauteren, potem zmienił go Mario Been i sytuacja polskiego piłkarza nie uległa poprawie.

- Nie chciał mi zaufać, mimo że po przygotowaniach zimowych wyglądałem dobrze - opowiada Sandomierski. - Klub ściągnął nowego bramkarza. Jedyną opcją była więc dla mnie Jagiellonia. Pół roku spędziłem w Belgii i wróciłem do Białegostoku na wypożyczenie.

Euro 2012 zza szyby

Smuda o nim nie zapomniał, był w kadrze na Euro 2012 za Łukasza Fabiańskiego. Podczas mistrzostw nie zaliczył ani minuty. Wojciech Szczęsny i Przemysław Tytoń byli nie do pokonania w rywalizacji o miejsce w bramce.

- Dołączyłem do drużyny, gdy była po wszystkich przygotowaniach, na sam turniej - mówi bramkarz. - Treningów nie było za wiele. Ale fajnie było poczuć tę atmosferę święta. Byliśmy w swoim kraju, czuliśmy euforię ludzi, którzy wierzyli w drużynę. Fajnie było to widzieć zza szyby autokaru, jadąc na mecze, czy podczas treningów.

Reprezentacja to nie jest dla Sandomierskiego temat zamknięty. - Każdy stawia sobie jakieś cele - mówi. - Chciałbym oczywiście kiedyś wrócić do reprezentacji, ale bardzo długa droga przede mną. Zdaję sobie sprawę z konkurencji, jaka jest wśród bramkarzy. Trzeba twardo stąpać po ziemi.

W kadrze mógł potrenować z dobrymi golkiperami, skorzystać z ich doświadczenia.

- W młodości byłem zapatrzony w Edwina van der Sara czy Gianluigiego Buffona - mówi Sandomierski. - Imponował mi Artur Boruc z czasów Celtiku. Teraz też jest w świetnej formie. Pokazuje, że jest bramkarzem, który w każdym klubie może sobie poradzić.

Swego idola spotkał na wspólnych treningach w kadrze. - Jakoś nie starczyło mi odwagi, by powiedzieć mu, że jest moim idolem, ale fajnie było porozmawiać i potrenować - mówi Grzegorz. - Nasze relacje były poprawne, ale nie nazwałbym ich bliskimi. To jednak dwa różne światy, różnica wieku.

Do Belgii wrócił na dwa miesiące w 2012 r. ale przydarzyła mu się kontuzja, która wykluczyła go z treningów na dwa tygodnie. Do drużyny trafił nowy golkiper. Musiał kolejny raz odchodzić z Genku. Trafił do Blackburn.

- To było sześć miesięcy praktycznie bez występów - opowiada. - Co z tego, że przyjeżdżał Liverpool czy Everton, jak to nie były te właściwe drużyny, tylko ich rezerwy. Z Belgii chciałem wyjechać gdziekolwiek. Trafiła się Championship, liga, w której bym sobie poradził. I tak też było. Zagrałem kilka meczów pod koniec sezonu, pomogłem drużynie w utrzymaniu. Czułem, że uda się zostać, że jest to miejsce, które mi pasuje. Ale nie udało się. Był tam Paul Robinson, były reprezentant Anglii, który wracał po kontuzji.

Sandomierski znów musiał się tułać. Genk go nie chciało, więc wyjechał do Dinama Zagrzeb. Wydawać by się mogło, że był to krok we właściwą stronę. A tu znów niepowodzenie...

- Miałem od razu wskoczyć do bramki - mówi Sandomierski. - Kilka meczów zagrałem, potem znów trafiłem na ławkę. Kończyłem rundę w bramce. Dinamo wysłało do Genku dwie oferty wykupienia mnie, ale Belgowie nie byli nimi zainteresowani. Ściągnęli golkipera, który wszedł do bramki bez jakiejkolwiek rywalizacji. Wiedziałem, że znów muszę się pakować.

Wyjeżdżając z Polski dzisiaj zachowywałby się inaczej.

- Nie bardzo chciałem łapać kontakt ze wszystkimi dookoła - mówi. - A to jest ważne. Ciężko mi było się zintegrować. W Genku obowiązywał flamandzki, ale wszyscy mówili po angielsku. To była jednak bariera, którą przełamywałem dopiero z czasem. W Chorwacji też było najwięcej angielskiego w szatni. Dzisiaj nie myślałbym, że wszystko należy mi się za darmo. Gdziekolwiek by się nie było, to jest kilku rywali na jedno miejsce. Trzeba się do tego przyzwyczaić. Pozytywów też było trochę, poznałem nowe kraje, trochę język.

Grał z Nuno Gomesem, Kevinem de Bruyne, Christianem Benteke. Ci piłkarze byli bądź są na topie, grając w Manchesterze City lub Liverpoolu. To daje mu do myślenia, że w piłce można naprawdę wiele osiągnąć.

Życie kręci się wokół Hani

Narzeczona pochodzi tak jak on z Białegostoku.- Poznaliśmy się pięć lat temu - mówi Sandomierski. - Towarzyszyła mi w wyjazdach od początku. W przyszłym roku planujemy ślub. Teraz zajmuje się wychowaniem naszej rocznej córki Hani. Cały wolny czas poświęcamy dziecku.

Mieszkają w Podgórzu, blisko Wisły, tam najczęściej spędzają czas na spacerach.

- Dziewczyny szybko dostosowały się do życia w Krakowie - ocenia. - Dla mnie Białystok jest w sam raz. W Krakowie korki są większe, ale cóż, trzeba się przyzwyczaić -wzdycha.

Czy będzie miał kontynuatora sportowych tradycji? - Córki nie będę do niczego zmuszał. Jak będzie w czymś dobra, to będę ją wspierał. A może będziemy mieć kiedyś też syna i to on zostanie sportowcem? - zastanawia się.

Kto dziś jest jego najwierniejszym kibicem?

- Narzeczona musiała polubić piłkę - śmieje się. - Natomiast najbardziej moje mecze przeżywają rodzice. Tata Antoni jest recenzentem moich występów. Ale robi to ostrożnie, bo zawsze mu wtedy powtarzam: „Nie stałeś nigdy w bramce”.

Golkiper Cracovii nie myślał o zmianie profesji, choć jego kariera nie jest usłana różami. Momentu, w którym postanowił, że będzie piłkarzem nie pamięta.

- Nawet nie wiadomo, kiedy przyjemność i zabawa przeradzają się w zawód - mówi. - Nie zauważyłem tego, bo jak przyszły dobre mecze, to szły za tym pieniądze. Zacząłem nawet studia na AWF-ie w Białymstoku, ale wytrzymałem pół roku. Ciężko mi było pogodzić zajęcia z piłką. Chciałem grać, bo to mnie najbardziej fascynowało, to była moja pierwsza prawdziwa miłość.

Jak widzi swoją przyszłość?

- Chciałbym spróbować jeszcze raz wyjechać za granicę. Mam 26 lat i pewne doświadczenie, mam nadzieję, że będzie ono procentować. Ale muszę sobie zasłużyć na wyjazd. Championship to byłoby miejsce, gdzie czułbym się dobrze. Teraz już wiem, że jeśli już wyjeżdżać, to we właściwym kierunku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski