Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hajto: Niemcy z mundialu by nas zmiażdżyli

Przemysław Franczak
Przemysław Franczak
Tomasz Hajto, 62-krotny reprezentant Polski, karierę w Niemczech zrobił dzięki uporowi. Największe sukcesy odnosił w Schalke 04 Gelsenkirchen.
Tomasz Hajto, 62-krotny reprezentant Polski, karierę w Niemczech zrobił dzięki uporowi. Największe sukcesy odnosił w Schalke 04 Gelsenkirchen. fot. Wojciech Matusik
Dlaczego Niemcy lepiej od nas grają w piłkę? Odpowiedzi szuka Tomasz Hajto, którego to tej pory wspominają w Bundeslidze. Ale to nie wszystko. Były piłkarz m.in. Schalke 04 Gelsenkirchen, Duisburga i wielokrotny reprezentant Polski,opowiada też o słynnej aferze papierosowej.

Obok siebie stoją zdolny 18-letni piłkarz z Polski i zdolny 18-letni piłkarz z Niemiec. Poza pochodzeniem czymś się różnią?
Tak. Ale wcale nie umiejętnościami, one mogą być na tym samym poziomie. Chodzi o mentalność. Mam sporo kontaktów z dawnymi kolegami z boiska, którzy teraz pełnią rozmaite role w niemieckiej piłce. Są w klubach skautami, dyrektorami. Dzwonimy do siebie, spotykamy się. Pytają o polskich zawodników. Zawsze pada ta sama kwestia. Dobra, Tomek, to że on jest dobrze wyszkolony technicznie, to my wiemy, ale czy jest mentalnie gotowy, żeby przyjść do Bundesligi? Z reguły jest z tym problem.

Mentalnie gotowy, czyli jaki?
Taki, że zaakceptuje zasady, że nie będzie się obrażał, kiedy usiądzie na ławce rezerwowych, że będzie codziennie zasuwał na treningach, że nie będzie miał much w nosie, że fajnie wkomponuje się w zespół. Pracowity, skupiony na celu, ambitny.

Młodzi polscy piłkarze mają z tym problem?
Uogólniając – tak, choć u nas też się to powoli zmienia. Wszystko jednak zaczyna się w domu, w rodzinie. W Niemczech młody chłopak uczy się samodzielności, tego, że kiedyś będzie musiał sam o siebie zadbać. Chcesz jechać na wakacje? Idź i popracuj przez miesiąc. Nie ma tak, że przychodzi do rodziców, wyciąga rękę i mówi: daj. To kształtuje ich podejście do życia, wiedzą, że na wszystko trzeba ciężko zapracować. Na każdym polu, w końcu na początku nie wiadomo, czy ktoś będzie dobrym piłkarzem. A jeśli będzie, to z takim z świadomym podejściem do zawodu, ukształtowanym. Jak to oni mówią – profi. Nie ma w każdym razie przypadku w tym, że Niemcy są mistrzami świata. A mają kolejne świetne pokolenie – są też mistrzami Europy do lat 19.

My też mamy przecież sukcesy w piłce młodzieżowej.
Taki sukces to jest dopiero mały krok do tego, żeby zostać gwiazdą. U nas piłkarze często się tym zadawalają, wydaje im się, że już wszystko potrafią. Potem ma jeden z drugim po 25 lat i cały czas próbują jechać na tym, że jako nastolatkowie zrobili jakiś wynik. Dla młodego Niemca większym sukcesem niż zdobycie mistrzostwa do lat 19 jest przebicie się do Bundesligi. Widząc jak można sobie ustawić życie, są w stanie podporządkować temu celowi wszystko, a i tak nie każdemu się udaje. Są jednak przyzywczajeni do konkurencji, rywalizacji, walki o swoje.

A my?
Raczej nie. Ja do Krakowa, do Hutnika, przyjechałem z Makowa Podhalańskiego w wieku 17 lat. Była bieda, naprawdę. Do dzisiaj pamiętam jak w nagrodę za bramkę strzeloną w debiucie na Wiśle dostałem buty Adidas Etrusco. Ja je cztery razy dziennie czyściłem. Nie trenowałem w nich, bo było mi żal, zostawiałem je tylko na mecze. A dzisiaj na boisku trzeba okulary przeciwsłoneczne ubrać, bo tyle modeli, fluorescencyjnych, kolorowych, różnych. Młodzi piłkarze mają podane wszystko na tacy, a to rozleniwia. Druga sprawa – menedżerowie. W Niemczech 18-letni chłopak też już kogoś takiego ma, ale ten menedżer nie wariuje. On wręcz tego chłopaka tonuje: słuchaj, pieniądze przyjdą, ale nie spiesz się, trzeba mądrze wybrać. U nas z tym jest duży problem; z doradcami, z rodzicami. W piłce jest duża kasa, więc dzieciaki się gubią, nie ma kto im pokazać dobrej ścieżki. A trzeba umieć dotrzeć do takiego chłopaka, wytłumaczyć, mu że on pokonał dopiero pierwszy schodek do tego, żeby być wielkim piłkarzem. No i trzecia rzecz – szacunek. Szef jest tylko jeden. Trener. U nas piłkarze lubią się obrażać, ponarzekać na trenerów, na taktykę. Klopp czy Guardiola mają na to jedną odpowiedź: jeżeli ktoś chce ze mną rozmawiać na temat taktyki, to nie będzie w ogóle ze mną rozmawiał.

Co więc miał Pan, czego nie mają oni?
Determinację. Wiedziałem, że pochodzę z małej miejscowości i żeby wybić się z Makowa, a nie skończyć tak, jak niektórzy, czyli na ławce w parku z borwarem w ręce, to muszę coś zrobić. Przyszedłem do Hutnika w wieku 17 lat. Pamiętam jak śmiali się ze mnie, że nie ma szans, żeby coś ze mnie było. Miałem pseudonim „Drwal”, potem „Karino”.

Od tego konia z serialu TV?
Tak, bo końskie zdrowie miałem. W górach nikt mnie nie mógł dogonić. I ciężko pracowałem nad swoimi słabszymi elementami. Naprawdę ciężko. Niemcy mają takie fajne powiedzenie: jeśli ciężko pracujesz, to szczęście do ciebie przyjdzie. I to się sprawdziło. Debiut na Wiśle – 1:1 – ja strzeliłem bramkę. Zaraz potem dostałem powołanie do reprezentacji U-21. To wszystko działo się tak szybko, że za tym nie nadążałem. Zaczęło się o mnie mówić.

Ale nie zwariował Pan.
Życie mnie nauczyło pokory. Wcześniej mieszkałem w Nowej Hucie, na osiedlu Na Skarpie. Na Hutnika miałem dwa przystanki. Stypendium milion sześćset siedemdziesiąt tysięcy złotych. Starczało na jedzenie mniej więcej na dziesięć dni. A jeszcze nie było regularnie wypłacane. Żeby więc jakoś przeżyć, kupowało się rano bagietkę, długą, cienką, do tego dwa jogurty i szło się na nogach, jedząc, te dwa przystanki. Oczywiśce oprócz gry w piłkę była szkoła. Od godziny 15 do 20. Po treningu wsiadałem w tramwaj, waliłem szesnaście przystanków, potem przesiadałem się w autobus 128 i dojeżdżałem pod szkołę. Po drodze był jakiś hot dog, czasem na osiedlu w barze mlecznym najtańsze leniwe, albo pierogi, które były podawane przez ekspedientkę z palcem w talerzu. Lekko nie było, ale nikomu to nie przeszkadzało, żeby stawać się lepszym.

Dziesiątego kończyły się pieniądze i...?
Rodzice przysyłali wałówę z domu albo sam jechałem po jedzenie do nich autobusem, do Makowa. Dokładali mi, żebym mógł tu funkcjownować. Aż powiedziałem sobie w pewnym momencie, że ja muszę sam na to wszystko zarobić, na rodzinę , na siebie. To był mój taki cel, dążyłem do tego po trupach. Wydaje mi się, że tego dziś młodym chłopakom brakuje. Motywacji, tego, żeby dostać od życia po tyłku. Nie zadowalałem się pojedynczymi sukcesami, one mnie tylko napędzały do tego, żeby być jeszcze lepszym. Niedawno Czarek Kucharski takie fajne zdjęcie wrzucił na Twittera, naszej młodzieżowej reprezentacji. Z 23 chłopaków, chyba 19 grało potem w normalnej kadrze. Dziś to nie do pomyślenia. Każdy z nas większą albo mniejszą karierę zrobił. Takie pokolenie. Człowiek walczył ze swoimi słabościami, biegał przy minus 15 stopniach, w śniegu po pas. Gdybyś dzisiaj zrobił taki trening piłkarzom, to by polecieli do prezesa, że trener nie wie co robi i my tak ciężko nie będziemy trenowali, bo się można przeziębić. My dostawaliśmy ostro w kość, to była dobra szkoła. To mnie – właśnie mentalnie - przygotowało do kariery na Zachodzie.

Widzi Pan dzisiaj w Polsce takich piłkarzy, którzy mają dalszy horyzynt niż pierwsza duża wypłata?
Na pewno są. Mamy przykład Roberta Lewandowskiego. Fantastyczna kariera, ale – co kluczowe – mądrze prowadzona. Dokonywał dobrych wyborów w dobrym czasie. A w momencie, kiedy był już zdany tylko na siebie – bo w Niemczech musisz obronić się na boisku sam, mama, tata, menedżer już ci nie pomogą – świetnie sobie poradził. Niemcy go szanują, właśnie za odpowiednie podejście. Wytrzymał ciśnienie, pokazał, że umie żyć z presją. No i jeszcze ma zdrowie – to na Zachodzie jest bardzo szanowane. Jeśli masz parę do pracy, to jest twoja baza. Ja taką miałem, Piotrek Świerczewski miał. Również dlatego nam się udało.

Inni wyjeżdżają na Zachód i nie są przygotowani na zderzenie z nową rzeczywistością?
Ja wyjeżdżałem w wieku 24 lat, jako reprezentant Polski, i zderzyłem się z wielkim bum. I to nie w jednym z największych klubów, tylko w Duisburgu. Jednym im zaimponowałem, że na wszystkich treningach biegowych zawsze byłem w czołówce. Zadebiutowałem, strzeliłem bramkę, początek miałem rewelacyjny. Zagrałem siedem meczów, ale potem musiałem pauzować jeden mecz za cztery źółte kartki. Byłem pewny, że odcierpię karę i wracam do składu. Okazało się, że nie. Siadłem na ławce rezerwowych. Jak mi to trener powiedział, to ja się u niego w biurze normalnie popłakałem. Myślałem: nie, to jest niemożliwe. Mówię mu: akceptuję to, ale się z tym nie godzę. A po policzkach leciały mi łzy jak grochy. Trener się zdziwił, pyta, co się stało, bo nikt tak wcześniej nie reagował. Zrozumiał chyba wtedy, że jak bardzo mi zależy. Ja szybko zaakceptowałem ich mentalność, zasady, nauczyłem się języka, złapałem kontakt.

Do Niemiec jechał Pan z Górnika Zabrze. Przeskok do Bundesligi to był szok?
Zaraz odpowiem, ale jedna rzecz mi się przypomniała. Gdy grałem w Zabrzu, ś.p. Bolesław Niesyto mówił, że jak się wchodzi na Górnika, to trzeba buty ściągać. To był tam człowiek-instytucja, uczył szacunku do klubu. I to też przełożyło się potem na moje podejście, rozumiałem, że dla niektórych klub to nie jest tylko miejsce pracy, ale coś znacznie więcej. A różnice między Polską a Bundesligą? Tak, to był szok, ale podobny przeżyłem, gdy z Duisburga przeniosłem się do Schalke 04 Gelsenkirchen. Górnika z Schalke nie będę porównywał, bo nie ma takiej skali. Tam zderzasz się ze ścianą, ale jeśli chcesz przetrwać i iść dalej, musisz ją ze sobą zabrać. Najsłabsi odpadają.

Jak się taką ścianę przesuwa?
Z tym transferem do Schalke było tak: Duisburg spadł z ligi, ja dostałem ofertę z Kaisersluatern. Już byłem gotowy tam pójść, gdy zadzwonił telefon.
- Dzień dobry, z tej strony Rudi Assauer, dyrektor sportowy Schalke. Chcesz do nas przyjść, bo słyszałem, że jesteś niezły?
- Fajnie się składa, nie będę musiał się przeprowadzać.
To był strzał w dziesiątkę. Kaiserlautern rok później spadło z ligi, a ja zdobyłem z Schalke wicemistrzostwo i Puchar Niemiec. Takie jest życie piłarza... Jak chodzenie po górach, szczyty, doły, raz się poślizgniesz, potem wstaniesz.
Gdy w Schalke wszedłem do szatni, jak zobaczyłem, kto tam siedzi... Kurczę, myślałem sobie, gdzie ja tu będę grał? Same znane nazwiska, aż jedenastu obrońców. A jeszcze wyczytałem w gazecie, że trener chce grać trójką w defensywie. W głowie miałem taką myśl: ośmiu nie wytnę, nie ma szans. Ale zawziąłem się, pytam Tomka Wałdocha, który też tam wtedy grał, kto tu jest najmocniejszy w szatni, kto ma megaautorytet. Olaf Thon – odpowiada. I taka była moja pierwsza decyzja, żeby przy pierwszej okazji ściąć się z nim na treningu.

Po co?
Żeby pokazać, że się nie boję, że będę walczył o swoje. No i była taka stykowa sytuacja z Thonem, nie odpuściłem mu. Mogłem cofnąć nogę, ale tego nie zrobiłem. Wstał, coś powiedział, ale ja od razu wystrzeliłem do niego: „Olaf, do innych mów sobie, co chcesz, ale ze mną nie zaczynaj. To nic osobistego, chodzi o pracę i trening”. Wszyscy stanęli zdziwieni, co tu jest grane. Thon, legenda niemieckiej piłki, a tu jakiś gość, który przychodzi ze spadkowicza stawia się i pokazuje, że chce walczyć.

Pomogło?
W szatni tak. Ale czekała mnie inna próba. Mieliśmy bardzo mocne, katorżnicze wręcz treningi. W kolanie zrobił mi stan zapalny. Dwa tygodnie przed pierwszym meczem sezonu tak się to rozwinęło, że kolano normalnie mi się zablokowało. I to w czasie treningu biegowego. Poszedłem do lekarza, a on mówi: - Albo zwiększamy dawkę leków i trenujesz dalej albo pauza.
Nie, jaka pauza, zaraz zaczyna się sezon, nie odpuszczam. Potem z bólu płakałem na treningach, ale pracowałem.
- Człowieku, zrób sobie przerwę – mówił trener.
- Nie, nie, tylko czasem mnie kłuje – odpowiadałem, a nie byłem w stanie tak do końca kopnąć piłki. Gramy pierwszy mecz, prowadzimy 2:0, 89 minuta. W moją stronę leci piłka, chciałem ją wybić, ale znowu zblokowało mi się to kolano i szpicem buta trafiłem idealnie w winkiel. Oczywiście swojej bramki. Oli Reck, który wtedy był bramkarzen, pytał mnie potem ze śmiechem: - Jakim cudem tak trafiłeś?!
- Celowałem tak, żebyś nie mógł obronić – odparowałem. Nie przejąłem się tym. Wygraliśmy 2:1. Na takie historie trzeba być odpornym, one mają cię napędzać, a nie załamywać. Podszedł Assauer. Śmiał się. Brawo, brawo, ale następnym razem nie rób nam tyle stresu.

A kolano?
Potem wziąłem podwójną dawkę woltarenu, więcej zastrzyków i jakoś to się rozeszło. Przestało boleć.
[Hajto zapala papierosa]

Palił pan całę karierę?
Wstyd przyznać, ale palę od szesnastego roku życia. Ale co zrobić, człowiek jest takim upośledzonym stworzeniem, że się od czegoś takiego uzależnia. Młody byłem i głupi, a w szkole w Makowie palenie było modne.

W Bundeslidze to nikomu nie przeszkadzało?
Akurat niemieccy piłkarze też od fajek nie stronili. W Schalke wiedzieli, że są piłkarze, którzy palą. Zrobili dla nas nawet specjalne pomieszczenie, żebyśmy mieli gdzie sobie puścić dymka przed treningiem. Taki Joerg Boehme w przerwach meczu palił notorycznie, ja raz na jakiś czas.

Nikt was nie ścigał, nie karał?
Jeśli wykonujesz swoje obowiązki, masz zdrowie, to komu ma to przeszkadzać? Alkoholu, wiadomo, nie da się nadużuwać, bo na treningu spuchniesz. Ale papierosy? Pamiętam, rzuciłem kiedyś palenie na chwilę, bardzo źle się potem czułem. Pewien lekarz powiedział mi tak: mówię ci to jako przyjaciel, choć jako lekarz tego się wyprę: nie rzucaj palenia. Ty tak przyzwyczaiłeś swój organizm do nikotyny, że nie powinieneś rzucać.

Niewychowawcze. Pan jest teraz trenerem, przymknąłby Pan widząc młodego piłkarza z papierosem?
Nie. Będę mu to odradzał. Jakbym nie palił, to możliwe że, że miałbym jeszcze więcej sił, że zrobiłbym jeszcze większą karierę. Największą mądrością człowieka jest umiejętność przyznania się do błędów i niewiedzy. Głupotą jest je ukrywać. W tym miesiącu kończę 42 lata, wiem, że wiele rzeczy można było zrobić inaczej. Moje doświadczenie nie jest zbudowane na zwycięstwach, tylko właśnie na porażkach.

Która była największa?
Jedną z największych i najgłupszych, była ta afera z papierosami w Niemczech. To mocno przetrzepało mnie i moją rodzinę. Sytuacja była megakuriozalna i dobija mnie to do dzisiaj.

Kupił Pan nielegalne papierosy.
Nie, ja ich nawet nie kupiłem. W sumie to chyba nigdy nie opowiadałem o całej tej sytuacji, ale może wreszcie warto. Było tak: miałem sąsiada, pochodzącego z Polski. Nasze dzieci czasem się razem bawiły, żony się spotykały. Były moje urodziny, przyjechali znajomi z Polski, przyszli sąsiedzi. W pewnym momencie skończyły się papierosy i ten sąsiad mówi: słuchajcie ja mam papierosy w domu, to przyniosę. Było dużo ludzi, palimy, gadamy. I ten sąsiad nagle mówi, że on ma dostęp do tańszych papierosów. Ktoś zapytał po ile. Nikt wtedy nie wiedział, że on zajmuje się nielegalnym handlem papierosami w Niemczech. Mnie to nie interesowało, przecież stać mnie było na papierosy, zarabiałem półtora miliona euro rocznie. Ale niektórzy wymienili się z nim telefonami. Mija tydzień, dzwoni do mnie znajomy.
- Słuchaj, bo ja zgubiłem gdzieś telefon tego Marka, daj mi.
- Nie mam teraz czasu, jadę na trening samochodem.
- To zadzwoń przy okazji do niego, powiedz, że ja wezmę 40 kartonów.
I ja, na totalnej nieświadomce, zadzwoniłem i mówię: - Słuchaj, bo ten znajomy chce 40 kartonów, weź mi je podrzuć, tam mu dam.
A on już był wtedy na podsłuchu, a ich grupa była rozpracowana. Podczas rozprawy odczytywano stenogramy z tych podsłuchów. I taka rozmowa tam była:
- Odłóż 40 kartonów, bo ten Tomek Hajto chce.
- Kto?
- No, Hajto, ten piłkarz Schalke.
Przywiózł mi te kartony na trening. Wrzuciłem do bagażnika, podałem znajomym, moja rola się skończyła. To była wielka głupota z mojej strony, ale to cała opowieść o papierosach w Niemczech. Tymczasem zrobiono ze mnie przemytnika, faceta, który chciał na boku dorobić. Żenujące. Tymczasem, jeżeli ja miałbym z tym coś wspólnego, to siedziałbym dziś obok Hoenessa (menedżer Bayernu, odsiaduje wyrok za unikanie płacenia podatków – red.). Tak działa niemieckie prawo, nie ma świętych krów. No, ale za swoje i tak dostałem. W tabloidach chodziłem na pierwszych stronach z czarnym paskiem. Stres był taki, że w cztery dni spadłem chyba sześć kilo.

Kara też była.
Finansowa. Duża, bo uzależniona od wysokości zarobków. Rozprawa nie była dla mnie łatwa, wpuścili telewizję. Całą winę wziąłem na siebie, bo chciałem być lojalny wobec znajomych. Nie zeznałem, komu to wiozłem. A jakby to wyszło na jaw, to też byłoby „bum”. Z tej cały afery zostało mi skopane nazwisko, w Polsce do dziś czasem ktoś coś do mnie na ten temat krzyknie. Tak to już jest, że u nas chętnie dyskryminuje się ludzi. Ale przestałem się tym już denerwować.

W klubie jak do tego podeszli?
W szatni się śmiali. Boehme już na drugi dzień przyniósł czerwone Marlboro i mówi „Gianni, masz ode mnie w prezencie, żebyś nie musiał oszczędzać”. Z kolei Rudi Assauer wezwał mnie do siebie.
- Alte - bo on tak do mnie mówił - ja ci dam najlepszego adwokata. Ale siadaj tutaj i mów całą prawdę.
Opisałem mu całą sytuację.
- Eeeee, to ja się bałem, że ty coś zainwestowałeś – pamiętam, że w żartach coś takiego powiedział. - Jedna rozprawa i to zamykamy.
Sprawa była kuriozalna, jak w tym kawale o szafie, w której otwierały się drzwi, gdy ulicą przejeżdżał tramwaj. I przyszedł gość, żeby je naprawić, wszedł do szafy. Traf chciał, że mąż wrócił wczesniej do domu, otwiera szafę, a w niej stoi facet. - Panie, wal pan w ryj, bo jak panu powiem, że czekam na tramwaj to i tak pan nie uwierzy.
Dziś śmiać mi się chce, że taką głupotę mogłem zrobić. No dobra, ale strasznie odeszliśmy od tematu. Wracamy do piłki.

Ile czasu potrzeba, żeby ten polski 18-latek dogonił niemieckiego rówieśnika.
Pokoleń. Wracamy do tego, o czym mówiliśmy wcześniej: podejście, wychowanie, dom. To rodzice kształtują dziecko.

A piłkarza system szkolenia, który Niemcy też mają lepszy.
Wiadomo: robią to bardziej profesjonalnie, szkolą trenerów do pracy z dziećmi, a u nas szkoleniowiec młodzieży to nie zawód, tylko hobby. Wyżyć się z tego nie da. Ale to są oczywistości. Tam przede wszystkim jest inna świadomość. Rodzic nie stoi nad trenerem, nie wtrąca się, nie stresuje dziecka. Takie drobiazgi robią różnicę. Warto też zwrócić uwagę, że Niemcy również czekali na ten swój sukces. I czekali cierpliwie, nikomu do główy nie przyszło zwolnienie trenera Loewa. Przed mundialem Franz Beckenbauer powiedział: „Nas finał nie interesuje, nas interesuje złoto”. Jak trzeba być mocnym mentalnie, żeby pojechać na turniej z taką presją i go wygrać? To jest ten ich mistrzowski czynnik.

W sobotę mamy szanse?
Powiem tak: Niemcy z mistrzostw świata by nas zmiażdzyli, rozjechali jak walec. Ale brak Lahma, Mertesackera, Oezila i innych to jest dla nich duże osłabienie. Trzeba szukać u nich błędów w defensywie, może coś im nie wyjdzie. Moim zdaniem trzeba podjąć ryzyko. Co za różnica, jak przegrasz. A jeśli będziemy się tylko bronić, to wcześniej czy później coś nam strzelą. Jeśli mamy przegrać, to przegrajmy choć w dobrym stylu. Ale trzeba w siebie wierzyć.

Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Hajto: Niemcy z mundialu by nas zmiażdżyli - Gazeta Krakowska

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski