Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Herbie Hancock wystąpił w ICE. Skupiony gigant i jego zabawki [WIDEO]

Mateusz Borkowski
Herbie Hancock wystąpił w ICE
Herbie Hancock wystąpił w ICE fot. Michał Gaciarz
Wszystkie stany muzyki. Sala audytoryjna Centrum Kongresowego ICE była we wtorek wypełniona po brzegi. Wśród ubranej kolorowo publiczności można było wypatrzyć m.in. Andrzeja Wajdę, Michała Rusinka i Grzegorza Turnaua.

Wszystko za sprawą nadzwyczajnego koncertu w ramach jubileuszowej, 20. edycji Letniego Festiwalu Jazzowego w Piwnicy pod Baranami, którego najjaśniejszą gwiazdą w tym roku był Herbie Hancock.

W Krakowie, o którym mówi się ostatnio, że jest stolicą polskiego jazzu, występowało wiele światowych gwiazd tego gatunku – od Bobby’ego McFerrina, Chicka Coreę, Ala Jarreau przez Cassandrę Wilson, po Davida Sanborna. Nie było jednak, jak sądzę, artysty tej rangi co Hancock.

Autor: Monika Jagiełło

Legenda współczesnego jazzu i kreator muzyki fusion występował w Polsce wiele razy, po raz pierwszy jednak odwiedził nasze miasto – i co ważne – po raz pierwszy zaprezentował się polskiej publiczności w koncercie solowym. Oczekiwania przed występem amerykańskiego pianisty były ogromne.

Dyskutowano też o bardzo wysokim podobno honorarium (300 tys. zł), obostrzeniach przed robieniem zdjęć, braku możliwości przeprowadzenia wywiadów i w końcu chimeryczności głównego bohatera. Zastanawiano się również, ile się spóźni na koncert, bo spóźniać się lubi. Opóźnienie było jednak minimalne (15 minut).

Artysta wszedł na scenę w dobrym humorze, machając do publiczności i pytając, czy jest gotowa na „szalone rzeczy”, po czym zatopił się w swój własny świat, w którym istniał jedynie fortepian, syntezator i laptop. Zaczął od fortepianowych improwizacji na temat „Footprints” Wayne’a Shortera.

Następnie na syntezatorze Korga zaprezentował szereg dźwiękowych sztuczek, przypominając o swych eksperymentach z elektroniką. Pełen skupienia budował kolejne warstwy brzmieniowe, bawił się samplami i sprawiał, że czas przestawał istnieć. Na dobre rozkręcił się w ostatnim utworze – sztandarowym „Cantaloupe Island”. Na szczęście jeszcze bisował, a nawet zdążył podpisać na scenie kilka płyt.

Brzmienia, które zaproponował w Krakowie, były trudne dla niewyrobionego ucha. Być może dlatego po występie usłyszałem od kogoś: „Szału nie było”. Ale też nie takie było założenie koncertu. Hancock zagrał solo, a takie występy rządzą się swoimi prawami. Poza tym w wieku 75 lat, z karierą trwającą 55 lat i 14 statuetkami Grammy na koncie pianista nie musi już nikomu nic udowadniać. Pozostaje w swoim świecie. Albo się to akceptuje, albo nie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski